Pierwsza Dama RP, pani Anna Komorowska, żona Pierwszego Dżentelmena RP pana Bronisława Komorowskiego, dzisiaj w Pałacu Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu spotkała się obrońcami praw zwierząt. Nie wiem, co w tym czasie robił pan Pierwszy Dżentelmen, ale mam nadzieję, że nie uganiał się ze sztucerem, w bawarskim kapelusiku, po chaszczach. I że podczas tej konferencji nie zginęło z jego rąk żadne zwierzę.
Powtórzmy: w Pałacu Prezydenckim z miłośnikami kudłatych i skrzydlatych spotkała się dziś pani Anna Komorowska. Odbyła się tam konferencja na temat praw zwierząt. Z obrońcami praw zwierząt debatowała ona o prawach zwierząt. Dlaczego nie debatowała o nich przez tyle lat z własnym mężem myśliwym – tego to za bardzo nie wiadomo!

Z drugiej strony patrząc: - a dlaczego nie?! Ekipa przyjaciół zwierząt zażyrowała jej inicjatywę (względnie ona przyjęła ten patronat nad inicjatywą), bo obie strony czerpią zysk ze spotkania w Pałacu Prezydenckim. Stowarzyszenia od zwierzaków liczą szczerze, że..., no właśnie. Na co liczą?
Dobrze kombinują. Bo jak sobie w akcji: „Zabierz zwierza ze schroniska” na plakacie dopiszą „Patronat Pani Prezydentowej Anny Komorowskiej”, to ludzie w odruchu współczującego serca rzeczywiście wyobrażą sobie te jego pasje myśliwskie, wyobrażą sobie od razu rzeź psów i kotów w klatkach... Jakby tak wpadł uzbrojony do schroniska z borowcami... Tak. To może zadziałać.
Co ma z tego Pierwsza Dama? No cóż – określa się. Wpisuje się w przestrzeń „hallo-jest-tu-kto?”. Już tam PR myślał, myślał i wymyślił, że on będzie taki brutal od kaszalotów, strzelania i zabijania zwierząt, a ona – proszę bardzo. Ekolożka, panie tego. Swój pogląd ma i lobbuje za zwierzakami! Paradne.
(Powiedzieli, że jest w Polsce 7 milionów zwierzaków w schroniskach i że to problem. Jaki problem?! Psy i koty w kojcach-blaszakach mieszkają, zupełnie jak tamci sprzedawcy w hali targowej zwyciężeni przez HGW. Tak jak sprzedawcy dopalaczy handlujący też z blaszaków. Czas na czworonogi!)
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka