Pan Monk i powrót Buki (baśń kryminalna)
I.
W mieszkaniu panował chłodny spokój z rzadka przerywany spazmatycznym szlochem Migotki. Okulary jej brata leżały na stole całe oszronione.
- Używał je tylko do telewizji - zaszlochała panna Migotka. - Zadzwonił, mówił żebym jak najszybciej przyjechała. Czegoś się obawiał.
Pan Monk rozłożył w swoim stylu ręce i rozjechał się na podłodze pokrytej topniejącym lodem. Gramolił się powoli. Migotka dała mu parę sekund handicapu, po czym podjęła łkanie:
- Jak tu dotarłam zobaczyłam że zniknął. No i ten cały bałagan.
Bałagan. To było złe słowo. Ale niestety doskonale oddające istotę rzeczy.
Włączył telewizor - na ekranie jakiś Homek ganiał za okazałą Mimblą na kiczowatej do bólu łące. Pan Monk nacisnął ponownie przycisk.
- A to co? - zapytała Migotka, wyciągając z zapadniętej, choć nowoczesnej w formie, kozetki stłamszoną torebkę. Pan Monk wiedział, że mimo mylącego logo była robiona w Wietnamie.
- To torebka Buki. Muminek zawiezie pana do jej domu - powiedziała panna Migotka. - Bardzo nieprzyjazna okolica.
II.
Czarne volvo Muminka toczyło się powoli w głąb doliny. Pan Monk nerwowo spoglądał na zwieszającą się z dachu choinkę, która roztaczała feerię niezbyt świeżego aromatu. Odruchowo osłonił nos dłonią. Dyfuzja potężniała, gdy samochód zatrzymał się z piskiem przed atrialnym iglo z prefabrykatów.
Na parterze z obszernych okien ze śnieżnobiałego PCV sączyło się blade, energooszczędne światło. Buka chrapała w fotelu. Z jej przepastnych ust wystawał zakończony chwostem ogonek. I wtedy pan Monk pośliznął się, zjeżdżając po pokrytych lodem schodkach.
III.
Detektyw stał w pokoju miejscowego koronera, obcierając dyskretnie stłuczoną powierzchowność. Paszczak wyszedł na moment zaparzyć herbatę. Pan Monk wstał i zaczął z przyzwyczajenia oglądać pomieszczenie. Normalnie uznałby je za rupieciarnię, ale tu rupiecie te były poukładane w ściśle, niemal matematycznie uporządkowany sposób. Naprzeciw drzwi na ścianie wisiały skrzyżowane dokładnie na przecięciu się jej przekątnych rakiety śnieżne, pod którymi na stoliku stał puchar za III miejsce w zawodach narciarskich w Trolldheim. W latach minionych. Uwagę pana Monka zwrócił również opasły klaser ze znaczkami dumnie spoczywający na brzegu ikeowskiego kredensu. Leżał krzywo.
Paszczak wrócił z tacą i dwoma filiżankami, stawiając je na stole. Zebrał pustą tacę i potoczył nosem po pokoju. Nos zatrzymał się nagle i Paszczak przełożył nerwowo klaser na drugą stronę kredensu. Pan Monk cierpiał.
IV.
Długi dzień polarny trwał. Pan Monk przechadzał się w swoim zwykłym transie po domu Migotka. Resztki lodu znikły z podłogi - zostały zabezpieczone w chłodziarce Pana Paszczaka. Pan Monk odruchowo włączył telewizor.
"Bezdomny znaleziony pod mostem w dolinie Muminków." - Mimbla nosowym głosem odczytała suchy komunikat po czym przekazała za wcześnie głos do Homka, który na tle rzeczonego mostka chuchał właśnie w futerkowy mikrofon. "Osobnik był miejscowym domokrążcą, uaktywniającym się zwykle w okresie wiosenno-letnim." - rozpoczął Homek. - "Jest z nami mieszkaniec doliny Muminków pan Rajmund Ryjek, przyjaciel zmarłego." W kadrze pojawiły się wielkie obwisłe uszy. "Zaraz tam
przyjaciel. To za duże słowo. Znajomy. Z widzenia..." Homek zabrał mu mikrofon. "A teraz najlepsza przyjaciółka denata..." - Homek zniżył mikrofon poza ekran, skąd dobiegł cienki głosik: " Nie żałuję. Zapisał mi w spadku teksański kapelusz i organki Hammonda."
Pan Monk wyłączył telewizor i poszedł szukać toalety. Cisnęło go i to bynajmniej nie w fotel.
V.
- Z protokołu sekcji wynika że przedawkował jakiś kaukaski specyfik halucynogenny - koroner Paszczak oprowadzał pana Monka po okolicach mostku nad rzeką. - Znaleźliśmy go z tym listem.
Pan Monk rzucił lewym okiem na nierówne, charakterystyczne dla osobowości socjopatycznej pismo Włóczykija, prawym zaś taksował układającego pieczołowicie na drewnianej ławie torebki z dowodami Paszczaka. Zabierał mu przestrzeń prywatną. "Albo jutro będzie flota za ostatnią dostawę, Mi, albo możesz już się pakować w plastikowy biodegradowalny worek." - odcyfrował pan Monk i położył foliówkę z dokumentem na środku ławy. Paszczak niby od niechcenia przesunął ją jednak według wiadomych tylko sobie zasad własnej teorii wszechświata. "Idzie na deszcz". - pomyślał pan Monk. Zaczęło padać.
VI.
- Bierzemy ślub - panna Migotka przymierzała właśnie kwieciste nakrycie głowy. - Z Muminkiem.
Wnętrze przestronnego sklepu Paszczaka z markową odzieżą azjatycką lśniło harmonią i stonowaniem. Pełne feng shui.
- Chciałby pan uczestniczyć w otwarciu zwłok? – zapytał uprzejmie Paszczak, odpakowując kolejny kapelusz do mierzenia.
- Jutro? - Monk boksował wzrokiem Migotkę, której wyraźnie obsunęła się bransoletka na nodze.
- Mamy dzień polarny. Dzisiaj już jest jutro. – burknął Paszczak, który nie lubił, gdy z lekceważeniem traktowano jego lokalny, latami wypracowany autorytet.
- Gdzie?
- Mam prosektorium i kostnicę u siebie na zapleczu. Jestem mikroprzedsiębiorcą pogrzebowym. Zapraszam za trzy godziny. Klucz jest pod wycieraczką.
VII.
Paszczak spoczywał niedbale w wannie. Sierść na opasłym brzuchu wyraźnie mu się jeżyła. Łazienkę wypełniał swąd palonego futra. W wannie było coś jeszcze. Coś o bliżej nieokreślonym kształcie i konsystencji stygnącej plazmy. Na brzegu wanny wśród przeróżnych typowo łaziebnych różności leżała zamoknięta służbowa nokia Paszczaka. Telefon nie działał, ale pan Monk wiedział że technicy z miejscowego CSI byli doskonałymi specjalistami. Mieli przede wszystkim dobrą suszarkę z dyfuzorem.
I rzeczywiście, po paru godzinach dehydratacji aparat zaczął działać. Dwa nieodebrane połączenia z godziny 17.00 wskazywały że zejście nastąpiło na pewno wcześniej.
VIII.
Dom stanowiący zarazem główne biuro wielobranżowego przedsiębiorstwa Paszczaka opasywał żółty wąż. To technicy policyjni zużyli kilometry taśmy zabezpieczającej znalezionej w magazynie miejscowego komisariatu. Paszczak zamawiał ją u siebie regularnie w ilościach zapewniających utrzymanie produkcji. Technicy kręcili się teraz wokół posesji denata, potykając się o siebie, szukając i zacierając ślady. „Znalazłem” – krzyknął jeden z ekipy oddający się niezbyt estetycznemu zajęciu przeszukiwaniu śmietnika. Minę miał zadowoloną z siebie jak Archimedes po kąpieli. Pan Monk, który trzymał się dotąd na tzw. stronie podszedł. Technik machał do niego szczotką do kąpieli z wyrytym na rączce napisem „Paszczak”. „Co robi szczotka Pana Paszczaka na śmietniku?” – pan Monk musiał sobie zadać to pytanie. I musiał na nie znaleźć odpowiedź.
IX.
Pan Monk przyzwyczaił się już do szlochów Migotki. Tym razem zdążył się zresztą zaopatrzyć w jednorazowe chusteczki. Migotka w przerwie między jedną chusteczką a drugą relacjonowała przebieg wydarzeń.
- Pobraliśmy się dopiero wczoraj. A on dzisiaj miał wypadek. I to gdy ja z teściami wybierałam spokojnie rolety do naszego małżeńskiego pokoiku. Wpadł w poślizg. Na lodzie! Nie żyje. Ma pan zapalniczkę?
Pan Monk miał. Nigdy nie wiadomo kiedy poczujesz głód u kogoś z kuchenką na gaz ziemny i bez zapałek. Migotka przytknęła płomień do zużytych chusteczek i rozrzuciła ich popioły na wietrze.
X.
Buka siedziała na kanapie i żarła czipsy. Była mocno zdenerwowana, gdyż chrupki za jej dotykiem zmieniały się w szkliste zimne kostki. Pluła nimi na prawo i lewo. „Jak niesprawna kostkarka do lodu” - pomyślał pan Monk, krzywiąc się lekko z obrzydzenia. I wtedy go do reszty olśniło. Olśnienie trwało jeszcze, gdy znów zjechał po zalodzonych schodkach.
XI.
- Wiem co się wydarzyło. - powiedział pan Monk.
Wszyscy popatrzyli na niego w skupieniu. Pan Monk leżał na łóżku z tkwiącą w obszernym gipsie nogą. Filifjonka w błękitnym fartuchu krzątała się nad nim z jakimiś bandażami w ręce. Rodzina Muminków z wdową Migotką, wlepiała w niego z uwagą wielkie trollowe uszy. Filifjonka wyszła, nie mogąc znieść suspensu.
- Wiem co się stało. – powtórzył. - Wiem kto stoi za tymi trzema zabójstwami.
- Czterema - poprawiła wdowa Migotka.
- No tak, właściwie to czterema - przystał pan Monk i uciszyła się.
- Kluczem do wszystkiego są okulary pani brata.
- Jedyne co po nim pozostało... - próbowała znów szlochać wdowa Migotka, ale pan Monk szybko jej przerwał.
- Te okulary nie dawały mi spokoju. Jeżeli pani brat używał ich tylko do telewizji - dlaczego były oszronione? Telewizor był wyłączony. Nie był oszroniony tak jak okulary i podłoga od wejścia. Nie był nawet mokry - działał normalnie. Już wtedy byłem blisko. A potem nagle pojawił się ten ślad. Torebka. Od początku wydawał mi się nieprzypadkowy. Zostałem zaprowadzony przez panią...
- Przez mojego tragicznie zmarłego męża... - zaczęła wdowa Migotka.
- Zaprowadzony prosto do domu rzekomego sprawcy. Żeby bezpiecznie przeprowadzić swój plan pani brat musiał ubrać ciepłą puchową kurtkę i rękawice. Jako osoba przesypiająca zwykle sezon zimowy nie miał takowych, musiał zatem je od kogoś wziąć. Idealną osobą wydawał się pan Paszczak - znany filatelista, lokalny przedsiębiorca i szeryf, a przy okazji świetny narciarz. Pan Paszczak miał ze mną zbieżne poglądy. Bardzo cenił sobie porządek. Musiał zauważyć bałagan w swojej odzieży zimowej. I wtedy pani brat, bojąc się że zostanie odkryty, po raz kolejny uderzył. Podstawił w miejsce ulubionej szczotki do pleców Pana Paszczaka niewielkiego Hatifnata. Pan Paszczak jak gdyby nigdy nic zażył kąpieli. Jego zasłużona nokia nie mogła zrobić mu większej krzywdy. W międzyczasie pani brat natknął się przypadkowo na Włóczykija, którego również musiał zlikwidować jeżeli chciał pozostać w ukryciu. Upozorował przedawkowanie używki, którą Włóczykij zwykle palił i którą sprzedawał małej Mi. Przedtem naciągnął Włóczykija na zwierzenia i zaproponował by napisał do Mi pismo wzywające do uiszczenia zapłaty za zaległe dostawy, które zaofiarował się jej zanieść. Pismo to znaleziono przy denacie. Usunąwszy wszystkie niepożądane przeszkody pani brat jako zaginiony i uznany za zmarłego mógł bez przeszkód dokończyć ułożony z panią plan polegający na małżeństwie z niczego nieświadomym Muminkiem. Wzięła pani z nim ślub, nakłoniła go do zmiany testamentu, a następnie pani brat go usunął. Pani tymczasem zapewniła sobie alibi, przebywając w chwili zabójstwa w towarzystwie teścia i teściowej. Wie pani kiedy na to wszystko wpadłem? Kiedy dotarłem po raz drugi, sam pod okno Buki i zrozumiałem że pod jej dotknięciem wszystko zamienia się w lód. Wszystko. Nie mogła zjeść zwykłych prażonych chrupków, nie mogła tym bardziej tego uczynić z pani bratem.
- Brawo panie Monk, tylko jakie ma pan na to dowody? - wdowa Migotka dała wyraz swemu oburzeniu.
- Oto dane z pani konta - detektyw podał jej kartkę. - Po śmierci męża przelała pani na nie niebagatelną sumę 3,000,000 koron.
- A to jędza - wybuchła Mama Muminka. - Zawsze mówiłam, że jej źle z oczu patrzy. Stefan, wychodzimy.
- Chwileczkę - rzekł detektyw. - Nie wyjaśniłem jeszcze waszej roli w tej machinie zbrodni.
- Dobrze. Ale co my mamy z tym wspólnego? - zapytał Tato Muminka.
- Sprowokowaliście ją do zbrodni, żeby po jej wyjściu na jaw zgarnąć ubezpieczenie - kontynuował niewzruszenie pan Monk. - Z tego co udało mi się ustalić pan Rajmund Ryjek sprzedał Państwu polisę na życie syna na okrągłą kwotę.
- Nie wyjdzie pan stąd żywcem - zasyczał Tato Muminka i znacząco przysunął się ku drzwiom szpitalnej salki.
Filifjonka po drugiej stronie drzwi intensywnie nasłuchiwała. A potem wyciągnęła swoją różową nokię i zadzwoniła. Do zaprzyjaźnionego zakładu pogrzebowego, któremu odpadła ostatnio silna konkurencja.
XII.
Nad dolinę Muminków nadciągała jesień.
Buka leżała na kanapie i cieszyła się że wkrótce nadejdzie jej ulubiona zima, kiedy to wszyscy od Muminków począwszy, przez Homki, Mimble oraz inne gwiazdy szklanego ekranu, aż po nią - samotną Bukę będą mieli wreszcie po równo przechlapane. I to w stanie stałym.
XIII.
Migotek siedział zamknięty w piwnicy Buki i marzł bardzo.
Inne tematy w dziale Rozmaitości