MłodaRP MłodaRP
37
BLOG

Mistrz i Penelope

MłodaRP MłodaRP Kultura Obserwuj notkę 1
Piątego września w polskich kinach pojawi się nowy film Isabel Coixet („Życie ukryte w słowach”, „Moje życie beze mnie”) – „Elegia”. Jest to romans na motywach kontrowersyjnej powieści „Konające zwierzę” Philipa Rotha. O co w nim chodzi?

Jest to historia romansu podstarzałego (raczej mocno starego) profesora literatury Davida Kepesha (Ben Kingsley) i jego studentki Consuely Castillo (Penelope Cruz). Kepesh jest gwiazdą mediów i uniwersytetu. Posiada wielki autorytet wśród Amerykanów, ale jego życie osobiste nie układa się perfekcyjnie – jest rozwodnikiem, kontaktu z synem praktycznie nie ma, a przez jego łóżko przewinęły się już dziesiątki kobiet (głównie jego studentek) i z żadną z nich nie związał się na dłużej. Jego świat wydaje się być jednak uporządkowany – od 20 lat sypia ze swoją przyjaciółką, Carolyn (Patricia Clarkson), a w trudniejszych chwilach może liczyć na swojego przyjaciela George’a (Dennis Hopper) . Wszystko jednak staje na głowie w momencie, gdy główny bohater filmu wplątuje się w poważne tarapaty zwane romansem. Perspektywa dłuższego związku z Consuelą, która jest coraz bardziej widoczna dla Davida, przytłacza go. Czy miłość tych dwojga przetrwa? Oto jest pytanie. Rodem z telenoweli, a miałem przecież pisać o niby-ambitnym filmie.

Jak to bywa we wzorcowych recenzjach po części informacyjnej następuje ta najwłaściwsza, czyli oceniająca. Tak też będzie w przypadku niniejszych wypocin mojej skromnej osoby na temat „Elegii”. Tytuł pasuje do romansu jak pięść do nosa, nie sądzicie? Jednak gdy obejrzy się film to należy pogratulować autorom wymyślenia akurat takiego tytułu. Pasuje jak ulał i dodatkowo można go interpretować na kilka sposobów. Nie będę jednak przedstawiał najbardziej właściwej interpretacji według mnie, bo nie chcę psuć zabawy. Napiszę coś może o grze aktorskiej, muzyce, zdjęciach i całokształcie technicznym. Spróbuję ocenić po prostu kuchnię filmową, a w następnym akapicie przejdę do wymowy i przesłania filmu. Tymczasem jednak – gra aktorska. Duet głównych bohaterów – Cruz i Kingsley. Gwiazdy światowego kina, których klasy nie trzeba nikomu udowadniać. Mi bardziej podobała się jego kreacja, bo była bardziej zabawna i złożona. Za Cruz przemawia jednak umiejętne balansowania charakterem i działaniami Consueli w taki sposób, że widzowi trudno jest przewidzieć co bohaterka za chwilę zrobi. W tej kwestii jedynie w końcówce filmu można łatwo domyśleć się co się dzieje z Consuelą, ale nie będę więcej pisał na temat fabuły, by nie psuć zabawy, nieprawdaż? Film jest melodramatyczny do bólu, ale są w nim również ładne akcenty humorystyczne. Ich autorami są głównie Ben Kingsley i Dennis Hopper, którzy brawurowo odgrywają role dwóch starców, którzy nie mają specjalnej ochoty się zestarzeć. Ich dialogi przypominają filmy Woody’ego Allena, w których takie kameralne, zabawne i niby-filozoficzne pogawędki pomiędzy bohaterami występują nagminnie. Najczęściej mają miejsce w Nowym Jorku, gdzie rozgrywa się również akcja „Elegii”. Klimat filmu jest momentami podobny do tego znanego z dzieł Allena, ale ma również pewne domieszki kina hiszpańskiego, takiego w stylu Almodovara. Tyle o grze aktorskiej. Teraz miałem o muzyce i zdjęciach. Muzyka urokliwa, choć dla niektórych może być zbyt klasyczna. Właściwie tylko taka występuje w filmie, ale dobrze wpasowuje się w film, którego osią jest starzenie się. Dobrze buduje klimacik. Podobnie jak zdjęcia – czasem z ręki, czasem mało stateczne, ale momentami nawet majestatyczne, choć film jest mocno kameralny. Całokształt jeśli chodzi o filmową kuchnię można więc ocenić wysoko. Ekstraklasa? Tak, ale bez szans na walkę o najwyższe lokaty.


Zgodnie z zapowiedzią przechodzę do wymowy i przesłania „Elegii”. Z jednej strony jest to film jakich wiele, bo przecież prawie każdy z nas widział kiedyś obraz opowiadający o romansie starszego mężczyzny z młodą kobietą. O tym jest przecież film Isabel Coixet. Zazwyczaj z tego typu opowieści wynika ten sam morał – nie wiąż się z 30 lat starszym facetem. Tak przynajmniej jest w sztampowych produkcjach. W „Elegii” jest inaczej i choćby za to należy się temu filmowi plus dodatni. Zresztą sami bohaterowie przekazują nam pewne komunikaty dotyczące interpretacji dzieł literackich i filmowych. Zgodnie z teorią filmowego profesora Kepesha książka (dla potrzeb niniejszej recenzji może to być film) przeczytana dziś jest zupełnie inną książką niż ta sama przeczytana 10 lat wcześniej. Będzie też inną książka, gdy sięgniemy po nią za dziesięć lat. Trzeba też zauważyć – znów parafrazując filmowego profesora – że książka zyskuje coś zawsze gdy ją czytamy, bo dajemy siebie zagłębiając się w lekturze. Jakby to przemyśleć to nawet niegłupia teoria, nieprawdaż? Z filmem jest podobnie. Dlatego też nie będę pisał o przesłaniu czy wymowie „Elegii”. Niech każdy sam oceni i zinterpretuje, bo ten sam film obejrzany przez co najmniej dwie różne osoby może być odbierany zupełnie inaczej, nieprawdaż?
 
Marcin Żukowski
MłodaRP
O mnie MłodaRP

Naszymi celami są m.in. wspieranie przedsiębiorczości, dialogu oraz aktywności młodych ludzi. Więcej na naszej stronie - www.MlodaRP.org

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura