Znacie pewnie „Opowieści z Narnii” Clive’a Staplesa Lewisa? Jeśli nie, to przeczytajcie, całą serię, bo to bardzo mądre książki, dobre dla każdego, wcale nie tylko dla dzieci. Wiele ważnych rzeczy pokazują i porządkują w głowie. Pada tam wiele słów, które wnikają w serce, rozwijają się i prowadzą przez życie.
Temat tego tekstu kręci mi się w głowie już od pewnego czasu. Wszystko zaczyna się od pewnego cytatu, głębokiej i ważnej myśli, ale żeby dobrze ją przybliżyć, musiałam ją znaleźć, przytoczyć kontekst i pełne brzmienie. Wiedziałam na pewno, że są to słowa Aslana. Wydawało mi się, że pamiętam moment i dialog, w którym padają.
Dla tych, którzy nie wiedzą, Aslan jest wielkim i wszechmocnym Lwem, stwórcą Narnii, ale też swego rodzaju opiekunem, który pojawia się w chwilach krytycznych lub sprowadza inną pomoc. Dla katolików jest oczywiste, że jest to personifikacja Jezusa Chrystusa, zresztą sam autor nigdy nie krył, że taka przyświecała mu myśl przy pisaniu Narnii.
Risercz zajął mi chwilę.
Przeglądałam tom po tomie i nie mogłam potrzebnego cytatu znaleźć. Jedno spotkanie z Aslanem, drugie, trzecie, czwarte, a tego nie ma i nie ma. Kolejne minuty nocy, zaplanowane na pisanie, zamiast na jakże potrzebny sen, mijają na przeglądaniu książek i bez skutku! A przecież te słowa gdzieś padły. W końcu zaryzykowałam wpisanie słów kluczy w Google’a i okazało się, jak moja pamięć jest zawodna. Zdanie brzmi trochę inaczej, jest powiedziane przez Aslana do Arawis w tomie pod tytułem „Koń i jego chłopiec” (byłam pewna, że to rozmowa z Łucją i w ogóle jej w tym tomie nie szukałam…).
Nadal jednak zdanie to ma swoją ogromną moc i znaczenie. Nie będę streszczać historii i przybliżać kontekstu w którym pada, bo jednak nie jest to potrzebne. Wystarczy wiedzieć, że Arawis zadała pytanie o szczegółowe czyjeś losy. A Aslan odpowiedział:
„Opowiadam ci twoją historię, nie jej. Każdemu opowiadam tylko o nim samym”.
Kiedy przeczytałam to pierwszy raz, pomyślałam, że Aslan próbuje zbyć Arawis, że to taki lekki prztyczek w nos, sugestia pustej ciekawości, może nawet wścibstwa. Takie „nie interesuj się”.
A przecież Aslan mówi tu coś zupełnie innego.
„Każdemu opowiadam tylko o nim samym”.
Bo dla Ciebie to Twoja historia jest kluczowa. Ty masz do przeżycia swoje życie, nie życie innych. Masz to zrobić jak najlepiej, więc na tym się skup.
* * *
Te słowa nie są banalne. I nie są łatwe do przyjęcia. Są uderzeniem. Pokazują, jak niewiele wiemy – i jak niewiele chcemy wiedzieć! - o sobie. Za to ciągle dopytujemy o innych. Tu oczywiście można by przytoczyć werset jakby odwrotny: „Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich!” (Flp 2,4). Te słowa pisze apostoł Paweł. Tylko że on wcześniej jasno stawia sprawę: mając jednego ducha, wspólne dążenia, w pokorze i miłości. Zainteresowanie sprawami drugich, kiedy otaczamy ich miłością, ma ogromne znaczenie, bo nie żyjemy sami na bezludnej wyspie, tylko współistniejąc z ludźmi wokół. I dzielenie z nimi ich życia, ich spraw, troszczenie się o wzajemne dobro jest bardzo ważne. Jest opisem wspólnoty chrześcijańskiej.
Aslan jednak pokazuje inną sytuację: kiedy zainteresowanie sprawami innych nie wynika z miłości do nich – tylko z braku miłości do siebie. Kiedy śledzisz życia innych, a nie żyjesz swoim życiem. Kiedy swoją historię odrzucasz.
* * *
Jakiś czas temu mój przemądry Mąż (choć on stwierdził, że powinno tu być: przemądrzały ;)) powiedział te słowa (lekko przekształcone) do mnie.
Bardzo mnie to dotknęło, bo – jak zwykle – miał rację.
Czasem myślę sobie, że moje życie od momentu wejścia w dojrzewanie można podzielić z grubsza na okres, kiedy nie spełniały mi się marzenia, następnie czas, kiedy spełniały mi się nie moje marzenia, a dopiero potem (i to są ostatnie 3 lata) czas, kiedy zaczęły się spełniać moje marzenia.
Oczywiście spełnianie marzeń nie jest najważniejszą wytyczną do oceniania czegokolwiek, ale taka refleksja nasuwa trochę gorzkich myśli. I tak sobie o tym rozmawialiśmy z Mężem. Opowiadałam mu też o kilku bliskich mi osobach, o których nieraz myślałam, że im się spełniają w życiu moje marzenia (oczywiście było to w czasie, kiedy mi nie chciały). Z jedną nie mam kontaktu, z drugą dość rzadki, z trzecią i czwartą mam nadal bliskie relacje. Nieraz było to dla mnie lekcją pokory, odrabianą krócej lub dłużej. Nie zawsze było łatwo to przyjąć.
A mój Mąż powiedział: „Bo ty ciągle opowiadasz sobie jej historię. Musisz przestać. To twoje życie i twoja historia, nie jej”.
I przywalił mi tymi słowami mocno. Dał mi porządnie do myślenia. Uświadomiłam sobie, że ma rację, a ja sama nie umiałam tego zobaczyć, jakoś się do tego przyznać, tylko lawirowałam wokół tematu…
Wygląda na to, że ja ciągle wyrzucam sobie, iż moje życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Na niektóre wydarzenia nie miałam wpływu, na przykład na to, że dość późno się z moim Mężem poznałam, że w związku z tym mamy pierwsze dziecko nieco przed 30-stką, że młodość spędziliśmy oddzielnie. A jednak ciągle mam w tym miejscu jakiś żal, jakąś zadrę, że miało przecież być inaczej. W moich wyobrażeniach.
A niby czemu by miało być inaczej? Bo życie ludzi wokół mnie potoczyło się tak, że weszli w małżeństwa przed 25 rokiem życia i od razu mieli dzieci? To ich historia i dla nich błogosławiona.
A moja jest inna i nie jest przez to gorsza. Ani ja nie jestem przez to gorsza.
To, że nie pracuję zawodowo, jest moim wyborem. Tak samo, jak to, że jestem w domu z Córeczką. Czemu zatem ta zadra, że mam 30 lat i „nie mam pomysłu na siebie”? Teraz mój czas wypełnia dziecko, a każdy, kto je ma lub miał, wie, że to bardzo pochłaniające stworzenie Boże. Na jakieś samorealizacje przyjdzie jeszcze czas. I to, że będzie to później, nie jest w żaden sposób gorsze. Ani ja nie jestem przez to gorsza.
To, że mam wciąż kilka niespełnionych marzeń, na które brak mi czasu i sił, też nie stawia mnie niżej na drabince społecznej. To tylko pokazuje, że jestem teraz w innym miejscu w życiu i mam inne zadania. Na tamte przyjdzie czas. Nie przeterminują się, jeśli poczekają. A ja naprawdę nie powinnam przez to czuć się gorsza.
Oczywiście nie jest łatwo myśleć tak z pełnym przekonaniem, kiedy się siedzi samemu w domu z małym dzieciątkiem, kiedy się ma ileś codziennych zmartwień, kiedy się nie odróżnia jednego dnia od drugiego, bo takie są podobne, kiedy całe aktualne życie wygląda jak kwarantanna nawet wtedy, gdy nie ma aktywnych obostrzeń.
I znów: nie powinnam przez to czuć się gorsza.
Ani przez to, że my teraz mamy dostęp do pewnych rzeczy, których inni przede mną w podobnym życiowym momencie akurat nie mieli. Że nie mam powodu wyrzucać sobie, że korzystam z pewnych możliwości. Mam do nich dostęp i to jest w porządku.
Bo moje życie, nawet jeśli pewne elementy są wspólne, jednak jest inne. Oddzielne. I dobre. Naprawdę mogę je zaakceptować i przyjąć w pełni.
Przestać wyrzucać sobie, że nie jest życiem innych. Choćby podświadomie.
Powiem Wam, że to wcale nie jest łatwe. Uświadomienie sobie bolączek tkwiących gdzieś w głębi dużo tłumaczy, ale nie załatwia sprawy. (Swoją drogą ciekawe, że można pół życia spędzić na zastanawianiu się nad sobą, przemyśliwać wszystkie swoje zachowania w różnych sytuacjach i nie zdawać sobie sprawy z podstawowych kierujących nami mechanizmów).
Teraz trzeba zmienić podejście.
A to się nie chce zrobić samo i nie chce zrobić z dnia na dzień.
Na szczęście mam Męża, który mi na to odpowiada: „Wiesz, że ja cię kocham właśnie taką?”
:)
Na koniec, nieco złośliwie (wobec samej siebie), cytat również z „Konia i jego chłopca”:
„Mój dobry koniu, nie straciłeś niczego poza swoją próżnością.(...) Musisz zrozumieć, że wcale nie jesteś tym Wielkim Koniem, jakim się wydawałeś samemu sobie, gdy żyłeś wśród tych biednych, niemych stworzeń. Oczywiście, byłeś dzielniejszy i mądrzejszy OD NICH. Ale to wcale nie twoja zasługa. To wcale nie oznacza, że musisz być kimś niezwykłym również w Narnii. Dopóki będziesz o tym pamiętał, będziesz bardzo przyzwoitym koniem, tak w ogóle, jak i w porównaniu z innymi.”