Bydła w takim ścisku się nie wozi do ubojni jak ludzi na legalu w tramwajach i autobusach. To pierwsza obserwacja z Polski. Druga: w pubach można pić, ale już nie można palić. Za to w więzieniach – odwrotnie. Europa, panie!
Generalnie jednak (oprócz Dzieda Maroza) było podczas mojej 40-tej pielgrzymki do Polski dość przyjemnie, bo tylko raz pokłóciłem się „na tematy polityczne”. Ale za to na zabój. Zeszliśmy do rudymentów, do kamieni węgielnych, wióry leciały i wyciągnięto pełen arsenał. Od miejsca, gdzie stało zomo po kurduplowatość Kaczorów. Naprawdę, „nienawiści tyle jest...” jak to śpiewają, bo kapała ona z sufitu w miejscu, gdzieżeśmy tę dysputę potoczyli.
Skończyło się jedynie trzaśnięciem drzwiami z czego dość zadowolony jestem, bo główna apologetka politgramoty dla emigrantów wyposażona była w takie specjalne pazury z salonu kosmetycznego. Mordę mógłbym mieć, jakby było mało, pokancerowaną dodatkowo.
Śniegu nawaliło, więc w mało uczęszczanych miejscach ludziska takie ścieżynki wydeptali i poruszali się wahadłowo, żeby w zaspę nie wskoczyć. Idę, z naprzeciwka idzie kadłub zawinięty po czubek głowy. Po kroku poznaję, że kobieta. Zatoczki do wyminięcia nie ma. Dochodzimy. - No i co teraz z panią będzie?! - pytam w prawie zwarciu. - A ja facetom nie ustępuję, w życiu...! – odpowiada burcząco-śmiejący się głos. Wchodzę w zaspę. Kiedy na końcu ścieżynki się odwracam ona też się odwraca. Machamy jeszcze ręką do siebie.
Na Starym Rynku wchodzę do księgarni. Ciepło. Panie sprzedawczynie jak się przynależy – w wełnach, narzutach i zaokularzone. Janke na mnie łypie z okładki. Obok Ziemkiewicz też łypie i ktoś tam jeszcze. Zakurzeni. Ludziska jednak Millenium przeglądają, wolą przygody Blomkwista niż Rokity w Popisie czy Michnika w czymśtam. Kupuję pocztówkę z przedwojennym Ratuszem. Gubię ją chyba, bo do domu już nie donoszę.
Plac Wielkopolski, grubo po północy. Taksówka, podaję adres na Podkolankach. Taksiarz jedzie, jedzie, łypie na mnie w tym wstecznym lustereczku powiedz przecie. I mówi raptem: - Eee, pan Oranje?! Ja na to, że owszem, jakbym Morozowskim jakim był. A on na to, że kiedyś, ho ho, z 10 lat temu, jeździliśmy... Piękny Poznań, piękna Polska.
Pociąg do Szczecina, bo stamtąd odlot. W przedziale jakieś dwa wyglądające na ormowców dziady, nawet ubrane tak na granatowo i z wąsami, oprócz tego Zibi, który też leci do Dublina i takie jedno chucherko. Dziady nic nie mówią, a chucherko jedzie na PAM, bo jest na pierwszym roku. Zibi pyta na pierwszym roku czego, a chucherko, że medycyny.
Dziady się poruszają, baczniej przyglądają, raptem jeden mówi: - Wie pani, medycyny, niech no pani zobaczy, rzuci okiem (ściąga buta, potem skarpetę), bo coś mi się tu na palcu zaczyna paprać i tak się już trzy lata paprze, co pani powie...?! Chucherko z hamowanym womitem spierdziela na korytarz, ja przypominam sobie film o Hubalu, który brzytwą "boloka" z karku usuwał chłopu w ziemiance, ale Zibi twardy, ogląda i mówi przez łzy z tajonego śmiechu, że nic już się nie da z tym zrobić...
Piękna Polska!
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka