Był zwykły, zimowy dzień. W lesie na obrzeżach miasta było cicho i spokojnie. Krzewy i drzewa stały milcząc, uśpione pod śnieżną kołdrą. Zwierzęta oraz te ptaki, które nie odleciały do ciepłych krajów, ukryły się w swych domkach, dziuplach, czekając, aż pogoda się odmieni, słońce wyjrzy zza chmur i przyniesie trochę ciepła oraz radości.
Tymczasem krajobraz trwał w bezruchu. Opadające płatki śniegu tworzyły zasłonę, wirując w swym nieskończonym tańcu zamazywały kontury. W białej mgle zaczęły zanikać ciemne sylwetki drzew. Całe otoczenie przesycone było atmosferą nierealności, jakby czas stanął w miejscu, a ziemia przestała się toczyć. Niebo zasnute było ciężkimi, popielatymi chmurami i tylko śnieg wciąż padał i padał…
Nagle spokój i monotonia leśnego krajobrazu zostały zakłócone. Na polance otoczonej drzewami zupełnie znienacka pojawiły się kolorowe motyle. Najpierw jeden, zielony, później drugi, niebieski, potem kolejne, różowy i złoty. Każdy wyglądał, jakby był utkany ze światła. Te kolorowe, świetliste owady na tle uśpionej leśnej szarości wyglądały naprawdę fantastycznie.
I wtedy, wśród barwnych plamek śmigających wokół motyli ukazała się postać, jakiej nigdy jeszcze w tej zwykłej okolicy nie było.
Była to dziewczyna. Cała świeciła swym własnym, wewnętrznym światłem, a jej pojawienie się sprowadziło na polanę istną feerię barw. Jej włosy wyglądały, jakby były z czystego złota, suknia mieniła się wszystkimi kolorami tęczy, a przy tym lśniła i migotała.
Była to najprawdziwsza elfia księżniczka. Nazywała się Anariada. Przybyła z dalekiej krainy, kwitnącej i słonecznej ojczyzny elfów, do najzwyklejszego zaśnieżonego lasu. To nie była zwykła elfka, której wystarczyłyby wiecznie kwitnące rajskie ogrody. Ona pragnęła zobaczyć inne miejsca, podróżować, znaleźć się w szerokiej przestrzeni. Za pomocą czarów (jak wiadomo elfy umieją czarować) wędrowała z miejsca na miejsce, poznając wciąż nowe rzeczy, zupełnie inne niż jej ojczysta kraina. A teraz znalazła się w tym sennym, szarym zakątku i od razu wypełniła go kolorem, blaskiem i radością, jakby była oczekiwanym przez wszystkich słońcem.
Anariada, tak przyzwyczajona do barwnego krajobrazu swej krainy najpierw zdziwiła się trochę, a potem zachwyciła się surowym pięknem zimowego lasu. Szła przed siebie i podziwiała strzeliste, ciemnobrązowe pnie drzew, na dole pokryte zielonym mchem, a u góry rdzawe. Zrobiły na niej niesamowite wrażenie. Księżniczka i jej motyle promienieli, rzucając na śnieg kolorowe błyski. A Anariadzie wydawało się, że zielone igły, pokryte warstwą białego śniegu, lśniły własnym, srebrzystym blaskiem.
Szła ścieżką, wzdłuż której rosły kolejno drzewa i wyglądały niczym kolumny w jej korytarzach prowadzących do najpiękniejszej sali balowej w elfim zamku. Zimowy, leśny krajobraz podobał się księżniczce coraz bardziej. Co ciekawe, Anariada ze swym światłem i uśmiechem wcale nie była intruzem w tej spokojnej okolicy. Jej kolory nadawały śnieżnemu otoczeniu zupełnie nowy wyraz, świetnie się do niego dopasowując. Księżniczka nie była Wróżką Natury, więc nic pod jej dotknięciem nie rozkwitało, ale swym uśmiechem sprawiała, że wszystko wokół ożywało. Wraz z jej pojawieniem się z zapomnianego leśnego krajobrazu znikła nuta melancholii, zastąpiona harmonią blasku i cienia, koloru i czarnobieli, spokoju i radości.
Anariada szła przez las, ciesząc się każdym krokiem i rozglądając uważnie. W pewnej chwili ujrzała kątem oka ruch. Spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła rudą wiewiórkę siedzącą na brązowym pniu drzewa. Uśmiechnęła się do niej, ale wiewiórka jej nie znała. Zwierzątko przestraszyło się obcej postaci i uciekło w stronę schronienia. Księżniczka uśmiechnęła się myśląc, że niedługo z wszystkimi ostrożnymi zwierzętami się zapozna i na pewno zaprzyjaźni.
Na kolejnym drzewie elfka zauważyła domek ptasi. Znała dobrze ten rozśpiewany ród, gdyż w słonecznej krainie elfy z ptakami żyły w wielkim porozumieniu. Księżniczka zmartwiła się, wyobrażając sobie zmarznięte i zmęczone zimą ptaszki. Westchnęła z żalem, a z jej oddechu powstał obłoczek, który poleciał w stronę domku. Po chwili wysunęły się z niego malutkie, ciekawskie główki i zaraz ptaki zaczęły śpiewać, poznając swą przyjaciółkę. „Zawsze myśmy przylatywały do ciebie” – świergotały – „i wreszcie ty odwiedziłaś nas. Jak nam miło, jak się cieszymy!” Anariada śmiała się z nimi, rozmawiała (bo elfy znają doskonale mowę ptaków i zwierząt) i śpiewała. A potem pożegnała się, mówiąc, że chce iść dalej, by jeszcze więcej zobaczyć. Na pożegnanie ptaki zaśpiewały jej raz jeszcze. Ich piosnka towarzyszyła księżniczce w dalszej wędrówce.
Teraz elfka weszła na ścieżkę częściej uczęszczaną przez ludzi. Co jakiś czas mijały ją ciemne, milczące postacie, idące szybkim krokiem, z oczami utkwionymi w jednym punkcie. Wszyscy się bardzo spieszyli i Anariada nie mogła im się przyjrzeć. O wiele bardziej przyjacielskie były zwierzęta należące do ludzi, niż ich właściciele. Księżniczka przekonała się o tym, gdy podbiegł do niej pewien wesoły pies, polizał jej przyjacielsko rękę, po czym zatańczył wokół niej radośnie. Pewnie chciał zostać i pobawić się z Anariadą, ale jego właściciel zawołał, że wracają do domu. Pies posłusznie podbiegł do niego i pozwolił zapiąć sobie smycz na szyi. Tylko cały czas machał ogonem do elfki, na znak, jak cieszy go ich spotkanie. Odchodząc zaszczekał wesoło: „mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy!”
Anariadzie bardzo podobała się nowa, zaśnieżona okolica i cieszyła się ze wszystkich spotkań ze zwierzętami, które przytrafiły jej się tego dnia, ale wciąż nie wiedziała, czy chce pozostać tu dłużej, czy zaraz wróci do domu. Zastanawiała się właśnie nad tym, gdy zza drzew usłyszała szczery, beztroski śmiech. Zachwyciła się nim i pobiegła zobaczyć, skąd dochodzi.
Po drugiej stronie drzew była górka. Tam często zbierały się dzieci mieszkające w okolicy, żeby pojeździć na sankach i bawić się w śniegu. Właśnie odbywała się bitwa śnieżna i wokół rozlegały się krzyki to radosne, to zbolałe, to rozbawione, to rozzłoszczone. Anariada spotkała się w swych podróżach z dziećmi parę razy i wiedziała, że często się kłócą. Wiedziała, że sama nie może z nimi rozmawiać, bo jej nie widzą. Z resztą dzieci bardzo dobrze rozwiązywały swe kłótnie między sobą, nie potrzebowały pomocy z zewnątrz. Teraz też doszły do porozumienia, wygrani cieszyli się zwycięstwem, a przegrani nie martwili porażką: pocieszali się myślą o czekającej w domu gorącej czekoladzie. Bitwa śnieżna została zakończona, straty zostały wyrównane i dzieci postanowiły pozjeżdżać na sankach.
Elfia księżniczka przyglądała się ich zabawie z ciekawością. Dzieci nie mogły jej zobaczyć ani z nią rozmawiać, ale wyczuwały jej obecność. Gdy zbliżyły się do niej, uspokajały się, stawały się mniej kłótliwe, niezłośliwe, głośniej się śmiały i rozśmieszały innych.
Nagle wśród doskonałej zabawy rozległy się przerażone krzyki świadczące o niebezpieczeństwie. Elfka spojrzała w tamtą stronę i sama się przestraszyła: z górki zjeżdżały bardzo rozpędzone sanki, na których siedziała malutka dziewczynka. Sanki kołysały się niebezpiecznie, jakby miały się przewrócić, ale nie traciły prędkości, a kierowały się prosto w niebezpieczną rozpadlinę.
Dzieci biegły za sankami, próbując je zatrzymać, ale nikt nie mógł ich dogonić. Dziewczynka drżała, trzymając się kurczowo sanek, które wyglądały bardzo niestabilnie, a rozpadlina była coraz bliżej…
„Jeśli ona tam wpadnie to na pewno stanie jej się krzywda…” – pomyślała z przerażeniem Anariada. Nie mogła do tego dopuścić.
Nie umiała szybko biegać, ale umiała czarować. Co prawda jej czary w miejscach oddalonych od elfiej krainy miały mniejszą moc, ale coś przecież musiała zrobić. Postanowiła skręcić bieg sanek, aby same wyhamowały, mijając rozpadlinę i jadąc po płaskiej powierzchni. Stała z zamkniętymi oczami, mrucząc skomplikowane magiczne formuły, a zdenerwowanie w gromadzie dzieci narastało, aż zmieniło się w jeden wspólny krzyk: „Ach!” i westchnienia ulgi. Anariada otworzyła oczy i ujrzała, jak szalone sanki jadą coraz wolniej, do dziewczynki podbiega starszy brat, bierze na ręce i mocno przytula, a wszyscy pozostali krzyczą z radości. Księżniczka westchnęła z ulgą, a dzieci, które miały dość wrażeń na jedno popołudnie, wróciły do domu.
I wtedy Anariada podjęła decyzję, że pozostanie w tej okolicy jakiś czas. „Co najmniej tak długo – dumała – ile czasu zajmie rodzicom kupienie nowych, stabilnych sanek, a starszym dzieciom pamiętanie o młodszym rodzeństwie.”
Elfka nie miała pojęcia, jak długo to może trwać, ale nie spieszyła się do domu. Chciała przebywać w miejscu, gdzie będzie często słychać śmiech dzieci.
I tak zrobiła. Zamieszkała w dużej dziupli potężnego, starego drzewa. Urządziła tam sobie wygodne mieszkanie, zaprzyjaźniła się ze wszystkimi zwierzętami i roślinami miejskiego lasu i ze swego domu czuwała nad bezpieczeństwem dzieci podczas zabawy. A one odwdzięczały jej się głośnym i szczerym śmiechem, a przychodziły często i było ich coraz więcej. I wszyscy byli bardzo szczęśliwi – elfia księżniczka, zwierzęta i dzieci.
A gdy pewnego dnia Anariada wybrała się w podróż do swej elfiej krainy, nie zabawiła tam długo. Wieczne słońce znudziło jej się i beztroskie zabawy innych elfów przestały być ciekawe. Wróciła do świata ludzi, a wraz z nią przyjechał inny elf Milateo, który był bardzo ciekaw nowego życia księżniczki. Anariadzie niczego więcej nie trzeba było do szczęścia. Wraz ze swym towarzyszem zadomowiła się na stałe w dziupli starego drzewa, żyjąc w zgodzie z lasem wokół, ze zwierzętami, które mieszkały obok, z ludźmi, którzy go odwiedzali, z dziećmi, których trzeba było nieustannie strzec… Mawiano, że nie ma bezpieczniejszego miejsca zabaw niż górka obok wielkiego drzewa. A Anariada znalazła swoje miejsce, zakończyła wędrówki i była naprawdę szczęśliwa. Mieszka tam do dziś, niesie nadzieję, zaraża radością i pomaga każdemu, kto pomocy potrzebuje.
Gdy będziecie lesie, zobaczycie wielkie drzewo, a niedaleko górkę, to rozejrzyjcie się wokół, czy nie widzicie blasku kolorowej sukni lub migoczących motyli? Jeśli je zobaczycie, to roześmiejcie się głośno. Nic tak nie cieszy elfiej księżniczki Anariady, jak śmiech dzieci.
______________________________________________________________________________
Z tą bajką to było tak...
W ostatni piątek ferii pojechałam na ulicę Dewajtis, żeby kupić bilety na koncert. O metra trzeba przejść spory kawałek wzdłuż lasu Lindego przez las Bielański.
Szłam sobie w tym śniegu, który to padał, to nie, buty mi nie przemakały, a w głowie kłębiły się najrozmaitsze myśli.Nawet nie próbowałam nad tym bałaganem zapanować, tylko tak szłam, oglądając migawki z pamięci i przemyśliwując rozmaite rzeczy. I przeszłam przez jeden las, podziwiając okolicę, spotkawszy wiewiórkę i psa, potem przez drugi, kupiłam bilety i ruszyłam w drogę powrotną z myślą, ze jest tak pięknie, że nic, tylko ułożyć bajkę, a ja nie mam żadnego pomysłu, najmniejszego.
I szłam przez ten las, trochę żałując, przekroczyłam ulicę, zapatrzyłam się w monotonny krajobraz i pomyślałam, że przydałby się tu jakiś kolor dla przełamania surowego, biało-czarnego krajobrazu. tego dnia wszystko było takie jednolite, ściana zaśnieżonym drzew z niebem, wszystko stanowiło całość. Piękną w swej surowości, ale jednak...
Spojrzałam w bok i wtedy zobaczyłam kolorowe motyle i pojawiającą się między nimi księżniczkę. Widziałam nawet barwy zmieniające odcienie na załamaniach jej sukni. I ta księżniczka szła dalej obok mnie, podziwiając drzewa i oglądając domki ptasie. Widziałam to niczym film, doskonale narysowaną kreskówkę, ale...
Ale nie układała mi się z tego żadna historia - dopóki nie usłyszałam śmiechu dzieci zza drzew.
Wtedy pomysły mnie napadły, obskoczyły jak szalone, napadały mnie wbrew mej woli, bo wiedziałam, że wyszłam z domu nie biorąc nic do pisania...
W przypływie histerii przeszukałam torbę, znalazłam cienkopis (czerwony!). Już myślałam, że będę musiała pisać na chusteczkach higienicznych lub napastować niewinnych ludzi, aż ktoś dałby mi kartkę, ale znalazłam ulotki w kieszeni (zbawienny zwyczaj zbierania ulotek od ludzi na ulicy).
I tak bajkę tę notowałam w metrze na kolanie, czerwonym cienkopisem na śliskich, biało czerwonych ulotkach Telepizzy.
Dojechałam do TrafficClubu, kupiłam najmniejszy możliwy zeszyt (1,50 zł) i siedziałam i pisałam, aż się zmęczyłam. Nie zapisałam wszystkiego, niektóre rzeczy tylko w punktach, ale... To było ciekawe przeżycie... I tak się to teraz prezentuje.
30-latka z rodziny wielodzietnej, z otwartym umysłem i sercem, magister Nauk o rodzinie z licencjatem z jęz. niemieckiego. Żona, matka córeczki.
Mam stały światopogląd i konserwatywne zasady. Interesuję się pisaniem różnych dziwnych rzeczy, w tym pamiętnika, wierszy, piosenek i opowiadań; uwielbiam rysować i śpiewać. Od nostalgii ratuje mnie wrodzony rozsądek i poczucie humoru.
Kontakt: na FB do wyszukania też pod nickiem
by Katrine
***
My jesteśmy prawdziwe damy, bo przy jedzeniu nie mlaskamy, grzecznie dygamy i się słuchamy mamy
Nic nie wiemy, nic nie znamy
za to ładnie wyglądamy
Kiedy trzeba zrobić dyg
My zrobimy go jak nikt
Na sukienkach żadnej plamy
Przy jedzeniu nie mlaskamy
Dama z damą, ty i ja
Mama z nas pociechę ma
Dama mamie nie nakłamie
Wierszyk powie, zna na pamięć
Dama grzeczna jest jak nikt
No i pięknie robi dyg
***
Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną
Na klombach mych myśli sadzone za młodu
Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną
I które mi świeci bez trosk i zachodu.
Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną.
(Kazimierz Wierzyński)
***
Każdy twój wyrok przyjmę twardy
Przed mocą twoją się ukorzę
Ale chroń mnie Panie od pogardy
Od nienawiści strzeż mnie Boże
Wszak tyś jest niezmierzone dobro
Którego nie wyrażą słowa
Więc mnie od nienawiści obroń
I od pogardy mnie zachowaj
Co postanowisz niech się ziści
Niechaj się wola twoja stanie
Ale zbaw mnie od nienawiści
Ocal mnie od pogardy Panie
(N. Tenenbaum, J. Kaczmarski "Modlitwa o wschodzie słońca")
***
Śnić sen, najpiękniejszy ze snów,
Iść w bój, w imię cierpień i krzywd
I nieść ciężar swój ponad siły,
Iść tam, gdzie nie dotarłby nikt.
To nic, że mocniejszy jest wróg,
Że twierdz obległ setki i miast,
Lecz bić, bić się aż do mogiły.
Iść wciąż, aby sięgnąć do gwiazd
To jest mój cel - dosięgnąć chcę gwiazd,
Choć tak beznadziejnie daleki ich blask.
By zdobyć swój cel i do piekła bym mógł
Pod sztandarem swym iść,
Gdyby chciał w tym dopomóc mi Bóg!
Właśnie to posłannictwa jest sens,
Więc ślubuję tu dziś
Mężnym być i nie skalać się łzą,
Gdy na śmierć przyjdzie iść.
I nasz świat lepszy stanie się, niż
Dawniej był, nim rycerski swój kask
Wdział i ten, co ślubował niezłomnie
Wciąż iść, aby sięgnąć do gwiazd!
The Impossible Dream, Joe Darion
THE VERY BEST OF
Bajka. Co się wydarzyło pod sklepem z lampami - bajka dziewczynce Kasi i dżinie Flinie
Coś głupiego (o studiach) - o wierze w siebie
O III urodzinach Salonu24
Sierotka Mida na wakacjach - o wakacyjnych wojażach
Bajka wakacyjna - o elfach
Walcząc w słusznej sprawie - o moich poglądach
Przypomina Ciebie mi... Część 5. Pola, las i droga
Niejasne bajdurzenie o dorosłości
Matura. Krótkie studium poznawcze
Pasja odkrywania - wspomnienia z dzieciństwa
Wierszyk. Dla odmiany - o królewnie
Przypomina Ciebie mi... Część 4. Wiatr
O moim pisaniu - właśnie
Naiwna. Głupia - o zaufaniu
Przypomina Ciebie mi... Część 2. Osiemnastka
Przypomina Ciebie mi... Część 1. Dom. Rodzina
Urok staroci - tylko koni żal... - o domu na wsi. Wspomnienia
Dni Powstania - Warszawa 1944 - o wystawie
Kraków inaczej - o wyprawie do Krakowa
"Tam skarb Twój..." - o domu na wsi. Przyjazd
Oto właśnie ta Noc - o Passze
Historia pewnego cudu - o moich narodzinach
Okruchy życia - o mnie
Starsza Siostra - o siostrze :)
Uwielbiam wiatr w każdej postaci - o wietrze. Wiersz
Pamiętnik - po co to właściwie? - o pamiętniku
Zagiąć psora - o nauczycielach
Zwykła ludzka życzliwość - o ludziach
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości