Dawno mnie tu nie było. Mimo wszelkich obietnic składanych sobie i innym, publicznie i prywatnie, mimo marzeń i pragnień, mimo różnych pomysłów oraz wydarzeń - nie mogłam nic napisać. Ten stan trwa u mnie z przerwami od jakiś dwóch lat i z dnia na dzień denerwuje mnie coraz bardziej. Dlatego teraz, gdy nagle w środku nocy poczułam, że mam temat, że myśli same się zbiegają i układają w zdania, i że będzie z tego tekst - to siadam, żeby go napisać. Wreszcie siadam, żeby pisać! Czekałam na ten moment tak długo... Ostatni rok pisałam trochę, ale jednak dla siebie. Pamiętnik to też ważna rzecz, ale całkiem prywatna, całkiem ukryta, a coś się we mnie wyrywa, żeby napisać coś otwartego.
Obejrzałam niedawno znakomity film pt. "Szukając siebie" ("Fiding Forrester"), o dwóch pisarzach, młodym i początkującym. Wiele było w nim zawartych prawdziwie złotych pisarskich myśli. Oto jedna z nich: "Czemu tak jest, że słowa które piszemy dla siebie są zawsze dużo lepsze od słów pisanych dla innych?" Zastanowiłam się nad tym pytaniem, bo uświadomiłam sobie, że pół życia pisałam pamiętnik dla siebie właśnie i to było moim głównym i najskuteczniejszym pisarskim ćwiczeniem. A blog potem... Tak samo był dla mnie. A że ktoś go czytał? To mnie najczęściej zaskakiwało. Ważne, że efekt był dobry. Bo kiedy pisałam coś z konieczności, do szkoły, na jakiś wydumany konkurs... Efekt zawsze był mizerny. Może dlatego musiałam przerwać pisanie na blogu, kiedy okazało się, że to, co chcę napisać dla siebie, jest zbyt prywatne, by móc to komukolwiek pokazać. A pisanie dla innych w ostatnim czasie zupełnie mi nie szło.
Ale ta myśl, którą odkryłam w swej głowie, to myśl dla mnie i... o mnie. To myśl, na którą czekałam długo i bez zbytniej nadziei, że przyjdzie. To słowa, które zawsze odnosiłam do innych, nie do siebie. To słowa: "Jestem piękna".
Każdy kto zna mnie z życia, tak zwanego "realu", uśmiechnie się w tym momencie. Że dopiero teraz na to wpadłam. Ale nie zdziwi się zbytnio, bo znając mnie, zdaje sobie sprawę z mojego zaniżonego poczucia własnej wartości. I deprecjonowania mojego wyglądu. Tak samo wszyscy Czytelnicy mojego bloga, znają moje smutki z tylu różnych depresyjnych tekstów...
I oto niedawno, po raz pierwszy od lat, spojrzałam w lustro (zniencka) i pomyślałam z całkowitą pewnością, że jestem piękna. Najpierw mnie to starsznie zaskoczyło. A potem przyjęłam te słowa, dałam na nie to wewnętrzne przyzwolenie, przestałam je odrzucać, przestałam negować... "Jak to, niby ja? Eee, co ty gadasz, a te zbędne kilogramy, a te krosty tu i tam, a te dziecinne rysy, a to czy tamto..." - Fakt, te myśli nadal we mnie pokutują, ale nie mają takiej siły rażenia. Nie są na pierwszym miejscu. Nie pozwalam im się pętać i niewolić. Po prostu dotarł do mnie i uderzył z wielką siłą ten prosty fakt, że jestem piękna, a ja - przestałam mu zaprzeczać.
Tu nie chodzi o jakieś schlebianie sobie i wbijanie się w pychę. Nie; tu chodzi o odnalezienie własnej wartości, swoich zalet i nie tylko w cechach charakteru, ale właśnie w wyglądzie. Bo pocieszanie się na zasadzie "jaka brzydka jestem, ale za to mam dobre serce" nie działa za długo. Kiedy patrzysz w lustro nie ma znaczenia, ilu ludziom pomagasz i ile dobrego robisz. Po prostu stoisz przed tą złośliwą srebrną taflą i widzisz wszystkie niedoskonałości, braki. I cierpisz.
Nie chodzi też o to, żeby się pocieszać: "mi się to a to we mnie nie podoba, ale innym nie przeszkadza, no to niech sobie tak będzie"... To jest takie zasypywanie smutków. Niezadowolenie z powodu tych cech wcześniej czy później wylezie na wierzch. To sprawia, że jest się ponurym i zgorzkniałym.
Chodzi o to, co usłyszałam sporo czasu temu i powoli to do mnie docierało: że każda kobieta jest piękna. Bo każda ma w sobie tajemnicę. Ma wewnętrzne światło, które z niej promieniuje na zewnątrz i rozświetla każdą sytuację i każdą okolicę. I też nie jest tak, że jak każda piękna, to każda taka sama i to właściwie nie ma znaczenia: niby wyższy poziom, ale wszystkie zawodniczki na tym samym. Nie... To jest tak, że każda kobieta oddzielnie jest... NAJPIĘKNIEJSZA.
Nic nie daje wmawianie sobie tego ani tłumaczenie na różne sposoby. To trzeba zobaczyć w jakiś sposób. Zobaczyć to piękno nie "pomimo" a "razem" z wszystkimi fałdkami, pryszczami i rozstępami.
To nie oznacza też, że jak mam w sobie piękno, to mogę się zaniedbać i pozostawić fałdki czy pozwolić im przybywać. Na szczęście odkrycie w sobie piękna daje prawdziwego kopa. To pierwsza rzecz od dawna, jaka zmotywowała mnie do "wzięcia się za siebie". Jestem piękna, a jak schudnę, będę jeszcze piękniejsza. A tak czy inaczej jestem najpiękniejsza.
Może to po prostu jest tak, że to najlepiej trafia do kobiety... Gdy jej to powie odpowiednia Osoba. I powtórzy dla pewności. Ale to nie wystarczy.
Najważniejsze w tym wszystkim, to - pozwolić sobie samej w to uwierzyć. Spojrzeć na siebie bez tej krytyki, z którą zawsze obserwujemy każdy centymetr ciała. Przyjrzeć się sobie uważnie, ale wyrozumiale. Spojrzeć na samą siebie z miłością. Uśmiechnąć się do siebie.
Długo to trwało, ale w końcu do mnie dotarło.
Teraz już nie mam wątpliwości. I jaka to radość!
:)