- Witam generale van Hayden. Niech pan siada, mówi krótko, a ten pejcz położy gdzieś na dywanie, tak w rogu najlepiej, tam pod paprotką..., że też pana tu CIA z tym wpuściło...
- Prezydencie, pozwolę sobie zauważyć, że po pierwsze w Owalnym Gabinecie nie ma rogów, a po drugie to ja jestem szefem CIA. A po trzecie to nie pejcz, a wskaźnik do mapy, bo laser w długopisiku mi się zepsuł, chińska tandeta... No, nieważne...
- Dobra dobra, nie narzekaj mi tu na Chiny. Słyszałem, że mamy sukces?! Że wreszcie jak psa trzepnąłeś pan po jajach Bin Ladena kijem od miotły, he he he...?! Mamy go? Albo chociaż podskakiwał trochę ze skowytem sonofdebicz?
- Nie wiem doprawdy, prezydencie, skąd u pana taki kynologiczny humor...
- Jaki humor? Aaa, że o psach. U Wietnamców jadam ostatnio, wiesz, w tym miesiącu narracja patriotyczna, delta Mekongu, te sprawy, może to dlatego. Do rzeczy generale, do rzeczy...
- W zasadzie mieliśmy Bin Ladena na widelcu, był do odstrzelenia, ale niestety zawiódł czynnik ludzki. Sekcja HR popełniła zasadniczy błąd.
- Widzisz van Hayden, to jest właśnie przyczyna, dla której nigdy nie będziesz prezydentem Ameryki. Może gdzieś w Europie by ci się udało, nie wiem. Ja ci zadaję konkretne pytania, a ty mi opłotkami, o sekcjach, o technikach, jakbyś kaganiec miał na pysku...
- Snajper miał na muszce Bin Ladena. Odległość – 200 metrów. Widoczność – akceptowalna. Zezwolenie na strzał – wydane. Zagrożenie stratami własnymi – znikome. Teren płaski, o, tu wskazuję na mapie topografię, asekuracja pełna, przypadkowe ofiary – wykluczone. Oto pełny raport.
- Raport poszczekam sobie później..., poczytam. No i co?
- No co. Strzał i trup.
- Jak trup, jak żyje?! Wczoraj szczekał w Aldżazira...
- Snajper nie tego zastrzelił. To znaczy celował w tego co trzeba, ale potem się rozmyślił i zastrzelił innego. Obok był taki jakiś inny, ale snajper...
- Co: „snajper”?
- Mówił, że uznał, że to ten drugi jest groźniejszy. Bo był podobny do tego Kaczynsky'ego, co to się uratował z Rosji. A snajper, Malynowsky, to właśnie z pochodzenia też Polak. Codziennie ogląda na sat-tv polską telewizję i do takich właśnie wniosków doszedł. Pomylił się, bo wzrok mu się podobno z wściekłości zamglił. Coś, prezydencie, jednak z tymi Polakami trzeba by było zrobić, bo to już jest nienormalne.
- No właśnie. Bardzo dziwne to wszystko. Ale wiesz co, van Hayden? Może w tej Polsce też Wietnamczycy ich karmią? Wściekli się na tego gościa jak psy. To jakaś choroba musi być. Trzeba im wpuścić na rynek szczepionki, że niby grypa A1H2. Najdurniejsi się zaszczepią, może pomoże. Aha, każ mi przygotować kilka godzin tego jakiegoś ich programu z tłumaczeniem, zobaczymy sobie to. Może to jakaś nowa broń, a my o tym nie wiemy...?
- W miesiącu narracji wietnamskiej odradzam ten krok panie prezydencie...
***
(van Hayden 1 - tu)
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka