oranje oranje
44
BLOG

Wątroba gończych psów szarpana (3)

oranje oranje Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Sąsiedzi się wyprowadzają. Domy szeregowe, Dublin 15, płot w płot w ogródku. Irlandczycy. Odrzucili pozory. Tłuką młotkami od niedzieli. Coś piłują. Na maxa wystawione głośniki. Ewakuują przydomowy gołębnik. 15 mieszkań wokoło, o metr za płotem, dwa. Tak się na kupie pobudowali. Nie mają litości, nikt nie protestuje. Pewnie stracili pracę. Jadą w nowe miejsce. Tam będą cicho. Żeby tylko tak nie nas trafiło.

Gwiazda w shoping center. Chłopaczek, który w sobotę sprzedał na lottomacie kupon za ileś tam milionów euro. Posiadacza kuponu media na razie nie wytropiły, a czymś trzeba w The Irish Sun zapełnić jutro czołówkę. Chłopaczek odpicowany żelem, stęka coś do kamery. „Ju noł, aj dont noł Hus dat gaj or mejbi uomen. Je. Aj uisz majself…”. Na plakietce: „Mariusz”.

Stoję w kolejce. W moim banku wymieniam czek z Londynu. Takie tam chałtury. Wysyłają czek w kopercie ze znaczkiem królowej raz na dwa tygodnie. List nawet nie, żeby polecony. Trochę funtów, na fajki będzie, żadnych cudów. Kolejka. Docieram. Daję swoją kartę. Baba patrzy w kompa, wbija te różne dane, mówi, że jej (czyli mój) bank nie weźmie odpowiedzialności za ten czek. Ja na to, że brał już poprzednio – można sprawdzić – sto razy. Ona na to, że muszę iść z czekiem do siedziby banku, do miejsca, gdzie założyłem konto. Ja mówię, że to sto kilometrów i że :”Ale przecież „wy też jesteście ‘Ulster Bank’” – dodaję.

Ona na to, że tylko miejsce założenia mojego konta może sprawdzić. I że ona może wysłać ten czek do nich pocztą. Wtrąca się baba obok: - Daj mu, znam go, realizowaliśmy wcześniej czeki Lloyd Bank - mruczy. Moja baba wypłaca mi kasę. Ja mówię, że nie chciałem kasy tylko niech tam poklika i wleje mi na konto, które mam w jej banku. Jesteśmy o krok od eksplozji…

Na poczcie kolejna kolejka. Na godzinę stania. Dzień przeznaczyłem na „sprawy”, więc się nie zjeżam. Kolejka jest nadreprezentatywnie murzyńska. (Czarne kobiety z dziećmi, jak mam kurde, napisać?!). Biali faceci w okienkach. Dzieci wrzeszczą. Cel wizyty: dwa znaczki na listy – jeden do Limerick, jeden do Warszawy. Widzę maszynę do sprzedaży znaczków na ścianie. Dwa euraki nikną, znaczki się nie pojawiają. Jestem obserwowany przez całą kolejkę, dzieciaki patrzą na maszynę. Cisza. Idę do okienka. – Zepsuła się – wskazuję maszynę. Narasta pomruk… Gość wzrusza ramionami, daje mi cztery znaczki po 55 centów (za które płacę mu kolejnymi 2 euro) i po chwili tę samą monetę mi oddaje. Bo widział, jak wrzucałem do maszyny. Czary. Przed pocztą wrzucam listy do skrzynki. Wygląda jak śmietnik na metalowej nodze.

Biblioteka. Też kolejka. Oddaję książkę. Pani patrzy w komputerek, bo biblioteczną kartę przeskanowała. – Proszę bardzo – pokazuje palcem monitor. Miałeś oddać przedwczoraj…, pięćdziesiąt centów kary. Daję, ona wrzuca do szuflady między spinacze, coś klika. Mówię, że teraz tę wezmę – podaję jej. Ona klika i klika i wreszcie wyciąga te 50 centów. – Mam tu napisane, że dałeś nam już kilkanaście książek. Nie musisz płacić – uśmiecha się. Wychodzę ze wstydem, bo w kolejce widzieli, że się targowałem i płaciłem karę.

oranje
O mnie oranje

Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś. Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Rozmaitości