W Niemczech najszybciej jeżdżą… sprzątaczki. Serio. Autostrada, Fiat w agonii, 160 km/h na liczniku, w środku wiadra, odkurzacze i pięć kobiet z dymem w płucach. Myślisz, że emigracja to slow life? Zapnij pasy – o ile je masz.
Jadę do pracy. Jest koniec czerwca 2025 roku. Siedzę w pięcioosobowym busie, jakimś Fiacie, głośnym i trzęsącym się – czuję się jak koktajl w blenderze. Aśka, bo to ona prowadzi, wciska gaz w podłogę. Jakimś cudem ten blaszany wehikuł wyciąga na autostradzie 160 km/h. W środku walają się różne sprzęty potrzebne w tym zawodzie: miotły, ściereczki, mopy, wiadra. Z tyłu bardziej specjalistyczny sprzęt: odkurzacze, środki czystości, ściągacze wody i maszyny, których nie potrafię nazwać. Dopiero tego dnia dowiedziałam się, że sztanga to inna nazwa kija od mopa.
Jestem sprzątaczką od dwóch dni. Przyjechałam w sobotę, a w poniedziałek już jadę na robotę. Co ciekawe, ogłoszenie, na które odpowiedziałam, dotyczyło sprzątania domków letniskowych nad morzem, a ja jadę busem w głąb Niemiec, by sprzątać na budowie. Jeszcze nie wiem, co mnie czeka, ale wszystko jest mi obojętne. Szukałam tylko pracy, jakiejkolwiek. Nawet nie potrafię się zdenerwować na taką zamianę. Wtedy jeszcze nie wiem, że budowy to w świecie niemieckich sprzątaczek najbardziej pożądane fuchy.
Podróż trwa półtorej godziny. Krajobraz w Niemczech nie wydaje mi się zbyt zróżnicowany – głównie płasko, widzę pola i gdzieniegdzie lasy. Dość często widać ogromne, białe wiatraki. W Polsce jest ich mało, tutaj wydaje się, że Niemcy postawili właśnie na ten sposób pozyskiwania energii. Gdyby nie te wiatraki, nie poczułabym nawet, że opuściłam kraj.
Moje koleżanki umilają sobie jazdę w typowy sposób – dwie słuchają muzyki, jedna pali papierosa, przez co w środku unoszą się kłęby dymu. Aśka otwiera okno, co sugeruje, że i ona wkrótce zapali. Tak też się dzieje. Dociera do mnie zapach papierosów i to jak powrót do dzieciństwa. Nigdy nie paliłam, nadal nie palę, ale mój ojciec był wielkim zwolennikiem tego nałogu. Codziennie budziłam się jako dziecko otoczona dymem papierosowym. Kilka lat później rzucił – byłam już dorosła i było mi to zupełnie obojętne. Może chociaż jemu udało się tym zyskać trochę więcej czasu na świecie.
W końcu dojeżdżamy na miejsce. To typowe osiedle, na którym postawiono kilka budynków mieszkalnych. Każdy ma około 4–5 pięter, na każdym po cztery mieszkania, czekające na lokatorów. Budynki są z czerwonej cegły, co dodaje im uroku. Wokół panuje typowy klimat budowy – budowlańcy ustawiają rusztowania, koparka rozkopuje ziemię, worki po cemencie wysypują się z kontenera na śmieci, drabina oparta o ścianę. Mnóstwo samochodów. Jeden z busów jest żółty, a jego deska rozdzielcza udekorowana tysiącem gumowych kaczuszek. Chyba wolę nie wiedzieć, kim jest jego właściciel i jakie ma zainteresowania.
To dziwne, ale czuję się tu jak w domu. Pewnie pomaga w tym słyszany w tle język polski, którym rozmawiają budowlańcy. Nie wszyscy jednak są Polakami – o tym, że jest inaczej, świadczy ciemny kolor skóry niektórych robotników. Jeden chłopak ma skórę czarną jak heban. Moje koleżanki natychmiast to komentują. Moim zdaniem ich uwagi są niesmaczne, ale zachowuję je dla siebie i staram się wtopić w otoczenie.
Wtopienie się w otoczenie okazuje się trudne. Odkrywam drugą cechę niemieckich sprzątaczek, poza szaleńczą jazdą – każda pali. Kto zna palacza, wie, że trudno mu wytrzymać bez dymka. Teraz stoimy i palimy. W sensie – one palą, a ja czuję się jak outsider. Nie dość, że paliły w busie, to po jeździe też się należy. W tym czasie dojeżdża szefowa drugim autem, wysiada, wita się i z dużą przyjemnością również zapala papierosa. Przywiozła ze sobą Olę, kolejną sprzątaczkę, ale z dużym doświadczeniem.
Tylko ja jestem nowa, więc szefowa zwraca się do mnie i mówi, że wszystko mi pokażą. Jest niską kobietą, szczupłą, bardzo szybką w ruchach. Cały czas się uśmiecha. Trudno mi określić, ile może mieć lat – myślę, że około 45–50. Zawstydziłaby swoją sprawnością niejedną młodszą osobę. Rozpościera wokół siebie aurę szefostwa, chociaż ubrana jest tak samo jak my – w firmową bluzę i polar. Dużo gestykuluje, żartuje, wydaje się sympatyczna, wzbudzająca zaufanie. Nie urodziłam się jednak wczoraj. Znam tę grę, sama umiem w nią grać. Zachowuję uprzejmy dystans. Obserwuję, nie udaję kogoś więcej niż jestem i nie szukam na siłę przyjaźni w pracy. Dobrze wiem, że tutaj liczy się przede wszystkim pieniądz. Dziewczyny wydają się tego nie dostrzegać.
Oprócz mnie są jeszcze trzy dziewczyny, z którymi mieszkam. Przyjechały tydzień i dwa tygodnie wcześniej. Czują się już pewnie w tym, co mają robić. Wszystkie są ode mnie młodsze, choć nie wydaje mi się, żebym jakoś od nich odstawała wizualnie. Czy to mnie życie nie zniszczyło, czy może dla nich było niełaskawe?
Jedna z nich, Agnieszka, nie ma połowy górnych zębów. Mówi, że przyjechała do Niemiec, żeby zarobić na ich zrobienie. Jest dość ciekawą postacią, ale w negatywnym sensie. Gdy przyjechałam w sobotę, to ona otworzyła mi drzwi, zaproponowała kawę i czekoladki. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że była pijana – o ósmej rano. Miała na sobie aksamitną podomkę, strategicznie rozpiętą na biuście, odsłaniającą stanik. Pomyślałam, że czuje się swobodnie, ale nie – to kobieta z poważnym problemem alkoholowym. Później poszłyśmy razem do sklepu. Musiała się mnie trzymać, bo inaczej łapała się regałów, żeby nie upaść. Jestem jednak w takim stanie psychicznym, że nie potrafię się zdenerwować na żaden przejaw ludzkiego upadku.
Pozostałe dwie dziewczyny to Beata i Małgosia, siostry. Dzieli je pięć lat, ale starsza Beata gra matkę dla młodszej. Nie były zbyt przyjacielskie wobec mnie, wolały zajmować się sobą i przebywać we własnym towarzystwie. Jak każdy, nie lubię czuć się odrzucona, ale nie winię ich. Nie każdy chce się od razu spoufalać z obcą osobą. Małgosia jest bardziej otwarta, niedawno skończyła osiemnaście lat i postanowiła poszukać szczęścia za granicą. Wieczorami pokazuje mi zdjęcia swoich kotów, za którymi bardzo tęskni.
– Stresujesz się? – pyta Ola, gdy stoimy na parkingu.
– Nie – odpowiadam.
Szczerze mówiąc, nie rozumiem pytania. Mamy posprzątać jakiś obiekt – dlaczego miałabym się stresować czymś tak banalnym? Szybko okazuje się, że nie miałam racji. Praca jest prosta, mechaniczna, rutynowa, ale jej tempo – zabójcze. Nie wiedziałam, że można pracować tak szybko. Wszystko odbywa się biegiem. Nie ma czasu na myślenie, nie ma czasu na dokładność, a jej brak jest natychmiast wytykany.
Dziwi mnie, jak bardziej doświadczone sprzątaczki mogą być tak szybkie – wykonują trzy razy więcej pracy niż ja w tym samym czasie. Jeszcze nie wiedziałam, że wcale nie pracują na najwyższych obrotach. O tym, jak wymagające jest to zajęcie, miałam przekonać się trochę później.
Tymczasem powiem wam jedno – nie macie pojęcia, jak trudno jest zmyć tynk z ramy okna, drzwi albo płytek. Zwłaszcza jeśli trzeba to zrobić w całym budynku. Czasem żadna skrobaczka ani benzyna nie wystarczą. Liczy się tylko siła i determinacja. Na szczęście tych dwóch rzeczy mam aż nadto. Pracuję, pracuję, pracuję. Praca jest monotonna, ale daje pewną satysfakcję, kiedy czyszczona powierzchnia w końcu naprawdę lśni.
Około południa mamy godzinną przerwę. Nie jest płatna, ale można wtedy odpocząć, iść do sklepu, coś zjeść. Mam ze sobą kanapki, które zrobiłam rano. Dziewczyny też. Jemy razem, we cztery, a potem rozmawiamy przy papierosie. Szefowa z Asią i Olą pojechały do pobliskiej cukierni, żeby tam zjeść śniadanie i napić się kawy.
Kiedy wracają, zabieramy się do pracy z nową energią. Pracujemy do szesnastej. Pakujemy się do busa i wracamy do domu. Aśka znów nie żałuje firmowego auta. Jedziemy szybko, busem rzuca na boki, a ona zbliża się na centymetry do zderzaków samochodów jadących przed nami. Dopiero teraz zauważam, że przy tylnych siedzeniach nie ma pasów. Ale jestem już tak zmęczona, że tylko zamykam oczy i opieram głowę na zagłówku. Dziewczyny robią to samo.
Myślałam, że po ciężkim dniu wreszcie odpocznę, ale nic bardziej mylnego. Dzielę pokój z Agnieszką, która postanowiła podzielić się swoimi wrażeniami z emigracji ze wszystkimi znajomymi w Polsce. Dzwoni do nich nawet w środku nocy, a oni – do niej. Oczywiście musi z nimi porozmawiać, bo po dwóch tygodniach na obczyźnie bardzo tęskni za domem. Patrzę na nią i nie rozumiem tego. Staram się jednak być wyrozumiała i wychodzę na balkon.
To typowy balkon w bloku – nie ma nawet metra szerokości, za to ma trzy metry długości. Stoi tu stolik i dwa krzesła. Na stoliku popielniczka, z której już wylatują pety. Dziewczyny są na tyle miłe, że postanowiły nie palić w mieszkaniu, tylko na zewnątrz.
Jestem tu dopiero trzy dni, ale dzisiaj był mój pierwszy przepracowany dzień. Cieszę się zmęczeniem, które czuję w kościach. Moje myśli skupiają się wyłącznie na nim – staram się nie myśleć o niczym więcej.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo