Jest to pierwszy odcinek mojego kolejnego opowiadanka, które napisałam - jak zwykle - przypadkiem.
Ze specjalną dedykacją dla Hildegardy.
Podobieństwa do osób prawdziwych prawdopodobne, choć niespecjalne :)
_____________________________________________________________________________________________
To była jedna z takich imprez, którą dorośli organizują dla siebie i świetnie się na niej bawią, a nielicznie reprezentowana młodzież więdnie pod ścianą z nudów – ewentualnie snuje się z miejsca na miejsce, nie wiedząc co robić, a potem chowa się po kątach i płonie z zażenowania, patrząc na rozbawionych rodziców.
Weronika od samego początku robiła wszystko, co mogła, żeby tu nie przyjeżdżać. Już w chwili, gdy usłyszała o spotkaniu maminej klasy z liceum oragnizowanym przez jej szkolną przyjaciółkę, panią Arletę Chmielewską, miała wrażenie, że to jedno wielkie nieporozumienie. Przez chwilę co prawda wydawało jej się, że to świetny pomysł: rodzice wyjadą na cały weekend, wolna chata, a ona z Beatą i Pauliną będzie mogła całą noc oglądać filmy. Uwielbiały robić sobie takie maratony, a rzadko miały podobne okazje. Tym razem znów okazało się, że to niemożliwe, ponieważ jej siostry (młodsza od niej o rok Beata i o dwa Paulina) dokładnie w tym czasie wyjeżdżały na szkolną wycieczkę, którą organizowały wspólnie ich klasy. Dziewczyny były w tym samym gimnazjum i same maczały palce w tym, by udało się tę wycieczkę załatwić właśnie wspólną dla nich. Weronika jednak chodziła już do liceum i nie miała szans jechać razem z nimi. Dlatego postanowiła wybrać się na beznadziejną wspominkową imprezę rodziców. Co prawda postać pani Arlety nieco ją przerażała: z opowieści mamy wynikało, że jest to osoba nieco szalona, która ma tysiąc pomysłów na minutę i wszystkich zaraża niewyczerpaną energią. Perspektywa spędzenia weekendu w towarzystwie takiej osoby przygnębiała Weronikę ostatecznie. Dziewczyna stanowczo wolała obracać się w towarzystwie ludzi spokojnych. Jednak alternatywą było samotne siedzenie w domu przez cały weekend. Dlatego postanowiła jechać razem z rodzicami. Dowiedziała się od mamy, że jeszcze parę osób ma zabrać ze sobą swoje dzieci i miała cichą nadzieję, że może uda się jej kogoś poznać. Naprawdę nie chciała nudzić się przez cały czas.
Mam mieszkała i chodziła do liceum w Łodzi. Na studia wyjechała do Warszawy, tam poznała tatę i razem zamieszkali w stolicy. Teraz mama wyjazd do Łodzi organizowała niczym wyprawę na biegun północny. Od dwóch tygodni nie mówiła o niczym innym, przekrzykując obie siostry szykujące się na wycieczkę. A tata śmiał się z nich wszystkich i kupował wszelkie rzeczy niezbędne każdej z nich na wyjazd.
Weronice na widok tego szaleństwa robiło się słabo. Wszyscy szykowali się na wojaże, więc ona także przyszykowała swoje wyposażenie. Pamiętając wielką ilość bambetli pakowanych przez mamę pilnowała, by brać jak najmniej rzeczy. Sukienkę na zabawę, strój na drugi dzień, kosmetyki, książkę do czytania… Po czym wybiegła z domu. Uciekając przed całym przedwyjazdowym rozgardiaszem poszła na długi, odprężający spacer. Wróciła do domu nieco pocieszona, myśląc, że może nie będzie tak źle…
Nie było źle – było fatalnie. Rano załadowali się z całym majdanem do samochodu. Przyjechali na obiad do państwa Chmielewskich, żeby zostać u nich całą noc na zabawie, rano się przespać i ruszyć z powrotem. Wszystko był tak okropne, jak to sobie Weronika wyobrażała: przy obiedzie nastrój był krępujący, a rozmowa nudna. Dziewczyna siedziała cały czas z uprzejmym uśmiechem przylepionym do twarzy i marzyła, żeby to się wreszcie skończyło. Wieczorem zjechali się wszyscy z dawnej IVB i rozpoczęły się tysiąc rozmów na tysiące tematów, w których Weronika nie miała nic do powiedzenia. Niektórzy nawet tańczyli, ale dziewczyna bez pary mogła najwyżej stać pod ścianą i połykać łzy żalu.
Postała tak może pięć minut, rozpamiętując jak bardzo ten wyjazd jest nieudany i że lepiej było zostać w domu, po czym stwierdziła, że szkoda czasu na takie wyrzekanie i postanowiła coś zrobić. Cokolwiek. Po chwili wpadła na pewien pomysł…
Postanowiła rozejrzeć się po domu pani Arlety. Był on bardzo duży i na pewno miał wiele zakamarków wartych obejrzenia: być może niektóre były dostępne dla gości… A nawet jeśli miałaby napotkać na swej drodze jedynie zamknięte drzwi, to lepiej łazić po domu mając jakiś cel niż bezsensownie tkwić pod ścianą. Rodzice zajęci rozmowami i tańcem nie powinni zauważyć jej krótkiej nieobecności. Podjąwszy decyzję Weronika poczuła, że w jej ciało wraca życie, a zdrętwiałe nogi wypełnia od nowa energia do działania. Oderwała się od ściany i wyszła z pokoju, w którym zabawa właśnie się rozkręcała...
Dziewczyna wyszła z pokoju i przystanęła w korytarzu. Rozejrzała się dokoła, zastanawiając się gdzie iść najpierw. „Hmm, jest co zwiedzać” - pomyślała. Największy pokój, w którym tańczono, był połączony z przedpokojem oryginalnymi arkadami. Weronika stała pod filarem i widziała cały pokój jak na dłoni. Teraz patrzyła na przeszkloną ścianę, zza której widać było ogród.
Był dość duży, przylegał do domu z dwóch stron. Ładnie obsadzony krzewami i kwiatami sprawiał przyjemne wrażenie. Było tam nawet oryginalnie oświetlone oczko wodne, a wokół niego ławeczki. Kłębiło się tam mnóstwo gości, którym zakątek ten wydawał się romantyczny, ale Weronice wydał się on przesłodzony i kiczowaty. Tymczasem w drugim kącie ogrodu, gdzie nie było żadnych stylizacji ani nowobogackich kompozycji zieleni, a tylko kwitnące białe bzy, nie było nikogo.
„Tak to właśnie jest. Miejsca naprawdę uroczego, pięknego w swej prostocie, niepoprawianego przez człowieka – nikt nie docenia… Szkoda…” – westchnęła Weronika w myślach i odwróciła wzrok od drzwi prowadzących do ogrodu.
Dziewczyna miała nadzieję, że wszyscy goście, którzy nie zdecydowali się tańczyć, wyszli na zewnątrz i nie spotka na swej drodze nikogo, kto by jej zadawał niewygodne pytania. Poszła korytarzem dalej, mijając pokój „taneczny” i kuchnię. „Tu na prawo jest łazienka” - mówiła do siebie, mijając kolejne drzwi – „bardzo ładna z resztą. Szmaragdowozielone kafelki przełamywane odcieniami morskiego ze złotymi ornamentami w różnych miejscach. A to drzwi wejściowe. A co jest tu?...”
Przystanęła przed dość szerokimi, spowitymi w mroku schodami.
_____________________________________________________________________________________________
Proszę o opinie. To dopiero zarys, jak zwykle... Wszelkie uwagi przydadzą się.
30-latka z rodziny wielodzietnej, z otwartym umysłem i sercem, magister Nauk o rodzinie z licencjatem z jęz. niemieckiego. Żona, matka córeczki.
Mam stały światopogląd i konserwatywne zasady. Interesuję się pisaniem różnych dziwnych rzeczy, w tym pamiętnika, wierszy, piosenek i opowiadań; uwielbiam rysować i śpiewać. Od nostalgii ratuje mnie wrodzony rozsądek i poczucie humoru.
Kontakt: na FB do wyszukania też pod nickiem
by Katrine
***
My jesteśmy prawdziwe damy, bo przy jedzeniu nie mlaskamy, grzecznie dygamy i się słuchamy mamy
Nic nie wiemy, nic nie znamy
za to ładnie wyglądamy
Kiedy trzeba zrobić dyg
My zrobimy go jak nikt
Na sukienkach żadnej plamy
Przy jedzeniu nie mlaskamy
Dama z damą, ty i ja
Mama z nas pociechę ma
Dama mamie nie nakłamie
Wierszyk powie, zna na pamięć
Dama grzeczna jest jak nikt
No i pięknie robi dyg
***
Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną
Na klombach mych myśli sadzone za młodu
Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną
I które mi świeci bez trosk i zachodu.
Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną.
(Kazimierz Wierzyński)
***
Każdy twój wyrok przyjmę twardy
Przed mocą twoją się ukorzę
Ale chroń mnie Panie od pogardy
Od nienawiści strzeż mnie Boże
Wszak tyś jest niezmierzone dobro
Którego nie wyrażą słowa
Więc mnie od nienawiści obroń
I od pogardy mnie zachowaj
Co postanowisz niech się ziści
Niechaj się wola twoja stanie
Ale zbaw mnie od nienawiści
Ocal mnie od pogardy Panie
(N. Tenenbaum, J. Kaczmarski "Modlitwa o wschodzie słońca")
***
Śnić sen, najpiękniejszy ze snów,
Iść w bój, w imię cierpień i krzywd
I nieść ciężar swój ponad siły,
Iść tam, gdzie nie dotarłby nikt.
To nic, że mocniejszy jest wróg,
Że twierdz obległ setki i miast,
Lecz bić, bić się aż do mogiły.
Iść wciąż, aby sięgnąć do gwiazd
To jest mój cel - dosięgnąć chcę gwiazd,
Choć tak beznadziejnie daleki ich blask.
By zdobyć swój cel i do piekła bym mógł
Pod sztandarem swym iść,
Gdyby chciał w tym dopomóc mi Bóg!
Właśnie to posłannictwa jest sens,
Więc ślubuję tu dziś
Mężnym być i nie skalać się łzą,
Gdy na śmierć przyjdzie iść.
I nasz świat lepszy stanie się, niż
Dawniej był, nim rycerski swój kask
Wdział i ten, co ślubował niezłomnie
Wciąż iść, aby sięgnąć do gwiazd!
The Impossible Dream, Joe Darion
THE VERY BEST OF
Bajka. Co się wydarzyło pod sklepem z lampami - bajka dziewczynce Kasi i dżinie Flinie
Coś głupiego (o studiach) - o wierze w siebie
O III urodzinach Salonu24
Sierotka Mida na wakacjach - o wakacyjnych wojażach
Bajka wakacyjna - o elfach
Walcząc w słusznej sprawie - o moich poglądach
Przypomina Ciebie mi... Część 5. Pola, las i droga
Niejasne bajdurzenie o dorosłości
Matura. Krótkie studium poznawcze
Pasja odkrywania - wspomnienia z dzieciństwa
Wierszyk. Dla odmiany - o królewnie
Przypomina Ciebie mi... Część 4. Wiatr
O moim pisaniu - właśnie
Naiwna. Głupia - o zaufaniu
Przypomina Ciebie mi... Część 2. Osiemnastka
Przypomina Ciebie mi... Część 1. Dom. Rodzina
Urok staroci - tylko koni żal... - o domu na wsi. Wspomnienia
Dni Powstania - Warszawa 1944 - o wystawie
Kraków inaczej - o wyprawie do Krakowa
"Tam skarb Twój..." - o domu na wsi. Przyjazd
Oto właśnie ta Noc - o Passze
Historia pewnego cudu - o moich narodzinach
Okruchy życia - o mnie
Starsza Siostra - o siostrze :)
Uwielbiam wiatr w każdej postaci - o wietrze. Wiersz
Pamiętnik - po co to właściwie? - o pamiętniku
Zagiąć psora - o nauczycielach
Zwykła ludzka życzliwość - o ludziach
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości