Albo nawet i nie usuwaj, ale o tym dużo opowiadaj. W telewizji. Albo w prasie. Kolorowej. Albo codziennej. Wtedy rozgłos gwarantowany, a poparcie postępowych środowisk równie pewne. Po (nie)sławnych aborcyjnych wynurzeniach pionierki otwartych skrobankowych zwierzeń, pani Czubaszek, która jest autorytetką (to taka kobieca odmiana autorytetu, analogicznie do ministry, będącej damską, a może po prostu muszą, odmianą swojskiego ministra) od politycznej satyry i porad rodzinnych, przyszła kolej na niejaką Krystynę Mazurównę, autorytetkę od tańca (podobno, kompletnie się na pląsach nie znam). Otóż pani Mazurówna, dziarska siedemdziesięciotrzylatka z czerwonym włosiem i artystycznym nieładem na głowie, rodzicielka syna nieodżałowanej pamięci autorytetu moralnego, Krzysztofa Teodora Toeplitza, szykuje się do roli jurorki w jakimś tanecznym programie Polsatu. Że programów ukazujących przeróżne talenta starszej i młodszej młodzieży jest teraz od groma, a za ocenianie uczestników owych szołów chce się brać dosłownie każdy, o kim choć raz napisał ceniony przeze mnie portal Pudelek.pl, to ci mniej znani (lub chwilowo zapomniani) spośród gwiazd "żiri" muszą zapewne przed premierowymi odcinkami jakoś przywitać się z potencjalnymi widzami.
Staruszka Mazurówna okazję do przedstawienia się młodym fanom scenicznych wygibasów (bo starsi to o niej zapewne słyszeli) dostała w Międzynarodowy Dzień Kobiet na łamach "Dziennika". Po krótkim wywiadzie, jakiego udzieliła redaktorce Sowie Barbarze, leciwa choreografka na pewno stała się autorytetką nie mniejszą niż wspominana wcześniej Czubaszek Maria dla całej rzeszy młodych i wykształconych mieszkanek wielkich miast. Już sam tytuł nadany rozmowie dwóch pań jest przedni: "Krystyna Mazurówna szczerze o aborcji: Miałam kilka zabiegów". Kilka zabiegów! To jest to! Na moje własne życzenie zabito kilkoro moich dzieci, więc się pochwalę! Chwytliwe, konretne, zachęcające. Dalej jest na szczęście jeszcze lepiej, bo dostajemy jakieś szczegóły i - rzecz jasna - pewną dawkę moralizatorstwa, jak to od autorytetki. Warto wspomnieć, że rozmóweczka o aborcji pojawia się w wywiadzie dość niespodziewanie (jego pierwsza część ukazała się kilka dni temu i dotyczyła "spraw artystycznych", w drugiej - dzisiejszej - Mazurówna opowiada o swoim światopoglądzie i sytuacji finansowej), bo po pytaniu o... istnienie ewentualnego idola tanecznej gwiazdy. - Może któryś z polityków? - podpytuje naszą bohaterę redaktorka Sowa. - Jeśli chodzi o polityków, to jestem fanką Tuska, bo mówi rzeczowo i inteligentnie - odpowiada gwiazda, co już świadczy o odmiennej wrażliwości czerwnowłosej damy. Dama ta zaraz dodaje, że idolką jest dla niej również Maria Czubaszek! Tak, cóż za piękny wzorzec! Mazurówna ceni Czubaszek "za to, że ta mówi to, co myśli"... No i już wiadomo na jakie tory zejdzie teraz rozmowa. - Nie znam kobiety z mojego pokolenia, która by nie zrobiła tego kilka lub nawet kilkanaście razy - przyznaje podstarzała tancerka. A ja przyznaję, że nieźle. No bo trzeba się zgodzić, że wśród niezłej moralnej menażerii się miła pani jurorka musi obracać. Ale przyznać też i należy, że menażerii fartownej, skoro owe znajome tancerce kobiety były w stanie przyżyć po kilkanaście takich "nieinwazyjnych zabiegów" i nie wykrwawić się przy którymś na śmierć. Oczywiście sama gwiazda, jak przyznaje, "zabiegów" też miała w swoim życiu kilka ("zabieg" brzmi lepiej, niż "skrobana", prawda?). Normalka: któż wtedy "zabiegów" nie miał?! Wnioskuję, że pewnie tylko jakaś katolicka patologia... - Co miałyśmy zrobić? Do wyboru była wielodzietna rodzina albo klasztor, bo środki antykoncepcyjne nie istniały. Zostawało podmywanie się zaraz "po" cytryną, nie zawsze skuteczne - skarży się Mazurówna na swój jakże ciężki los (i coś wspomina o klasztorach, czyli jednak z tą katolicką patologią mogę mieć rację). Wszak lepiej zatłuc dziecko kawałkiem metalu i spuścić resztki w kiblu, póki jeszcze jest jeszcze maleńkie i całkiem zależne, niż potem narażać się na traumę wychowywania go w dużej rodzinie. To chyba jasne dla postępowych, nowoczesnych i światłych kobiet, prawda? Ale niestety nie dla wszystkich, jak sugeruje sama jurorka programu, który zapewne obejrzy wiele nieszczęśliwie niewyskrobanych maluchów z patologicznych, wielodzietnych rodzin. - Aborcja to drażliwy temat - podkreśla. Następnie zachęca do "walki z tabu, żeby był jakiś postęp", a za chwilę wymienia inne palące problemy (poza niemożliwością bezkranego mordowania płodów) polskiego społeczeństwa: antysemityzm, homofobię i rasizm. - Trzeba kształtować świadomość ludzi, walczyć z zacofaniem - kończy swój moralizatorski wywód diwa Polsatu. No i powiedzcie Państwo, czyż nie są to słowa godne najprawdziwszego autorytetu? Takiego na miarę naszych czasów? Podziwia Tuska, morduje dzieci, chce kształtować społeczeństwo, kocha postęp, gardzi "homofobami" i rasistami... prawdziwa autorytetka! Już ją widzę w programach telewizyjnych (także tych zdecydowanie z tańcem niezwiązanych), na okładkach kolorowych czasopism i na wszystkich większych portalach.
Na zakończenie mały morał ode mnie (skoro ona może, to i ja): każdy spec od kanalizacji przyzna, że szambo ma tendencje do wybijania się wyżej, niż być powinno. Tyle.
Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości