Przed dwoma laty moja córa wraz ze swoją rodziną, postanowiła rozpocząć nowe życie z dala od marazmu dnia codziennego w miejscu swojego i swoich dzieci, przyjścia na świat. Jak szybko można pokochać normalność. Właśnie do niej dostałam zaproszenie. O rzeczach łatwo zapomnieć, wyrzucić je, zastąpić nowymi, lepszymi wygodniejszymi. Inaczej z ludźmi. Ich nie da się wyrzucić na śmietnik niepamięci. Wspomnienia osób, uczuć z nimi związanych, rodzą tęsknotę. W tym fajnym świecie jest zakłóceniem fajności.
Okropny upał. Syn włącza w samochodzie klimatyzacje i pokonujemy drogę na lotnisko. Odprawa trwała 15 min. Przewidywaliśmy dłuższy czas, tymczasem dla mnie oczekiwanie na samolot się przedłużyło. Byłoby fajnie gdyby ktoś wpadł na pomysł przewietrzenia miejsca w którym siedzący, stojący i rozwrzeszczane dzieciaki, oczekują na sygnał wejścia do odpowiedniego wyjścia, do swojego samolotu. Przyglądam się z zaciekawieniem osobom oczekującym. Matki z małymi dziećmi. Dużo tych matek a mało wśród nich tylko jednego dziecka. Dwójka, trójka a czasem i jeszcze jedno w drodze. Najwięcej do Dublina. Wszyscy karnie ustawieni w olbrzymiej kolejce. Tylko dzieciaki marudzą umęczone czasem oczekiwania i duchotą pomieszczenia. Mimo upału czas się nie dłuży. Obserwuje tych "dużo ludzi" udających się w podróż. Zgaduje czy to do nowego domu, czy w odwiedziny. Są wśród nich i Anglicy odwiedzający miasto Kraka. Ponoć jedyny znany im gród.
Do Liverpoolu nico mniej ale też dużo. Obok mnie siedzi matka z pięcioletnim chłopcem. Lecą do taty którego mały nie widział od trzy i pół roku. Teraz już będą mieszkać na stałe w Anglii. Tak postanowili.
Samolotem trzepie niemiłosiernie w prawo i lewo. Za oknem chmurzaste mleko przez które przedziera się samolot. Pod nami rozświetlony tysiącami świateł Liverpool.
Witam się z dawno niewidzianymi. Wsiadam do samochodu zajmując miejsce za kierowcą....a kierowca po prawej stronie. Dziwne uczucie gdy ma się ciągle wrażenie jazdy po prąd.Radości powitań nie będę opisywać bo to wiadomo. Zasnąć się nie dało. Spanie też krótkie i pierwsze śniadanie angielskie, solidne i smaczne.
W planie najbliższy obiekt zwiedzania to Crosby Plaża. Trochę zaskoczona propozycją. Wiatr, gęste chmury na niebie i niezbyt wysoka temperatura. Przyleciałam prawie z tropików gdzie zagrożeniem było wysunięcie nosa z domu by nie dopadł udar słoneczny, a tu taka pogoda i plaża. Na plaży Crosby, rzeźbiarz Antony Gormley umieścił 100 żeliwnych postaci naturalnej wielkości, wzdłuż trzech kilometrów od brzegu morza i prawie jednego kilometra w morze. Te spektakularne rzeźby to nic innego jak odlewy samego rzeźbiarza, każda o wadze 650 kg. Stoją sobie na plaży i patrzą jakby coś, kogoś, wypatrując tam gdzieś za horyzontem. Patrzą, milczą, oczekują w bezruchu i mają w nosie zaciekawionych gapiów wpatrujących się w ich omszałą nagość, ubrani jedynie w glony i skorupiaki. Plaża też jakaś dziwna. Wybrużdżony i mokry piasek upstrzony meduzami i muszlami, czekającymi na nowy przypływ. Ten widok jest wart zobaczenia. Szczególnie dla wspaniałych widoków zmieniających się co moment, dzięki przeganiającemu chmury wiatrowi.
Inne tematy w dziale Rozmaitości