W niedzielę, 25 lat temu nie mogłem się pogodzić z brakiem Teleranka. Za to ucieszyłem się, gdy tata przyszedł do domu z karabinem..
Dla ośmiolatka, którym wówczas byłem i jego o dwa lata młodszego brata widok prawdziwej broni był nie lada atrakcją. Inaczej, niż dla naszego ojca, trzydziestojednoletniego inżyniera, porucznika Wojsk Obrony Powietrznej Kraju, który w Ludowym Wojsku Polskim znalazł się, jak twierdzi, tylko dlatego, że zawsze pasjonowała go elektronika. Ponieważ Wojskowa Akademia Techniczna miała opinię jednej z najlepszych uczelni w kraju, ojciec zdecydował się zostać zawodowym żołnierzem.
Na marginesie, w latach 70. stopień „uwojskowienia” ówczesnych słuchaczy WAT pozostawiał wiele do życzenia. Pamiętam opowieści o porannej zaprawie podchorążych w lasku na Bemowie. Odziani w dresy znalazłszy się w zagajniku, poza zasięgiem wzroku tzw. sierżanterii, przerywali bieg, wyciągali ekstra mocne i niespiesznie spacerując, oddawali się rozważaniu nurtujących ich problemów. Nie brakowało oryginałów. Jeden z nich, zdolny informatyk, niejaki Rysio (dziś wysoki rangą oficer NATO) stał się bohaterem wielu anegdot. A to za sprawą szczególnego stosunku do regulaminu. Otóż skłonny do popadania w zadumę podchorąży nie za bardzo przejmował się takimi drobiazgami, jak sposób noszenia munduru, trafne dopasowanie guzików i dziurek itp. W konsekwencji pewnego pięknego dnia władze uczelni poczuły się zmuszone wymierzyć mu karę aresztu za – jak głosiło uzasadnienie – „całkowity brak wyglądu zewnętrznego”. Takie to było wojsko...
Jeżeli chodzi o morale, przyjaźń ze Związkiem Radzieckim i tym podobne święte zasady przodującego ustroju, ojciec mój wydawał się na nie impregnowany. Być może zawdzięczał to tradycyjnemu, katolickiemu wychowaniu, jakie odebrał w rodzinnym domu. Z pewnością zaważyły tu i wspomnienia z wiosny 1968 r., kiedy jako uczeń technikum widział na krakowskim Rynku po raz pierwszy armatki wodne i chłopców z ZOMO pałujących długowłosych studentów. Bez wątpienia na kształtowanie się jego postawy wpłynęły informacje na temat tego, jak wyglądała „bratnia pomoc”, której państwa socjalistyczne udzieliły Czechosłowacji. Z tych powodów ojciec nie garnął się do PZPR-u. Nie przeszkodził żonie zapisać się do „Solidarności” i posyłał dzieci na - nieobowiązkową wówczas - naukę religii. W konsekwencji, „przewodnia siła narodu” uważała go za „element niepewny”. Resztki zaufania ze strony towarzyszy utracił, kiedy w 1980 r. okazało się, że jego starszy brat ośmielił się prysnąć do Stanów. Za niepoinformowanie o tym fakcie swoich zwierzchników, otrzymał ojciec naganę i – jako potencjalny szpieg CIA – został odsunięty od projektów, nad którymi pracował.
13 grudnia 1981 nasza czteroosobowa rodzina mieszkała w Bydgoszczy, niedaleko wojskowego lotniska tuż obok jednostki, w której pracował ojciec. Padał śnieg, po ulicy Szubińskiej jeździły SKOT-y, osiedle Błonie sprawiało wrażenie wymarłego. Jaruzelski powtarzał w telewizji swoją mantrę, z której ja i brat rozumieliśmy tylko tyle, że jest wojna, a nasz tata jest żołnierzem. Ale z kim ta wojna? Polskie wojsko prowadzi wojnę z Polakami? To nie mieściło się w naszych głowach i wywoływało tym większy niepokój. Byliśmy głęboko przekonani, że kto, jak kto, ale akurat nasz tata, nie mógłby do nikogo strzelać. A już na pewno nie do Polaków. Miałby strzelać do naszych sąsiadów..?
Kiedy po długim dyżurze ojciec pojawił się w domu ubrany w polowy mundur i z przewieszonym przez ramię pistoletem maszynowym oraz bronią osobistą w kaburze, byliśmy zachwyceni. Tym bardziej, że tata pozwolił nam dotknąć i obejrzeć z bliska „prawdziwy karabin” i „prawdziwy pistolet”.. Do dziś ojciec dziękuje Bogu, że nigdy nie był zmuszony przeciw komukolwiek użyć broni.
Jakiś czas później – ale jeszcze przed 1989 r. – ojciec opowiedział nam o koncepcji „obronnej” państw Układu Warszawskiego (jej szczegóły dopiero niedawno ujawnił minister Radosław Sikorski). Otóż w przypadku wybuchu III wojny światowej „naszą” pierwszą linię obrony stanowić miała linia ciągnąca się od Pirenejów po Bretanię... Podkreślam: pierwszą linię o b r o n y . Bo przecież chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że w roli agresorów mogli wystąpić wyłącznie imperialiści Zachodu... Ojczyzna pokoju - Związek Radziecki i jego bratni sojusznicy mieli się tylko bronić.. Co ciekawe procedury na wypadek wojny zakładały przejęcie pełni dowodzenia nad naszą armią przez towarzyszy radzieckich. Inaczej mówiąc: w razie wojny, polscy oficerowie de facto nie mieli nic do powiedzenia w zakresie obrony kraju. W wojnie „socjalizmu” z „imperializmem” Polska nie była podmiotem. Była jedynie polem walki... Nasza armia miała pełnić rolę mięsa armatniego, a społeczeństwo skazane było na zagładę. W przypadku użycia broni atomowej przewidywano, że na terytorium PRL (gdzie znajdowały się także bazy Armii Czerwonej) w pierwszym uderzeniu spadnie kilkadziesiąt rakiet. Każda z nich wielokrotnie przekracza mocą bomby, jakie zrzucono na Hiroszimę i Nagasaki.
Reguły, jakie stanowiły fundament zrzeszającego państwa socjalistyczne „obozu pokoju” to rzecz jasna: suwerenność, dobrowolność oraz wzajemne zaufanie. Zasady te, potwierdzone w 1956 r. w Poznaniu i Budapeszcie, w 1968 r. w Pradze i Bratysławie, w opinii gen. Wojciecha Jaruzelskiego wymagały w roku 1981 potwierdzenia w Polsce. Jak wykazały odtajnione dokumenty z tzw. archiwum Susłowa, w przekonaniu tym był Jaruzelski osamotniony. A przynajmniej nie podzielali go towarzysze radzieccy, od których woli zależało wówczas wszystko. W zimie 1981 r. Rosjanie w y r a ź n i e o d m ó w i l i udzielenia „bratniej pomocy”. Możemy się tylko zastanawiać, dlaczego dzisiaj owe fakty nie mają wpływu na goebbelsowski upór w powtarzaniu przez niektórych bredni o sowieckim niebezpieczeństwie i płynącym stąd tragizmie decyzji szefa Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego.
13 grudnia 2006 r. mój ojciec, dziś emerytowany major WP, zachodzi w głowę, jak to możliwe, że w wolnej Polsce znaczna część opinii publicznej za opatrznościowego męża uważa Jaruzelskiego, który całą swoją karierę zbudował na przeciwstawianiu się polskiej racji stanu. Funkcjonariusza Informacji Wojskowej - formacji najściślej związanej z NKWD. Człowieka, na którym spoczywa odpowiedzialność za śmierć wielu osób i przetrącenie kręgosłupa całemu społeczeństwu. Mój ojciec ma nadzieję, że z czasem większość rodaków zrozumie, że prawdziwym bohaterem, który w stanie wyższej konieczności potrafił pójść drogą godną polskiego oficera był pułkownik Ryszard Kukliński.
Michał Tyrpa
Inne tematy w dziale Polityka