Wirus HIV nie powoduje śmierci zarażonego. Chory zawsze umiera na jedną z "chorób współistniejących". Umierają zazwyczaj ludzie prowadzący ryzykowny tryb życia, albo mieszkańcy obszarów nędzy; organizm jednych i drugich i tak jest wycieńczony, a nawet ci, u których obecności HIV nie stwierdzono giną przedwcześnie z powodu warunków, w których egzystują. Testy na HIV nie wykrywają obecności wirusa, ale ludzkie białko: obecność przeciwciał. Ludzie zakażeni wirusem HIV mogą żyć długie lata, a bywa że i umrzeć, nie wykazując żadnych objawów śmiertelnej choroby. A że w ciałach chorych na AIDS i zmarłych obligatoryjnie występuje wirus HIV? To może być przypadkowa koincydencja, albo oportunistyczne zarażenie konającego na zapalenie płuc (!) albo nowotwór organizmu nieszkodliwym wirusem!
Wniosek - nie ma na świecie żadnej epidemii AIDS, a wszystkie środki zaradcze wprowadzane na całym świecie, to wyłącznie spisek NWO z WHO, by odstraszyć ludzi od swobodnej kopulacji, grożącej powiększaniem w tempie wykładniczym populacji biednych krajów Południa.
Poza tym, nawet gdyby HIV rzeczywiście odpowiadał za śmierć chorych na zespół nabytego braku odporności, to śmiertelność wywołana przez te chorobę jest niepoważnie wręcz niska.
Dla prostego porównania skali problemu - od roku 1986 do 2019 z powodu AIDS zmarło w Polsce około półtora tysiąca osób. Podczas kiedy samym tylko, wstępnym okresie rozprzestrzeniania, od marca do października 2020 roku, z powodu choroby SARSCov2, "wiązanej" z koronawirusem covid19, zmarło w Polsce osób trzy tysiące.
PÓŁTORA TYSIĄCA zmarłych na "dżumę XX wieku" w ciągu 25 lat, kontra TRZY TYSIĄCE zmarłych w ciągu pół roku na "zwykłą grypę".
Zastanówcie się nad tym i pierdolnijcie się w łeb, frajerzy.
