Na kolei spokojnie. Temat zszedł ze szpalt i śpi sobie snem spokojnym. Spółki powstałe z grabieży kolejowego majątku tak są zajęte wyszarpywaniem sobie resztek marży na tym kolejowym interesie , że kompletnie nie obchodzi ich to czy pasażerowie odwracają się do kolei plecami czy facjatą. Niewidzialna ręka rynku zdemontuje resztki torów, wysprzeda majątek, a wiatr pozamiata. Mamy to jak w banku.
Tymczasem branża kolejowa mogłaby być książkowym przykładem przekształcenia rachitycznej, spetryfikowanej instytucji w prężny klaster transportowy. Zazdroszczę ministrowi Grabarczykowi. Ma wszystko: ma skupisko firm (ty ukłon w kierunku porterowskiej definicji klastra), ma oś produktowa (czyli bilet kolejowy) wokół którego można by dokonać „integracji produktowej”, ma beznadziejną sytuację otwierającą drzwi do działań rozpaczliwych i niekonwencjonalnych. Wyjątkowe warunki aby odnieść sukces i wejść do historii. A ON co? - nic! Czeka na „niewidzialną rękę rynku.
Co zrobić, aby firmom od lewej szyby, zegara i rozkładu jazdy nie było obojętne: czy podróżny wybierze pociąg, czy konkurencyjny środek lokomocji. Trzeba by zapomnieć o amerykańskiej ciulowiźnie wykładanej na zidiociałych ekonomicznych uczelniach i pomyśleć o pożytkach z integracji. Rozwiązanie jest proste jak budowa cepa: wystarczy przyjąć rozwiązanie, że wszyscy z tego „klastra kolejowego” mają przychód określony procentowo w cenie biletu. Niech usiądą i te procenty policzą. Być może na tym „ringu”, na którym każdy będzie mógł stoczyć uczciwą walkę o swoje, zrodzi się nowoczesne postrzeganie „związków gospodarczych o integracji produktowej”, które czasem nazywa się klastrami.
Na promocję klastrów idą duże pieniądze. Jednak jedynym zmartwieniem odpowiedzialnych za ten temat ministerstw jest problem „triple helix” czyli co zrobić, aby wydać pieniądze na spotkanie miejscowej władzy z miejscowymi uczelniami i dla ozdoby z miejscowymi przedsiębiorcami, którzy na tę zabawę mają coraz mniej cierpliwości i czasu.
Rozwiązanie jest proste, tylko trzeba by dopuścić możliwość „przeniesienia sprzedaży kosztów wszystkich kooperantów na moment sprzedaży produktu końcowego”. Po prostu: wytłumaczyć wszystkim spółkom i spółeczkom, że kasę dostaną jedynie wtedy, gdy klienci zapłacą za bilety i ani minuty wcześniej.
Tak sobie pisze jakbym nie znał życia. Póki w PO gospodarką rządzi poseł Szejnfeld to taka innowacja nie przejdzie. Mam na to wyjątkowe dowody. Gdyby to przeszło, to ktoś z Podkarpacia musiałby dostać nagrodę Nobla.
Więcej o realnej gospodarce na think-tanku
Inne tematy w dziale Gospodarka