nikander nikander
543
BLOG

Patentowa "dolina śmierci"

nikander nikander Gospodarka Obserwuj notkę 13

Bez względu na to, jaki jest pogląd absolwentów „wydziałów rozrywkowych”, którzy obecnie rządzą Polską, twierdze, że siłę kraju powinno się mierzyć ilością zgłoszonych i skomercjalizowanych patentów.

Przypatrzmy się zatem jak rodzi się nasza „potęga” obserwując ilość patentów rejestrowanych w Urzędzie Patentowym RP:

rok 1990  -   3242 patenty

rok 2004  -    613 patenty

rok 2009  -    340 patenty

Ktoś może powiedzieć, że liczby te nie uwzględniają całego naszego ruchu racjonalizatorskiego, gdyż pojawiły się możliwości uzyskania patentu europejskiego, ale i tam nasza „potęga” nie wygląda najlepiej. Popatrzmy na liczby obrazujące ilość patentów zgłoszonych do tego rejestru na milion mieszkańców. I tak wyróżnimy:

KRAJ         ILOŚĆ PATENTÓW/1 mln mieszkańców

Strefę trzeźwego podejścia do gospodarki

Niemcy              260

Finlandia           239

Szwecja            216

Strefa dobrobytu pozornego – już są bankrutami tylko czasem jeszcze o tym nie wiedza.

Irlandia              54

Hiszpania         22

Grecja                 7

Portugalia          5

Strefa neokolonialna – już są koloniami tylko o tym zupełnie nie wiedzą.

Węgry              12

Czechy            11

Polska            2.8 (dwa kropka osiem, aby nie było wątpliwości)

Proszę przypatrzcie się tym cyfrom dłużej i wyciągnijcie własne wnioski.

Kierunek, w którym wiodą nas nasi przywódcy (po kierunkach rozrywkowych)  jest jasny, jak to, że jutro też wstanie dzień. Jednak czy zawsze byliśmy aż takimi lemingami?

Przeanalizujmy chociaż rok 1990. Skąd taka astronomiczna ilość patentów?. Otóż „za komuny” nie wszystko było postawione na głowie. Na szczęście dla inżynierów spory ideologiczne były czymś drugorzędnym gdyż „beton w kapitalizmie i socjalizmie wiąże tak samo”. Jednak świadomość działalności racjonalizatorskiej władz była większa. Jak to się miało w warunkach gospodarki planowej to już inna inkszość. Najpierw pośmiejmy się z decyzji budowy fabryki, która miała produkować najlepsze w świecie gramofony wtedy, gdy już nikt gramofonów nie potrzebował, ale wspomnijmy także komputerowe pamięci taśmowe, które chodziły na silnikach od pralki Frania i długo nie miały konkurencji na świecie. Jesteśmy narodem bardzo łebskim, tylko permanentnie z tym przekształcaniem „szarego na złote” mamy problemy.

Jak sobie z tym radzono „za komuny”. Otóż za sprawą mediów, które szeroko opisywały cierpienia polskich wynalazców, pojawiła się ustawa o stopniach specjalizacji inżynierskich, która stworzyła alternatywną drogę awansu finansowego, dla ludzi, którym to ścieżka awansu administracyjnego nie była zbyt ponętna. Po spełnieniu wymogów, wśród których uzyskane patenty i wzory użytkowe, były zasadnicze, inżynier mógł otrzymać stały dodatek do pensji poza tabelą wynagrodzeń. Ponieważ dodatki te były znaczące więc pojawiła się naturalna motywacja.Pierwszego Malucha też kupiłem za działalność racjonalizatorską.

Powiecie, że sam pomysł to nie wszystkie, że potrzebne są pieniądze na badania i komercjalizację patentu. Ludzie pracujący na uczelniach i w instytutach mieli z tym problemy. Więcej szczęścia mieli racjonalizatorzy działający w przedsiębiorstwach. Tu wystarczyło dopisać wszystkich od kierownika do dyrektora do zespołu i pieniądze na badania i wdrożenie się znajdowały. Powiecie, że patologia. Nie! - inżynierowie dobrze wiedzieli, że „kto straty nie widzi zysku nie ogląda” i na dodatek ten typ (inżynier) tak ma, że sama „radość tworzenia” i oglądania rezultatów jest większa niż perspektywa domiku z ogródkiem. No i stało się. Nastały nowe czasy, przedsiębiorstwa przestały być „urzędami ds. produkcji”, i nikt już nie chce płacić dodatków za specjalizację inżynierską, a gdyby nawet chciał to po co w montowniach i konfekcjoneriach działalność racjonalizatorska? - tam się tylko przykręca śruby i rozlewa do butelek.

Było minęło, ale cyfry obrazujące działalność racjonalizatorską - bezdyskusyjnie - poszukały nam miejsca wśród narodów świata: jesteśmy kolonia z dobrze rozbudowaną burżuazją kompradorską i niewielką tylko ilością patriotów gołodupców.

Działalność racjonalizatorska to taka sztafeta na stadionie. Najpierw rusza inżynier-wynalazca, ale on musi widzieć przygotowany z wyciągnięta ręką kapitał, który przejmie pałeczkę, zrobi swoje i przekaże ją specjalistom od komercjalizacji. Teraz tego nie widzi, więc tłumi w sobie inżynierskie powinności sprzedając derywaty nowobogackim – dla chleba panie, dla chleba.

Powiecie: gospodarka innowacyjna jest oczkiem w głowie jaśnie panującej nam władzy. Wyliczycie sumy, które poszły na innowacje, na klastry innowacyjne, na szkolnictwo itd. Tylko ja się pytam: dlaczego na jeden milion mieszkańców w Polsce tylko niespełna kilkunastu decyduje się na to, aby przez kilka lat ciężko pracować, zapomnieć o bożym świecie, tylko dlatego aby poprawić statystykę patentów?.

Kretyni od Balcerowicza uważają, że procesami gospodarczymi można sterować tak jak radiem, kręcąc gałką mnożnika kreacji pieniądza czy stopą redyskontową. Wystarczy ruszyć wskaźnikiem i gospodarka albo rozkwita alba się schładza. Do nich nijak nie dotrze, że wynalazcę trzeba motywować kilka lub kilkanaście lat, aby przygotować go do procesu iluminacji. Nie potrafią zrozumieć, że zarabia się tylko na „wschodzących gwiazdach rynkowych” i że patenty należy traktować jak „bazę monetarną”.

ps.

W procesie inkubacji mam pomysł kolejnego postulatu gospodarczego a dotyczącego radykalnej zmiany warunków uprawiania działalności innowacyjnej. Będę prosił o przeanalizowanie tego postulatu narzędziami SWOT.

 

nikander
O mnie nikander

Józef Kamycki - obecnie na emigracji wewnętrznej

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Gospodarka