13 maja 2011 roku, 30 lat po cudownym ocaleniu życia, sześć lat po swojej śmierci i 12 dni po beatyfikacji Jan Paweł II uśmiechnął się w warszawskiej katedrze. Henryk Mikołaj Górecki zachował powagę...
A Jerzy Maksymiuk (jak wielu z nas po TEJ stronie) miał lzy w oczach. Ja też.
Czy można modlić się muzyką? Tak powiedział, rozpoczynając koncert, proboszcz Katedry ksiądz Bogdan Bartołd. I, jak zwykle, miał rację.
"Beatus Vir"...
Kompozytor to wiedział.
Artyści zwykle wiedzą najwcześniej.
Muzyk z czerwoną grzywką, któremu jeszcze w autobusie mówiłam o swoim wzruszeniu, powiedział "jestem szczęśliwy, ze mogłem być cząstką tego, co się zdarzyło".
Mały śpiewak, wykonujący mocnym chłopięcym głosem zwrotkę "Barki" w cudownej transkrypcji dyrygenta na chór, głos solowy i orkiestrę, nie lękał się - był szczęśliwy. Uśmiechał się - trochę do Jana Pawła, trochę do mnie, trochę do Henryka Wojnarowskiego... Do nas wszystkich.
I jeszcze - były róże. Dla Artystów. Jakby od tej, która otuliła miłością i ocaliła w rocznicę swojego objawienia się dzieciom z Fatimy tego, który jest dla nas znakiem, drogowskazem, zobowiązaniem...
Błogosławiony, którego dzieło musimy pojąć i podjąć, przekazując kolejnym pokoleniom, pragnął, abyśmy odmawiali różaniec...
Właściwie chciałam napisać coś w rodzaju recenzji, bo wykonanie muzyki przez chór Filharmonii Narodowej w pełnym składzie oraz Mazowiecki Teatr Muzyczny było doskonałe, ale czy można recenzować... modlitwę?
Modlitwę na chór, głos solowy, orkiestrę i... Uśmiech.
Beatus Vir
:)))
Inne tematy w dziale Rozmaitości