Mila Nowacka Mila Nowacka
1037
BLOG

Spowiedź człowieka szczęśliwego

Mila Nowacka Mila Nowacka Rozmaitości Obserwuj notkę 47

Rzadko się co prawda zdarza, aby kobieta o samej sobie mówiła „człowiek”, ale przecież bezsprzecznie człowiekiem jest, nieprawdaż?

Zatem będzie to spowiedź kobiety szczęśliwej, która ma nadzieję, że tym „coming-outem” nie zapeszy swojego dalszego losu, a przeciwnie, będzie miała okazję okazać tym, którzy jej ten szczęśliwy los zesłali, że docenia i jest wdzięczna. Bo jest. 

Co mnie skłoniło do napisania tych paru słów? Wszechobecne narzekactwo – tak zakorzenione w naszej kulturze. Wystarczy się przejść choćby na pobliski bazarek, by usłyszeć nieustanne utyskiwania, jak nie na wysokie ceny, to na zdrowie, jak nie na zdrowie, to na ciężką pracę i małe pieniądze, no – oczywiście na polityków (to już tradycja, Polska - cóż za przedziwny kraj - nigdy nie miała żadnego rządu, który byłby dobry, nawet takiego, który sami Polacy Jej wybrali), rzadziej na dzieci i współmałżonków (na szczęście). Czy to oznacza, że nie ma powodów do narzekania? Oczywiście – nie oznacza. Ale też zaskakujące jest, jak mało ludzie mówią pozytywnie o własnym losie i mógłby ktoś wysnuć błędny wniosek, że Polacy to naród chronicznie pozbawiony wszelkich podstaw do odczuwania poczucia bodaj zadowolenia, o radości nawet nie wspominając. No bo tak uczciwie – ile znacie przykładowo nieźle sytuowanych osób, które na pytanie o zarobki odpowiedzą, że „są wystarczające”?

No właśnie.

Moja szczęśliwość wzięła się z czasów, gdy obiektywnych przyczyn do szczęścia było doprawdy niewiele, zaś osoby, które znały szczegóły mojego ówczesnego życia, nierzadko dziwiły się, że udało mi się jakoś nie popełnić dotąd samobójstwa. Widać jednak tkwiło we mnie jakieś przeświadczenie, że tak nie musi być zawsze, więc wytrwałam, w czym też niewątpliwie, acz nie do końca świadomie, pomógł mi mój Ojciec, który co prawda był niezwykle trudnym w codziennym życiu człowiekiem, niemniej miał trzy istotne przymioty, jakie dały mi „kopa” na całe późniejsze lata – bezwzględną uczciwość, absolutny altruizm i bezwarunkową miłość – przymioty, które – mam nadzieję - przejęłam i które uznałam za najcenniejszy posag.

W czasach, gdy szczęśliwość miała znikome źródło w otaczającej rzeczywistości, wpadła mi w ręce złota myśl nie pamiętam czyja, bodajże Williama Saroyana – „Szczęście? Wystarczy zdać sobie z niego sprawę”.

Wówczas uświadomiłam sobie, że poczucie szczęścia nie jest do końca zależne od okoliczności. Ono tkwi w samym człowieku, stanowi tę tajemną siłę, która pozwoliła wielu nie tylko przeżyć obozy koncentracyjne, ale też pozostawić w nich listy z prośbą o przebaczenie dla oprawców (Ravensbruck). Innymi słowy – można być pięknym, bogatym i kompletnie nieszczęśliwym, a można być biednym i brzydkim i mimo to szczęśliwym. Znam pewną matkę, której zamordowano 21-letniego syna. Tę kobietę spotkała niewyobrażalna tragedia, ale jednocześnie ona nie obraziła się na Boga, ani na własny los. Stało się, widocznie musiało się stać, ale zanim to dziecko zamordowano – dostało ono wszystko, co tylko matka mogła mu dać. Ono samo żyło tak szczęśliwie, jak tylko się da. Było. Przez 21 lat pozwoliło sobie matkować. Są ludzie, którym nie jest dane nawet i to. I ona, mimo że nie ma dnia, aby nie uroniła łzy, nie poddała się rozpaczy i co dzień cieszy się każdą okruszynką szczęścia, jaka w niej pozostała.

Ale do rzeczy.

Gdy już sobie uświadomiłam swoją szczęśliwość, stało się tak, że życie zaczęło odpowiadać mojemu nastawieniu. Od wielu lat mam pracę (a właściwie nawet kilka prac), którą lubię…. a może lubię pracę którą mam? Nieważne.  Sfera kobieca, rodzinna, zawodowa, materialna – wszystkie są spełnione w najwyższym stopniu – oczywiście w mojej subiektywnej ocenie. Jasne, że zdarza mi się nie mieć na dentystę akurat wtedy, gdy ukruszył się przedni ząb i wstyd się uśmiechnąć. Albo własne dziecko zaparkuje pod znakiem zakazu i trzeba coś zrobić z mandatem. Ale to tylko niedogodności, które pozwalają uświadomić sobie, że człowiek, który w sklepie mięsnym nie zwraca uwagi na ceny jest po prostu bogaty! A skoro jest bogaty (i to w dodatku niezależnie od aktualnie panujących – li tylko z racji wykonywanej pracy), to nie ma prawa narzekać na własny los, bo ma zupełnie obiektywne powody do szczęśliwości. Czyż można być nieszczęśliwym, skoro na człowieka „spadł” fach, którego wykonywanie jest i będzie niezależne od wieku, aparycji i po części – zdrowia? Fach potrzebny, acz trudny, ale znów nie ponad siły? Oczywiście, że nie można, byłby to grzech zwyczajny. Dosłownie „spadł”, a może raczej „przyplątał się” i został. Tak wyszło. Szczęśliwie.

W moim otoczeniu jest wielu ludzi dotkniętych prawdziwymi tragediami, o których nie chcę pisać, bo to ma być przekaz radosny, a nie traumatyczny. Współczuję im głęboko, wiele łez przelałam w związku z tym i tym bardziej doceniam bezmiar tego szczęścia, jaki był mi dany. I tak sobie myślę, że ludzi mających podobny bezmiar najzwyklejszego szczęścia są miliony. Mimo to narzekają, jakby w obawie, że mówiąc o własnej szczęśliwości, jednocześnie stracą z oczu problemy innych ludzi. A przecież jest dokładnie odwrotnie. Im bardziej człowiek sam czuje się szczęśliwy, tym bardziej zauważa, że inni nie są. I wtedy nie tylko chce, ale i potrafi pomóc. Bo ma się czym podzielić. Szczęście działa odwrotnie niż matematyka – mnoży się, gdy się je dzieli.

 

PS.

W czasach „obiektywnej nieszczęśliwości” napisałam krótki wiersz – znalazłam go niedawno w pożółkłym zeszycie:

Moje szczęście jest bardzo malutkie,

mniejsze od ziarnka, od grudki ziemi,

by nie umarło, co dzień je ogrzewam

iskierką nadziei.

Komentarze obraźliwe usuwam. Banuję chamów, klony i trolle bez względu na opcję, z której są. UWAGA NIE MAM KONT NA FACEBOOKU I NK Jakakolwiek wiadomość stamtąd, rzekomo ode mnie - nie jest ode mnie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości