Dzisiejszy wywiad Jarosława Kaczyńskiego dla „Rzeczpospolitej” został przez redakcję dziennika zatytułowany „Biznes często to przystań ludzi PRL”. Jeśli przyjąć, że słowa takie jak „często”, „dużo”, „ciężko”, „długo” oznaczają wszystko i nic, można podejrzewać, że taki a nie inny tytuł został wskazany nie, aby nam coś wyjaśnić, ale wyłącznie po to, by komuś, komu to będzie potrzebne, pomóc już za chwilę otworzyć pewien front ataku. Ale warto zwrócić uwagę na coś jeszcze. Jarosław Kaczyński w żadnym miejscu swojej wypowiedzi, nie dość, że nie używa słowa „często”, ale buduje pełną zastrzeżeń konstrukcję: „Duży i średni biznes w niemałej części, ale small biznes także stanowił i niestety w wielu przypadkach nadal stanowi przystań dla ludzi dawnego systemu”, to robi naprawdę wiele, by jego bardzo pryncypialne wsparcie dla uczciwego biznesu i najbardziej zdolnych przedsiębiorców zabrzmiało wystarczająco mocno. I jeśli teraz widzimy, że dla swoich własnych powodów, których my się dziś możemy łatwo domyślać, redakcja „Rzeczpospolitej” uznała za stosowne zatytułować ów wywiad tak jak go zatytułowała, a nie na przykład przy pomocy krótkiego, dobitnego, a co najważniejsze wiernie powtórzonego zdania: „W Polsce jest wielu Gatesów i należy im pomóc”, lub „Nawet nie najlepsza przeszłość nie wyklucza dobrego biznesmena”, czy wreszcie „Porządne państwo i dobrze działający rynek wszystko uregulują”, to musimy mieć świadomość, co się tak naprawdę dzieje. Tak jak już wspomniałem – chodziło o otwieranie frontów, a jak idzie o samego Kaczyńskiego, o odpowiednie ustawienie sobie jego twarzy do owej lampy, którą oni tradycyjnie mają u siebie zawsze na biurku.
Telewizji od wielu już miesięcy nie oglądamy, natomiast zaszedłem dziś do pewnego bardzo zaprzyjaźnionego domu i tam nagle trafiłem na polsatowskie wiadomości i następujący, sformułowany niemal dokładnie tak, jak go tu przekazuję, news: Kaczyński zagroził polskim przedsiębiorcom represjami, co może się spodobać wyłącznie najbardziej twardemu elektoratowi PiS-u; ponieważ jednak ów twardy elektorat to zaledwie 20%, PiS na wygranie wyborów nie ma szans. A gdyby ktoś jeszcze nie do końca rozumiał, o co chodzi, pojawił się Leszek Miller i zasugerował, że jeśli PiS przejmie władzę, to, tak jak swego czasu po Barbarę Blidę, przyjdzie o 6 rano po polskich biznesmenów, a potem ich wszystkich powystrzela.
Od pewnego czasu powtarzam tu pewną, możliwe, że dość ryzykowną, teorię, tłumaczącą ów pozorny intelektualny kryzys naszych mediów nie przyczynami naturalnymi, lecz bardzo perfidnym planem wymierzonym właśnie w Platformę Obywatelską. W najnowszym felietonie dla „Warszawskiej Gazety” wyraziłem sugestię, że fakt iż w miniony poniedziałek wszystkie trzy podstawowe telewizyjne kanały informacyjne, przez bite siedem godzin, non stop i na żywo, nadawały wystąpienie obrońcy Katarzyny Waśniewskiej w procesie o zabójstwo dziecka, był spowodowany nie potrzebą dalszego ogłupiania i tak już głupiej (to cytat!) publiczności, ale przekonaniem, że jeszcze kilka takich akcji, i na Platformę Obywatelską nie zagłosuje już nikt. Bo dziś jest tak, że ludzi, kiedy zobaczą kolejne igrzyska, jakie im władza serwuje, musi ogarnąć najpierw tragiczne znużenie, a następnie już tylko zimna wściekłość.
Dziś, dwa dni po tym jak ów adwokat się wreszcie zamknął, dowiadujemy się, że Donald Tusk zrobi wszystko, by nie dopuścić Kaczyńskiego do władzy, tak by nikt mu nie przeszkodził w nacjonalizacji pieniędzy zgromadzonych w OFE.
Oczywiście, trudno mi sobie wyobrazić, co się dzieje dokładnie w tym momencie w polskich domach, ale podejrzewam, że w błyskawicznym tempie rośnie grupa tych, którzy już nie czekają na nic innego, jak tylko na to aż nadejdzie ta upragniona szósta rano i wszyscy usłyszą pierwsze odgłosy wystrzałów.
Inne tematy w dziale Polityka