Swoje lata mam, i niewiele jest w stanie mnie zdziwić. Tym niemniej, rok temu ze zdziwieniem przeczytałem u jednej z tutejszych blogerek co następuje:
"Od dziecka chciałam zostać powstańcem. Nigdy nie mogłam zobaczyć naocznie na czym polega ta żołnierska chwała."
W tym roku, już z nieco mniejszym zdziwieniem przeczytałem u innego blogera:
"A te walczące dzieci to po prostu skandal! A ja w tym nie widzę nic zdrożnego."
Okraszone tłustymi skwarkami porównań walczących niedorostków do Dawida walczącego z Goliatem i suto podlane gęstym, heroicznym sosem.
O! Jest następny: „Czy wielu z nas nie ma takiego odczucia, ze coś straciło nie będąc z powstańcami razem wtedy w 1944 roku w ich heroicznej walce?”
Zastanawiam się, co czuliby uczestnicy tamtych wydarzeń wiedząc, że to co było ich tragedią, w przyszłości stanie się obiektem chorej i głupiej fascynacji kanapowych patriotów, oraz okazją do gwałtownych patriotycznych wzdęć, które swoimi rozmiarami mogłyby wprawić w zakłopotanie nawet Największego Polskiego Patriotę i sprawić, że z głośnym furkotem uszłoby z niego powietrze.
Ktoś powie, to są odosobnione przypadki i nic z tego nie wynika. Owszem, odosobnione, być może coś jednak wynika?
Wynika z tego to, że patriotyzm nie jest wyjątkiem od reguły, i że o ile w rozsądnych ilościach może być wskazany/nieszkodliwy, to zażyty w nadmiarze - szkodzi.
W czasach pokoju, przedawkowanie wpływa negatywnie głównie na mózg.
W czasach niepokoju, jednako narażone są wszystkie narządy, przy czym niekoniecznie są to narządy należące do przedawkowującego.