Jak już informowałem moich Miłych Czytelników, ukończyłem pisanie najnowszej książki, tym razem jednak już nie o polityce, ale o muzyce. W związku z tym wydarzeniem, proszę sobie wyobrazić, od redaktora tygodnika „W Sieci” Krzysztofa Feusette otrzymałem propozycję długiego wywiadu, który przeprowadzi on osobiście, a który będzie miał za zadanie wypromowanie mojego bloga, moich książek, no i przy okazji moich poglądów. Głównej propozycji Feusette towarzyszyła propozycja dodatkowa: otóż wywiad, który będzie zajmował cztery strony druku, zostanie zilustrowany zdjęciami, na których przebrany w kimono będę walczył z, również w stroju judoki, Krzysztofem Feusette. Sesja będzie składała się z czterech zdjęć: na pierwszym z nich, ja będę wyswobadzał się z klatki, na drugim zakładał owo kimono, na trzecim patrzył bezlitosnym spojrzeniem prosto w oczy Feusette, a na czwartym już on będzie leżał na macie, a ja ze wzniesioną w górę pięścią nad nim tryumfował. Wywiad będzie zatytułowany: „Toyah – wilk w owczej skórze”.
Kiedy owa propozycja do mnie dotarła, podzieliłem się nowiną z moim kolegą i wydawcą Gabrielem Maciejewskim i on powiedział, że jeżeli ja, jak to określił, „zrobię z siebie idiotę”, to on się na mnie obrazi. Ja jednak mam go w nosie, bo przede wszystkim wiem, że przez niego przemawia zwykła zazdrość, a poza tym dla mnie w tej chwili najważniejsza jest kariera. Zwłaszcza gdy wiem, że moje powodzenie, to jednocześnie powodzenie każdego z nas. A w rezultacie, powodzenie Polski.
I to tyle na ten temat. Skoro jednak udało nam się dojść do tego momentu, chciałem zwrócić się do redaktora Feusette, żeby się na mnie nie obrażał, i nie leciał w te pędy do swoich kumpli na Twitterze ze skargą, że ja bezczelnie kłamię, bo to, co napisałem wyżej, jest dla każdego minimalnie przytomnego czytelnika oczywistym żartem. I nie chodzi mi o to, że każdy przytomny czytelnik wie, że ani „W Sieci” nie przeprowadzi nigdy ze mną rozmowy, ani Krzysztof Masłoń, ani nikt inny zresztą z tego towarzystwa, nie zrecenzuje mojej książki, bo diabli wiedzą, co nas czeka w przyszłości, natomiast każdy normalnie myślący czytelnik wie, że ja propozycję wyżej opisanej sesji zdjęciowej bym nie przyjął. Choćby mi za tę odmowę, po nadchodzącym szybkimi krokami zwycięstwie PiS-u, polscy patrioci mieli zlikwidować ten i każdy zresztą inny blog. Dlaczego? Bo ja, co by o mnie nie mówić, mam do siebie szacunek. Szacunek może nie bardzo wyjątkowy, ale na tyle duży, by nie wypinać publicznie swojej obwisłej piersi i deklarować: „Tak – jestem idiotą. Kupujcie moje książki”. Kto chce, wie to bardzo dobrze.
Wydawało się, że kiedy Julia Pitera, jeszcze przed laty, zgodziła się założyć kowbojski kapelusz, dać sobie przyczepić do piersi odznakę szeryfa, wziąć w dłoń colta-zabawkę i na łamach „Newsweeka” udawać, że strzela do złodziei, wszyscy mieliśmy prawo wierzyć, że to jest tylko jednorazowy kataklizm. Tymczasem okazało się, że ona zaledwie rozpoczęła pewien szczególny trend. Kiedy redaktor Lisicki na łamach magazynu Press dał się skrępować sznurami po to, by się ostatecznie z nich uwolnić, pomyśleliśmy sobie, że w końcu to tylko Lisicki, więc nie ma o czym gadać. Kiedy Terlikowski z Hołownią na łamach „Do Rzeczy” zaprezentowali się, jako bokserzy, oczywiście zrobiło się trochę nerwowo, ale wciąż staraliśmy się nie zapominać, że to jednak tylko Terlikowski i Hołownia. No a teraz nagle tygodnik „W Sieci” urządził podobną bardzo sesję Jarosławowi Gowinowi, gdzie ten, w eleganckim krawacie, najpierw podciąga rękawy swojej eleganckiej koszuli, a następnie zakłada, najpierw jedną, a potem już drugą rękawicę bokserską i, jak się domyślamy choćby z okładki numeru, wali w mordę samego premiera Tuska – do niedawna swojego serdecznego kumpla, i wspólnika w interesach.
I, powiem szczerze, że ja nie do końca wiem, dlaczego, ale to akurat zrobiło na mnie wrażenie największe. Ani bowiem Pitera jako szeryf, ani Terlikowski jako Cassus Clay, ani nawet Lisicki jako Lemano Lemanik nie wzbudzili we mnie uczuć tak szczególnych. Widzę Gowina w tym krawacie, z miną Rambo i z wielkim napisem: „Gowin ujawnia, jak Tusk wykańcza ludzi i Polskę”, a to wszystko w pierwszym tygodniku prawicowo-patriotycznej opinii, i myślę sobie, że oto ostateczny koniec świata.
I kiedy już wydaje mi się, że trzeba będzie umierać, czytam tę rozmowę, a tam następujący fragment:
„Tusk to człowiek o niesłychanej sprawności socjotechnicznej i niezwykle głębokiej inteligencji emocjonalnej. On bardzo dużo wie o naturze ludzkiej, jest dobrym psychologiem. Umie w mig rozgryźć swojego rozmówcę. I chyba właśnie dlatego wobec mnie nie próbował swoich sztuczek”.
W tym momencie pewnie każdy z nas, podobnie jak któryś z Karnowskich, zakrzyknie: „A to co za cholera? ‘Właśnie dlatego’, czyli dlaczego?” No patrzcie państwo, że wszystko trzeba głupim ludziom tłumaczyć. Przecież to bardzo proste. Przecież Gowin powiedział to jasno i wyraźnie. Dlatego mianowicie, że Tusk umie „w mig rozgryźć swojego rozmówcę”, a więc Gowina rozgryzł, jako pierwszego. Posłuchajmy dalej:
„Nie chciałbym, żeby to brzmiało jak chwalenie się, ale myślę, że bardzo szybko wyczuł moją wewnętrzną suwerenność. Wyczuł, że nie będę podatny ani na pochlebstwa, ani na groźby”.
Napisałem poprzedni akapit i nagle sobie uświadomiłem, że ten mój żart na początku tej notki jest jednak bardzo głupi. Przepraszam. Wielcy bokserzy nie rodzą się na kamieniu, a co dopiero judocy.
Inne tematy w dziale Polityka