Był to rok szkolny 1998/1999. Mała B. była w drugiej klasie katolickiej szkoły podstawowej. Wtedy jej to nie przeszkadzało, a wręcz napełniało ją radością i dumą. Że jest taka duża, taka zdolna, dobrze się uczy, wygrywa konkursy plastyczne i muzyczne, ma świetnych kolegów i koleżanki, a w tym roku przystąpi do Pierwszej Komunii.
Było to pod każdym względem wyjątkowe, gdyż w owej szkole wszystkie wydarzenia religijne były obchodzone szczególnie i przygotowywane w zintegrowaniu z parafią najbliższą, św. Andrzeja Apostoła na Chłodnej. Religię w owej szkole prowadziły siostry Nazaretanki i one także przygotowywały dzieciarnię do przeżycia i zrozumienia wagi sakramentów.
Charakterystycznym zwyczajem kultywowanym w tej szkole było to, że dzieci przyjmowały Pierwszą Komunię w Wielki Czwartek – dzień ustanowienia tego sakramentu. Inne dzieci, należące do parafii, tradycyjnie miały Komunię w maju.
Oczywiście przygotowania do Pierwszej Komunii zajęły trochę czasu. Wcześniej była przecież Pierwsza i Druga Spowiedź (pamiętam, jak nie mogłam ustać w kolejce, strasznie się niecierpliwiłam, aż ksiądz, skądinąd naprawdę fajny, wyjrzał z konfesjonału i spytał: “czy ty masz robaki?!”. Strasznie mi się zrobiło przykro i nawet mu nie zdążyłam powiedzieć, że najprawdopodobniej tak. Nie uspokoiłam się za bardzo i w dodatku trafiłam później do niego do spowiedzi :) ) , trzeba było przygotować pieśni, rodzielić czytania, nauczyć się je czytać oraz pięknie śpiewać psalm, kupić alby (kolejna nowość: żadnych ozdobnych sukienek, tylko najprostsze alby – nawet późniejsze roczniki miały swoje bardziej ozdobne, ze złotymi haftami, podczas gdy nasz był biały, oni mieli z marszczeniami, gdy my miałyśmy na sobie prosty materiał z zakładką z tyłu i przodu, przewiązany szarfą; koledzy mieli sznury. Ale nasze alby były i tak najładniejsze), kupić wianki (gigantyczne instalacje z żywych stokrotek), zamówić fotografów, przećwiczyć ruch sceniczny w kościele, “pozaliczać” modlitwy i naprawdę tego zapragnąć.
...
Mała B. naprawdę tego pragnęła. Oczekiwała niecierpliwie. Czy to było przeżycie mistyczne, trudno powiedzieć, ale na pewno było w swej prostocie prawdziwe.
Jedenaście lat temu Wielki Czwartek przypadał, jak w tym roku: 1 kwietnia (pamiętam, że było dość zimno i stałam otulona puchową pelerynką. Jak zwykle w kwietniu, zaczęło się pojawiać moje uczulenie. Spotęgowane oblizywaniem ust ze zdenerwowania dało kiepski efekt – na zdjęciach mam czerwoną obwódkę wokół ust). Dzieciaki ustawiły się w rządku na schodach, śmiejąc się, że wejdą do kościoła, a tam ksiądz i siostry oświadczą, że Prima Aprilis, Komunii nie ma i mogą iść do domu.
Ale nic takiego się nie stało i tylko trema coraz bardziej wszystkich ogarniała, szczególnie tych, którzy mieli nieco więcej zadań, niż tylko ładnie wyglądać i uroczyście przyjąć Komunię (pamiętam jak dziś, że marzyłam, by zaśpiewac psalm responsoryjny, ale dostała go moja przyjaciółka – do dziś się przyjaźnimy :) – ja śpiewałam wobec tego “Chwała Tobie, Królu Wieków” i to wystarczło, bym się zdenerwowała. Koledzy obok mieli czytania i staliśmy tak w rządku, kolega M., przyjaciółka K., kolega O., ja. Ponoć wyglądałam ślicznie… Na pewno tak się wtedy cz ułam. Miałam jeszcze jedno zadanie, mianowicie brałam udział w przygotowaniu darów, niosłam przed ołtarz złożone alby i do dziś pamiętam, że były koszmarnie ciężkie.)
Jak to wyglądało? Wiedzą to chyba tylko zdjęcia. Gdzieś jest film, którego nie obejrzymy w domu, bo nie mamy wideo. W taki dzień, Wielki Czwartek, mało osób mogło przyjechać i brać udział w uroczystościach. Rodzina poutykana w różnych częściach Polski miała własne przygotowania, gdzie im tam ruszać w podróże przed samą Wielkanocą. Parę osób jednak przyszło. B. nie miała pojęcia, kto był prócz jej rodziny, bo trudno jej było zwracać uwagę na cokowiek. Strasznie była podekscytowana, stremowana i pragnęła tylko nie zapomnieć o tym, co musi zrobić. Poza tym niewiele zauważała. Okropnie się wszystkim przejmowała i w domu sama jedna obrała wielki gar kartofli dla gości na ucztę po Komunii. Goście, jak już wspomniałam, nawalili i nie przyszli licznie, ale ci najważniejsi – rodzina, chrzestni, przyjaciele – byli.
