NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja
912
BLOG

Bińkowski: Wszystko ma zostać po staremu

NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja Polityka Obserwuj notkę 9

 Wszystko ma zostać po staremu, czyli Arłukowicz w rządzie

„Dla premiera to strzał w dziesiątkę. Powołując takiego pełnomocnika pokazuje, że bliskie mu są problemy osób wykluczonych, chce się pochylić nad ich losem, pomóc im wydźwignąć się z tej trudnej sytuacji.”

Agata Nowakowska ('Dobry interes Arłukowicza i Tuska', gazeta.pl)

 


Wtorkowa nominacja posła SLD Bartosza Arłukowicza na pełnomocnika rządu ds. wykluczonych może być rozpatrywana na kilku płaszczyznach. Istnieje poziom czysto politycznych rozgrywek, strategii marketingowych i partyjnych kadrowych „ruchawek” (kto z kim?, kto do kogo?, co na szef SLD?, co z osamotnionym PJN? itd.). W takim ujęciu możemy rozważać czy Donald Tuska jest, czy nie jest geniuszem politycznego public relations, opisywać, bądź demaskować prawdziwe przyczyny takich a nie innych decyzji oraz efekt, jaki będą miały dla sondaży i społecznego odbioru obozu władzy. Obawiam się, że skończy się to prędzej czy później standardowymi jękami nad wylewającym się z tego rządu PR-em czy uwielbianymi ponoć przez Tuska tematami zastępczymi. Desperackie pohukiwania ubrane w demaskatorski kostium mają być chłodnym analizami politycznymi, ale ograniczają nasze pole widzenia tylko do partyjnej „bieżączki”. Tego typu opisy rzeczywistości polityczno – medialnej nie są w stanie pokazać całej złożoności sytuacji. Oczywiście, ciekawa byłaby interpretacja tej decyzji w kontekście kampanii wyborczej i dążenia spin – doctorów PO do częściowego sparaliżowania ataków na rząd przeprowadzanych z pozycji prospołecznych, populistycznych, ale na to przyjdzie czas za kilka miesięcy.

Ten drugi poziom dotyczy natomiast spraw bardziej zasadniczych i związanych ściśle z zadaniami nowego pełnomocnika, czyli z realnymi problemami społecznymi, postulatami koniecznych zmian oraz sposobem traktowania tych zagadnień przez rząd. A dlatego, że ma być o ważnych kwestiach dalej nie warto nic pisać o Panu Arłukowiczu i marketingowych błyskotkach Pana Tuska. W takim ujęciu (konfrontującym realne problemy wykluczonych i skalę biedy w Polsce z realna praktyką władzy Tuska et consortes) utworzenie nowego stanowiska – przypomnijmy: pełnomocnika rządu do spraw osób wykluczonych (zajmującego się organizowaniem kontaktów między rządem i administracją państwową a ludźmi wykluczonymi) – jest ponurym żartem i kpieniem sobie z biednych ludzi, którym ma pomagać pełnomocnik. Gest ten doskonale ilustruje za to sposób traktowania w Polsce polityki społecznej i walki z wykluczeniem. Mamy więc rozmywanie odpowiedzialności, bezmyślne mnożenie bytów bez konkretnych kompetencji i możliwości działania, pozorowane akcje nastawione na chwilowe zainteresowanie publiki, zdobycie uznania w oczach mediów i miana zatroskanego, „prospołecznego” Ojca Narodu. W praktyce jednak nie są wykorzystywane sprawdzone instrumenty instytucjonalno – prawne, które rząd już ma w swoich rękach, które działają (lepiej lub gorzej, w przypadku tego rządu raczej gorzej, bo bez dobrej wiary i chęci prospołecznej korekty) oraz posiadają niezbędną „obudowę” proceduralną i organizacyjną.

Żeby polityka społeczna zaczęła funkcjonować konieczne jest przede wszystkim wzięcie odpowiedzialności za problemy biednych i wykluczonych, odwaga w wyznaczaniu sobie celów i w podejmowaniu decyzji, wola działania. W sytuacji gdy tych cech nie ma, tworzy się coraz to nowe instytucje, organy rządowe, które mają coś robić, ale nie do końca wiadomo, co i jak mają robić, ani jakie mają być efekty tych działań. A tak naprawdę lepiej, żeby niczego ważnego nie robiły, bo co psuć humor i niepotrzebnie stresować Jana Vincenta, Jana Krzysztofa, chwilowo obrażonego Leszka czy przyjaciół z BCC. Posunięciom Premiera przyświeca jak widać znane zdanie z „Geparda” Lampedusy: „We Włoszech musi się zmienić wszystko, żeby nie zmieniło się nic”. Różnica polega na tym, że we współczesnej Polsce wystarczy przestawienie kilku pionków na partyjnej szachownicy i już mamy gwarancję spokojnego panowania bez konieczności jakichkolwiek poważnych ruchów.

Spójrzmy na informacje płynące z Kancelarii Premiera. W komunikacie Centrum Prasowego Rządu wskazano krąg podmiotów, potencjalnych beneficjentów empatii i zaangażowania posła Arłukowicza, które zbiorczo określono jako „wykluczonych”. Są to: dzieci, bezrobotni, rodziny wielodzietne, osoby niepełnosprawne czy starsze. Wydaje się, że rząd trafnie rozpoznał grupy społeczne i osoby zagrożone pauperyzacją. Należy z uznaniem przyjąć takie głębokie rozeznanie władzy w problemach socjalnych swoich obywateli. Działania Arłukowicza, już jako pełnomocnika, mają polegać na wzmocnieniu koordynacji, wspomożeniu wykorzystania, dokonaniu przeglądu, stworzeniu zespołu oraz uczestniczeniu pracach i wydarzeniach. Że przebija z tego polityczna nowomowa i oschły język urzędniczego okólnika? Zachowajmy spokój. Zagorzali krytycy już pewnie szykują ostrze złośliwej repliki, ale niech cierpliwie poczekają. Pan pełnomocnik Arłukowicz może przecież uszlachetnić te suche zapisy i nadać im, dzięki zaangażowaniu i przymiotom lewicowego ducha realny, funkcjonalny wymiar, z korzyścią dla pokrzywdzonych i słabszych. Osobiście dodałbym do tej listy jeszcze wizyty gospodarskie na terenach zagrożonych wykluczeniem, bezpośredni nadzór nad placówkami zajmującymi się pomocą czy osobiste kontakty z osobami stojącymi w kolejkach przed MOPS- ami czy Urzędami Pracy.

Wróćmy do spraw poważnych. Warto wskazać instrumenty, które są w już rekach ekipy rządzącej i które w zupełności wystarczą do efektywnych zmian w sferze prawa i pomocy społecznej, jak najbardziej korzystnych dla wykluczonych. Ale warunkiem jest istnienie woli konstruktywnego działania. Czy gabinet Tuska chce aktywnie pracować? Należy mieć co do tego wątpliwości. Rząd zdążył już pokazać, że akurat w tym obszarze nie ma dalekosiężnych planów i wielkich reformatorskich celów, tym bardziej nowe stanowisko w rządzie sprawia wrażenie fikcji politycznej.

Mamy więc Premiera, który może inspirować poszczególnych ministrów do większego zaangażowania, a nawet wydawać im polecenie dotyczące działania w sprawach społecznych, w odniesieniu do tych „wykluczonych ludzi od Arłukowicza”. Cóż stoi na przeszkodzie, by wnieść pod obrady Sejmu projektu ustawy o pomocy dla najuboższych w związku z drastycznymi podwyżkami cen, dlaczego z inicjatywy Premiera nie przygotowano na początku kadencji planu podwyżki progów dochodowych związanych z otrzymywaniem pomocy społecznej (od kilku lat progi te pozostają bez zmian), dlaczego płaca minimalna jest na tak groteskowym poziomie, a jej podwyższenie przychodzi rządowi tak opornie? Jasne, że polityka gospodarcza i społeczna jest sztuką tego co aktualnie możliwie, ale po stronie Premiera brak chyba woli realnego (czyli ustawowego oraz instytucjonalnego) podjęcia tematu biedy w Polsce. Pewnie wierzy w nowego pełnomocnika.

Mamy Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, które powinno być aktywnym „centrum” spraw społecznych w rządzie, powinno inicjować nowe projekty i koordynować prace, które już są toku. A z tym bywa różnie. Brak jest przed wszystkim całościowej wizji czy choćby ustalenia najważniejszych priorytetów, oraz wzajemnej współpracy pomiędzy ministrami. Słyszymy natomiast o zasadniczych różnicach między Fedak a Bonim, między Bonim a Rostowskim itd. Mamy inicjatywy na pierwszy rzut oka prospołeczne, społecznie istotne, które są następnie paraliżowane kolejnymi rozwiązaniami, które prowadzą do zgoła przeciwnych rezultatów (choćby wynagrodzenie chorobowe dla osób powyżej 50 roku życia, które przysługuje od pracodawców przez 14 a nie 30 dni, jak to jest w odniesieniu młodszych pracowników). Casus OFE nie jest charakterystyczny dla całościowego programu i praktyki rządu, gdyż to budżetowe być albo nie być rządu (o zmianie nie decydowały więc względy społeczne, ale taktyczne), w tym przypadku jednak trzeba wspomnieć o minister Fedak, która otwarcie mówiła o problemach społecznych pojawiających się w związku z reformą emerytalną. Częściej na słowach się kończy. Jeżeli przyjrzymy się bliżej działaniom ministerstwa zobaczymy choćby opieszałość we wprowadzaniu zmian w działających instytucjach partycypacji pracowniczej wymaganych przez prawo europejskie, odkładanie prac nad ostatnią chwilę, „ekspresowe” tempo legislacji oraz czysto mechaniczne przepisywanie rozwiązań z dyrektyw, bez głębszego systemowego spojrzenia. Przykładem niech będzie konieczna nowelizacja ustawy o europejskich radach zakładowych, która zgodnie z prawem unijnym i odpowiednimi zapisami w dyrektywie powinna być przeprowadzona do 5 czerwca 2011 roku. W Polsce rząd jest dopiero na etapie projektu założeń do ustawy. Sprzyja to niskiej jakości przepisów i wielu komplikacjom przy ich stosowaniu.

W rządzie działa ponadto minister Michał Boni, jeden z najbliższych współpracowników premiera i szef Zespołu Doradców Strategicznych, budujący zaplecze intelektualno – eksperckie obecnej władzy. Jest on nie tylko koordynatorem działań legislacyjnych poszczególnych ministerstw i współtwórcą bieżącej strategię rządu, ale ma też być „człowiekiem do zadań specjalnych”, delegowanym w razie potrzeby do spraw trudnych i drażliwych społecznie. Boni reprezentował rząd w sporze z protestującymi celnikami, prowadził negocjacje ze związkami zawodowymi w sprawie „emerytur pomostowych”, zmian w emeryturach służb mundurowych czy podwyżek wynagrodzeń nauczycieli. Jak widać Boni jest przedstawicielem rządu w obszarze, które dla wielu liberalnych polityków musi być przykry i niekomfortowy, czyli trudnych rozmów i negocjacji z niezadowolonymi związkami zawodowymi. Wszędzie tam gdzie wrze niezadowolenie społeczne (zinstytucjonalizowane w związkach zawodowych czy określonej grupie pracowników), pojawia się minister Boni. Choć jego medialny pseudonim – „strażak” – wskazuje na doraźność działań, łagodzących jedynie negatywne posunięcia rządu, jest to kolejny element w rządowej układance, który spokojnie mógłby być wykorzystany w ramach walki z wykluczeniem. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Boni, jako minister i doradca premiera, organizował spotkania (konferencje) dotyczące biedy, niedożywionych dzieci, funkcjonowania pomocy społecznej zapraszając organizacje społeczne, związki zawodowe czy naukowców zajmujących się tymi sprawami, a następnie monitorował te sprawy poprzez odpowiedniego podsekretarza stanu.

Należy wymienić również Komisję Trójstronną do Spraw Społeczno-Gospodarczych oraz wojewódzkie komisje dialogu społecznego, czyli instytucje służące regulacji stosunków między pracownikami a pracodawcami oraz relacji pomiędzy władzą państwową a obywatelami, na rożnych poziomach władzy. Komisja nie służy jedynie uzgadnianiu spraw pomiędzy organizacjami pracodawców czy przedstawianiu związkom zawodowym informacji o proponowanych przez rząd zmianach. Może być także istotnym forum poruszania najważniejszych spraw społecznych. Jak czytamy w ustawie, każdej ze stron Komisji przysługuje prawo wniesienia pod obrady sprawy o dużym znaczeniu społecznym lub gospodarczym, jeżeli uzna to za niezbędne dla zachowania pokoju społecznego. Strona może zająć również stanowisko w każdej sprawie dotyczącej polityki społecznej i gospodarczej. Wydaje się to być idealne miejsce dla podejmowanie dyskusji, np. o dyskryminacji osób niepełnosprawnych w pracy, strategii rządu wobec bezrobotnych czy sytuacji kobiet na rynku pracy.

Ale gdy przechodzimy od zapisów ustawy i prospołecznych postulatów do realnych działań rządu, widzimy niechęć do współpracy z Komisją i minimalizowanie jej uprawnień. Dotyczy to oczywiście w większym stopniu strony pracowniczej, której postulaty stanowią zazwyczaj dla rządu główną trudność, a związkowcy są traktowani jako zło konieczne. Komisja Trójstronna nie składa się, ku ubolewaniu polityków neoliberalnych, z samych reprezentantów pracodawców, którzy (co zrozumiałe) zawsze chętnie wesprą „niezbędne reformy” i antyspołeczne rozwiązania polityczne. Jak więc w praktyce wygląda obecnie współpraca w Komisji Trójstronnej? Przedstawiciele „Solidarności” niejednokrotnie zwracali uwagę na złą wolę rządu i torpedowanie przezeń działań instytucji dialogu społecznego. Sam Związek ma negatywne doświadczenia z prac Komisji, które nie znajdują potem odzwierciedlenia w legislacyjnych poczynaniach rządu i stają się jedynie pustą „gadaniną”. Mówił o tym szef „Solidarności” Piotr Duda: „Były konsultacje w Komisji Trójstronnej, niestety, nie nastąpiło żadne porozumienie. Zresztą projekt przygotowany przez ministra Boniego, który wyszedł po konsultacjach z Komisji Trójstronnej, został de facto zdemontowany w Radzie Ministrów. Teraz idzie pod obrady Sejmu. Jako społeczeństwo będziemy wiedzieli, co się z tego urodziło dopiero wtedy, gdy projekt ustawy będzie złożony u prezydenta do podpisu” („NSZZ ‘Solidarność’ gotowa do akcji protestacyjnych”).


Postawę rządu i prawdziwy stosunek do załatwiania kwestii socjalnych doskonale pokazuje geneza i przebieg prac nad tzw. ustawa antykryzysową. Partnerzy społeczni widząc zagrożenie związane z konsekwencjami kryzysu ekonomicznego oraz brak zainteresowania ze strony rządu podjęli wspólną pracę nad stworzeniem rozwiązań chroniących miejsca pracy oraz gwarantujących stabilność zakładów pracy. Wielce charakterystyczne jest, że wypracowali porozumienie (pierwsze takie autonomiczne porozumienia w historii Komisji Trójstronnej) „ponad głowami” rządu, który nie chciał lub nie był w stanie dostrzec potencjalnych zagrożeń. Jeszcze bardziej charakterystyczny dla rządu Tuska jest sposób potraktowania tego porozumienia w czasie prac sejmowych (a wcześniej na posiedzeniu rządu). Strona związkowa podkreślała odejście w toku obrad parlamentarnych od głównych założeń „ideowych” tej ustawy oraz wprowadzenie rozwiązań niekiedy sprzecznych z interesami pracowników (Barbara Surdykowska [w:] Związki zawodowe a kryzys gospodarczy). Solidarność złożyła nawet w prokuraturze zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa w związku z nieprzestrzeganiem przez rząd odpowiednich procedur przy pracy nad przyszłorocznym budżetem, wynagrodzeniem minimalnym oraz nieprzesłaniem do Komisji Trójstronnej odpowiednich wskaźników makroekonomicznych. Działanie takie uniemożliwia stronie społecznej zajęcie jakiegokolwiek stanowiska w istotnych sprawach społecznych i w konsekwencji normalne prowadzenie działalności związkowej („Łamanie ustawy do prokuratury”).


Czy nowy pełnomocnik będzie w stanie zmienić działania rządu, wymusić większą aktywność i przeforsować rozwiązania prawdziwie prospołeczne? Raczej wątpliwe, nie tylko ze względu na zbliżający się koniec kadencji parlamentu, ale również brak woli politycznej do podejmowania takich wyzwań. Czeka nas raczej spokojne (dla rządu i elity politycznej) dryfowanie w kierunku pogłębiającej się biedy, nierówności i rozwarstwienia społecznego. Coraz mocniejszego uelastyczniania prawa pracy, konsekwentnej likwidacji zabezpieczeń socjalnych oraz dramatycznego w skutkach pozostawienia potrzebujących samym sobie. Niezależnie od tego, czy nowy minister będzie się starał wywalczyć coś dla wykluczonych, czy ograniczy się jedynie do łzawych gestów i nic nieznaczących apeli. A może minister Arłukowicz zechce sięgnąć do tradycji rozdawanie zupy z kotła na ulicy, co już w III RP przerabialiśmy? Czy kolejny raz będzie można powiedzieć, że historia powraca jako farsa?

 

Łukasz Bińkowski
Nowe Peryferie

 

http://lubczasopismo.salon24.pl/noweperyferie; mail: nowe.peryferie(at)gmail.com Skład: acmd; andaluzyjka; geissler; kazimierz.marchlewski; michalina przybyszewska; binkovsky

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka