"Szkoła była i jest anormalnością młodości, zakładem psychiatrycznym. Wszystko złe, cała udręka ciążąca nad naszym życiem to remanenty szkoły."
Emil Zegadłowicz
St. Trinian to jedna z angielskich i na pierwszy rzut oka - elitarnych - szkół dla młodych dam. Jednak jej wyjątkowość przejawia się głównie w sposobie i przedmiotach nauczania, które zdecydowanie wykraczają poza standardowe. Na lekcji chemii dziewczęta produkują i próbują spirytusu, a na zajęciach plastycznych wyrażają swoje emocje w najbardziej niekonwencjonalny sposób np. zatapiając naturalnej wielkości kukłę przypominającą człowieka w akwarium wypełnionym wodą. Ten przytułek dla bogatych, ale rozwydrzonych panienek jest prowadzony przez Miss Fritton (Rupert Everett). Do takiej właśnie szkoły trafia wymarzona uczennica każdego nauczyciela - skromna, dobrze ułożona, ale uparta Annabelle Fritton (Tululah Riley), która jest bratanicą dyrektorki. Jej ojciec (w tej roli również Rupert Everett), podejrzany sprzedawca dzieł sztuki (o trudnej do określenia orientacji seksualnej, zmieniającej się najwyraźniej w zależności i na potrzeby sytuacji) oddaje córkę pod opiekuńcze skrzydła siostry. W szkole, jak w każdej innej, istnieje podział społeczności uczniowskiej: są kujony (czyli matematyczne i informatyczne geniuszki), emo, tandeciary i jeszcze kilka innych. Wszystkie te grupy (a może nawet gangi) współzawodniczą ze sobą w zupełnie niezdrowy sposób. Jednak błogiej sielance panującej w St. Trinain zagraża minister edukacji - Geoffrey Thwaites (Colin Firth) proponujący restrukturyzację szkół na wzór przeprowadzonej uprzednio reformy więziennictwa. O spłatę długów upomina się również bank. W tej podwójnie trudnej sytuacji uczennice postanawiają współpracować, by uchronić szkolę przed likwidacją lub normalizacją. Tymczasem skandal goni skandal…
Jednoznaczny wniosek dla wszystkich - nie wszystko da zmienić się unikając krwawych ofiar, ale też nie wszystko trzeba zmieniać. Przecież nawet jeśli coś wydaje się z pozoru złe niekoniecznie musi takie być. A ekspresowe zmiany „na siłę” czasem przynoszą odwrotne skutki.
„Dziewczyny z St. Trinian” to nie jest kino zapewniające przygody intelektualne i uniesienia emocjonalne. Jest to raczej kolejny film wyprodukowany na potrzeby popkultury i niezbyt wymagającej widowni. Jedną z niewielu kreacji, które można uznać za interesujące jest postać psa Miss Fritton i bardzo trudna do zrealizowania, szczególnie dla zwierzęcia, scena śmierci. A kolejna zaleta to kilka zakamuflowanych żartów i aluzji, możliwych do zauważenia dla czujnego widza znającego inne filmy z Colinem Firthem, za którym nadal podąża ten nieszczęsny epizod z „Dumy I Uprzedzenia”.
Pierwszy film o psotnych uczennicach St. Trinian powstał w 1954 roku, a wiec spotykamy się z nimi po raz kolejny. W czasie tych pięćdziesięciu czterech lat kariery, po 6 filmach dziewcząt nie nadgryzł ząb czasu. Nie potrzebny jest im botoks ani operacje plastyczne Takie filmy jak „Dziewczyny z St. Trinian”, mimo że nie niosą fantastycznych doznań, nie wprowadzają do życia widza nowych doświadczeń, z których może czerpać, zawsze będą ciepło przyjmowane przez publiczność, bo pozwalają odprężyć się w piątkowe popołudnie. Udowadniają (niestety bez polotu), że w trudnych chwilach można i warto jest połączyć się we wspólnej sprawie. Kino ma również bawić a nie tylko uczyć, ale dlaczego nie można połączyć obu tych zadań i przyjemne sprawić również pożytecznym?
Paula Porowska
Naszymi celami są m.in. wspieranie przedsiębiorczości, dialogu oraz aktywności młodych ludzi. Więcej na naszej stronie - www.MlodaRP.org
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura