Po niby swoim, a jednak jakoś obcym, niewymiennym, jedynym, a przecie niepoznawalnym majdanie naszych cnót
idą lata gotowe na naszą śmierć.
stukają rocznicami, monotonnym głosem obwołują pomijane stacje, a w ich wszawych odwłokach pęcznieje im nasza krew.
coraz mniej życia w naszych żyłach, coraz to głośniej kosturem stuka zegar, dni policzone byle jak nie chcą się w nic zsumować
lata gotowe na naszą śmierć.
jeden dzień na sekundę, sto kilometrów na metr ucieka z nas śmiech i już jest za nami, choć w nas go nie było, a wiara?
jak szkielet klekocze zębatą nadzieją, śmiechu są warte jej usta wydęte na śmierć, pocałunek obrócił się w proch
strwożeni, wyciągamy niepewną dłoń do Poety, jego słowo spoczywa tu, na majdanie, tym samym, po którym
kroczą lata gotowe na naszą śmierć.
Inne tematy w dziale Rozmaitości