Wracając do Mszy, uroczytość była dość poważna, obchodzona z pompą i B. denerowało, że nie ma żadnych wesołych lub chociaż ładnych pieśni. Dla B. pieśni zawsze były ważne – wtedy, gdy była mała i teraz, gdy jest duża, też. Naprawdę szczęśliwa poczuła się, gdy prawie na sam koniec mogła zaspiewać z całym kościołem:
Oto stoję u drzwi i kołaczę.
Jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy,
Wejdę do niego i będę z nim wieczerzał
A on ze mną.
Ona siedziała w pierwszej ławce po lewej – bo zawsze była jedną z najmniejszych osób w klasie: wysocy siedzieli z tyłu. A z drugiej strony, w pierwszej ławce po prawej, ulokowała się jej rodzina i młodsze rodzeństwo robiło sporo zamieszania. Wyglądali malowniczo i pan fotograf poświęcał im niewiele mniej uwagi niż dzieciom pierwszokomunijnym :).
Nie wiadomo dokładnie jakim cudem, ale wszystko się udało, nikt się nie pośliznął, nikt nie skręcił nogi i nawet jeśli ktos fałszował albo się zacinał przy czytaniu, w ogólnym wzruszeniu i zachwycie nie zostało to zauważone. A potem zwialiśmy do domów, bo zaczęło padać – a może nie, ale było za zimno na wystawanie pod kościołem. I dopiero w domu udało się ochłonąć, uśmiechnąć do wszystkich miłych ludzi i cieszyć się, naprawdę się cieszyć, że ten wielki zaszczyt, jakim jest przyjmowanie Cała i Krwi Pańskiej, został udzielony kolejnemu człowiekowi.
...
A potem nadeszła Wielkanoc. I mała B. miała kolejne wielkie przeżycie. Wraz z rodziną co roku brała udział w uroczystym Czuwaniu Paschalnym trwającym całą noc i choć zwykle większą jego część przesypiała, to zawsze oczekiwała go z niecierpliwością. W tamtym roku poszła na nie w swej pierwszokomunijnej albie (i trochę czuła się tym zażenowana, bo wszyscy pokazywali ją sobie palcami, a nawet jeśli nie, to jej się i tak wydawało, że na nią patrzą) i po raz pierwszy przyjmowała komunię pod dwiema postaciami. Oczywiście najbardziej bała się, że nie utrzyma w dłoniach kielicha i wszystko się wyleje. Ale bała się niepotrzebnie.
(To chyba właśnie wtedy czuwanie odbywało się w sali gimnastycznej jakiejś szkoły – potrzebna była duża sala, by pomieścić dużo ludzi. I któryś dowcipny dorosły podpowiedział dziecku, by spytało, skąd tu wszędzie w osłonach wokół lamp tkwią piłki. Nieco zmieszany rodzic odpowiedział, że pewnie dlatego, że tu zwykle jest WF i grają w piłkę. Ale potem w homilii ksiądz wspomniał, że według niego to znak: te piłki przywodzą mu na myśl księżyc, który wszędzie jest ten sam i tak, jak towarzyszy naszemu czuwaniu, tak samo widział te wszystkie wydarzenia, gdy się odbywały. Ta piękna często mi się przypomina…)
Czuwanie było niesamowite i fantastyczne – jak co roku, choć co roku jest inne i niepowtarzalne, i najważniejsze.
Ale wraz z Wielkim Czwartkiem rozpoczęło w życiu B. nowy rodział.
...
I potem nadszedł tydzień oktawy Wielkiej Nocy, który był również Białym Tygodniem. W poniedziałek spełniło się marzenie B. – zaśpiewała psalm, a ponieważ nie był to tak poważny dzień jak Wielki Czwartek, mogła wybrać weselszą melodię. Do dziś jest to jej ulubiona melodia psalmu i często ją śpiewa.
A w kolejne dni były inne wydarzenia, jak wręczenie pamiątkowego obrazka, medalika, różańca, wspólna fotografia…
Ale to wszystko nie było już przecież ważne. Nie było najważniejsze.
...
To było jedenaście lat temu. W tym roku obchodziłam “okrągłą”, jedenastą rocznicę I Komunii – okrągłą, bo zgadzała się co do dnia. A Msza może nawet zgadzała się co do godziny?... I te kolejne dni przypominały mi, jak to było wtedy.
I przypomniały mi, jakie to było dla mnie ważne.
I musiałam się zastanowić, ile rzeczy wydarzyło się przez te lata.
A wtedy przypomniała mi się ta opowieść...
Pewna osoba miała sen: Spacerowała po plaży z Panem, a na niebie wyświetlały się sceny z jej całego życia. Gdy doszła do końca plaży, odwróciła się i zobaczyła, że w najtrudniejszych momentach na piasku pozostawały tylko pojedyncze ślady. Zapytała z pretensją w głosie Jezusa: “Panie, obiecałeś, że jeżeli pójdę za Tobą, zawsze będziesz ze mną i nigdy mnie nie opuścisz!” Jezus odpowiedział: “Ja dotrzymałem swej obietnicy. Kocham cię i zawsze jestem przy tobie. A tylko dlatego w tych trudnych chwilach życia widzisz pojedyncze ślady, bo wtedy niosłem cię na rękach.”
I wiecie co? Faktycznie tak było.
30-latka z rodziny wielodzietnej, z otwartym umysłem i sercem, magister Nauk o rodzinie z licencjatem z jęz. niemieckiego. Żona, matka córeczki.
Mam stały światopogląd i konserwatywne zasady. Interesuję się pisaniem różnych dziwnych rzeczy, w tym pamiętnika, wierszy, piosenek i opowiadań; uwielbiam rysować i śpiewać. Od nostalgii ratuje mnie wrodzony rozsądek i poczucie humoru.
Kontakt: na FB do wyszukania też pod nickiem
by Katrine
***
My jesteśmy prawdziwe damy, bo przy jedzeniu nie mlaskamy, grzecznie dygamy i się słuchamy mamy
Nic nie wiemy, nic nie znamy
za to ładnie wyglądamy
Kiedy trzeba zrobić dyg
My zrobimy go jak nikt
Na sukienkach żadnej plamy
Przy jedzeniu nie mlaskamy
Dama z damą, ty i ja
Mama z nas pociechę ma
Dama mamie nie nakłamie
Wierszyk powie, zna na pamięć
Dama grzeczna jest jak nikt
No i pięknie robi dyg
***
Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną
Na klombach mych myśli sadzone za młodu
Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną
I które mi świeci bez trosk i zachodu.
Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną.
(Kazimierz Wierzyński)
***
Każdy twój wyrok przyjmę twardy
Przed mocą twoją się ukorzę
Ale chroń mnie Panie od pogardy
Od nienawiści strzeż mnie Boże
Wszak tyś jest niezmierzone dobro
Którego nie wyrażą słowa
Więc mnie od nienawiści obroń
I od pogardy mnie zachowaj
Co postanowisz niech się ziści
Niechaj się wola twoja stanie
Ale zbaw mnie od nienawiści
Ocal mnie od pogardy Panie
(N. Tenenbaum, J. Kaczmarski "Modlitwa o wschodzie słońca")
***
Śnić sen, najpiękniejszy ze snów,
Iść w bój, w imię cierpień i krzywd
I nieść ciężar swój ponad siły,
Iść tam, gdzie nie dotarłby nikt.
To nic, że mocniejszy jest wróg,
Że twierdz obległ setki i miast,
Lecz bić, bić się aż do mogiły.
Iść wciąż, aby sięgnąć do gwiazd
To jest mój cel - dosięgnąć chcę gwiazd,
Choć tak beznadziejnie daleki ich blask.
By zdobyć swój cel i do piekła bym mógł
Pod sztandarem swym iść,
Gdyby chciał w tym dopomóc mi Bóg!
Właśnie to posłannictwa jest sens,
Więc ślubuję tu dziś
Mężnym być i nie skalać się łzą,
Gdy na śmierć przyjdzie iść.
I nasz świat lepszy stanie się, niż
Dawniej był, nim rycerski swój kask
Wdział i ten, co ślubował niezłomnie
Wciąż iść, aby sięgnąć do gwiazd!
The Impossible Dream, Joe Darion
THE VERY BEST OF
Bajka. Co się wydarzyło pod sklepem z lampami - bajka dziewczynce Kasi i dżinie Flinie
Coś głupiego (o studiach) - o wierze w siebie
O III urodzinach Salonu24
Sierotka Mida na wakacjach - o wakacyjnych wojażach
Bajka wakacyjna - o elfach
Walcząc w słusznej sprawie - o moich poglądach
Przypomina Ciebie mi... Część 5. Pola, las i droga
Niejasne bajdurzenie o dorosłości
Matura. Krótkie studium poznawcze
Pasja odkrywania - wspomnienia z dzieciństwa
Wierszyk. Dla odmiany - o królewnie
Przypomina Ciebie mi... Część 4. Wiatr
O moim pisaniu - właśnie
Naiwna. Głupia - o zaufaniu
Przypomina Ciebie mi... Część 2. Osiemnastka
Przypomina Ciebie mi... Część 1. Dom. Rodzina
Urok staroci - tylko koni żal... - o domu na wsi. Wspomnienia
Dni Powstania - Warszawa 1944 - o wystawie
Kraków inaczej - o wyprawie do Krakowa
"Tam skarb Twój..." - o domu na wsi. Przyjazd
Oto właśnie ta Noc - o Passze
Historia pewnego cudu - o moich narodzinach
Okruchy życia - o mnie
Starsza Siostra - o siostrze :)
Uwielbiam wiatr w każdej postaci - o wietrze. Wiersz
Pamiętnik - po co to właściwie? - o pamiętniku
Zagiąć psora - o nauczycielach
Zwykła ludzka życzliwość - o ludziach
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości