Otis Tarda Otis Tarda
98
BLOG

Proszek i diament.

Otis Tarda Otis Tarda Polityka Obserwuj notkę 16

Gdyby chcieć zrekonstruować Antysalonową Teorię Popularności PO i Tuska, (ATPPOT)  brzmiałaby - może trochę karykaturalizująci ryzykując, że ustawiam sobie przeciwnika na dogodnej pozycji  - mniej więcej tak:

"Rząd Tuska, za pomocą mediów, przekonał Polaków, żeby na niego głosowali. 'Zwykli ludzie' zostali oszukani, za pomocą zwodniczych obietnic,  'głupie lemingi' zaś, jako istoty obdarzone wyłącznie instynktem stadnym, zapatrzone w TVN, który może im wmówić WSZYSTKO, głosują na PO/Tuska pod wpływem przekazu medialnego.

Porażki rządu są tuszowane przez życzliwe media, tym niemniej prawda przenika do społeczeństwa, które wcześniej czy później, zrozumiawszy, że głosowanie na PO nie leży w ich interesie, zmęczone rządami, oraz zawiedzione niespełnionymi obietnicami, da rządzącym solidnego kopniaka - jak to drzewiej bywało. Wówczas do władzy powróci PiS".

Podobne zresztą rozumowanie, choć wartościujące pozytywnie, można by znaleźć w wypowiedziach Znanych Specjalistów od Polityki, Medialnych Socjologów i Ekspertów. "PO jest partią nowoczesną, umie korzystać ze środków przekazu, Polacy rozumieją, że można im ufać i ciągle ufają, a PiS to wuje, którego Polacy się boją. Tym niemniej, istnieje ryzyko, że na skutek błędów PO PiS wróci do władzy, więc, Donaldzie, działaj"

Nic więc dziwnego, że każde drgnięcie sondaży jest szeroko komentowane. "Czy to już?" - rozlega się w tradycyjnych mediach i w internecie, wymawiane albo ze zgrozą, albo z nadzieją. A zaraz potem towarzyszy mu: "jeszcze nie!", gdy kolejny sondaż nie potwierdzi "trendu". Okazyjnie z towarzyszącym mu "znowu manipulują, psiesyny".

Moim zdaniem - jest to rozumowanie obarczone błędami.

Ponieważ nie jestem Znanym Specjalistą od Polityki, Medialnym Socjologiem, czy Ekspertem, który może korzystając z autorytetu opowiadać dowolne bzdury - to lojalnie uprzedzam: tekst poniżej nie jest jakąś analizą , "antyteorią", czy rozumowaniem, za które dałbym sobie odciąć dowolną część ciała. Jest raczej pewnym zadziwieniem, które mogłoby być zweryfikowane w badaniach. Niewykluczone również, że nie jest to koncepcja oryginalna, bowiem wszystko już było. Tak czy owak, czasem warto zabawić się w trickstera i powiedzieć: a wała!

Zacznijmy od dość prostego pytania: czym właściwie jest głosowanie, z punktu widzenia pojedynczego obywatela? Demokratyczna mitologia widzi w tym Przedstawienie Woli Społeczeństwa, Ukoronowanie Praw Człowieka, etc. etc.. Trochę bardziej cyniczna wersja każe widzieć w tym sposób na rozładowanie napięć społecznych - zamiast chwycić za cep, widły czy - w bardziej wolnych społeczeństwach - strzelbę i wyrazić swoje niezadowolenie, Obywatel może poczekać cztery lata i wrzucić kartkę wyborczą. Kusząca perspektywa.

Tym niemniej, jeśli się dobrze zastanowić, w gruncie rzeczy głosowanie nie ma wiele wspólnego z wpływem na politykę. Owszem, w mniejszych społecznościach, w demokracji bezpośredniej, miało to sens: obywatele zbierają się na agorze, czy w parafialnym kościele, debatują, każdy może zabrać głos, przekonać do swojej racji i zagłosować. Jakby nie było, wpływ jest. Ale w społeczeństwie masowym? Jeśli próbować policzyć prawdopodobieństwo, że jeden z sześćdziesięciu pięćiu tysięcy obywateli - a tyle mniej więcej wyborców przypada na jednego posła - może zmienić swoim głosem wynik wyborów, okaże się, że szansa jest mniejsza niż trafienie "szóstki" w lotto, zaś "nagroda" w postaci realnej zmiany jest, powiedzmy sobie szczerze, dość niewielka. Z "racjonalnego" punktu widzenia, głosowanie, rozumiane jako transakcja "oddaję głos na X i liczę, że dzięki temu otrzymam jakąś 'nagrodę' materialną" jest zupełnie bez sensu.

Co prawda, mówiąc cynicznie, Mitologia Demokracji wmawia nam coś zupełnie innego - nie zmienia to jednak faktu, że nasz, pojedynczy głos jest niewiele wart. Czym więc, u licha, jest akt głosowania?

Manifestacją. Po prostu. Manifestacją poglądów, stylu życia, przywiązania do wartości albo grupy. Wyrazem poparcia. Wyrazem sprzeciwu. Coś jak założenie koszulki  z logo ulubionej drużyny piłkarskiej, albo spalenie cudzego szalika - z "racjonalnego" punktu widzenia zupełnie bez sensu, no, ale ludzie tak robią (pomyśl o tym czytelniku - co "racjonalnego" jest w skomentowaniu tego wpisu?)

Oczywiście, nie oznacza to, że demokracja jest komplentnie bez sensu - nawet w XX-wiecznej wersji ma swoje zalety, oprócz wspomnianego już kanalizowania emocji pozwala np. wyłonić jednostki zdolniejsze, ambitniejsze, które mogłyby być zarzewiem kłopotów. Co najmniej sprytne rozwiązanie, prawda?

I tu jest fundamentalny błąd ATPPOT. Z jakiejś przyczyny tkwi w niej utajone założenie, że głosowanie jest "transakcją". Ja, Partio, daję głos, w zamian za co Ty masz mnie obsypać nagrodami. Niewykluczone, że część wyborców w to wierzy - tym niemniej, nawet dla nich "złamanie umowy" wcale nie musi oznaczać odejścia od partii. Ludzie mają rozmaite sposoby redukowania dysonansu poznawczego (czyli, bardzo upraszczając, racjonalizowania błędnych decyzji), mogę więc sobie wyobrazić, że część właśnie tak postąpi: "tamci" są jeszcze gorsi, "nasi" mieli za mało czasu, do wyboru, do koloru.

Ale, co ważniejsze: jak sądzę, istnieje spora grupa wyborców - nie potrafię jej w żaden sposób oszacować jej liczby - która głosuje na Platformę (to samo zresztą tyczy się PiS) nie z powodu materialnych obietnic, czy nawet nie z powodu ideologii ("jestem liberałem popieram liberałów") - ale z powodów tożsamościowo-prestiżowych. Tego elementu, moim zdaniem, nie można nie doceniać. Jak bowiem twierdzą socjologiwie zajmujący się ruchami społecznymi, potrzeba potwierdzania tożsamości była jednym z elementów spajających owe ruchy. Nie ma więc chyba najmniejszego powodu, by nie próbować zastanowić się, czy aby ten sam motyw nie kieruje obecnie wyborcami "zwykłych" partii.

Zaryzykowałbym więc tezę, że PO, nawet jeśli nie będzie odnosiło sukcesów w tradycyjnie rozumianym "rządzeniu" czy "zarządzaniu" państwem, nawet, jeśli będzie ignorowało tradycyjnie rozumiane obietnice wyborcze - wcale nie musi zostać "ukarane" przez wyborców. Dla części bowiem z nich faktyczną obietnicą były nie autostrady, modernizacja państwa, likwidacja biurokracji - a pomoc w zbudowaniu własnej, fajnej,  tożsamości politycznej. Coś w stylu "nie jesteśmy obciachowi, na Zachodzie będą nas szanować, nie jesteśmy ciemni, niewykształceni i brzydcy, a młodzi, piękni i wyedukowani". Obietnica ta, zauważmy, działa tak samo dobrze na Młodego Wykształconego z Wielkiego Miasta, dla którego będzie częścią jego świata - jak i na osobę, która może nie jest Młoda Wykształcona i z Wielkiego Miasta, ale chce być modna. I podzielać poglądy z żurnala.

I, konsekwentnie, PO tej obietnicy dotrzymuje - wystarczy przypomnieć, jaką walkę stoczono o w sumie przecież nie tak istotne stanowisko przewodniczącego PE, Euro 2012. Warto zauważyć, jak stronnicy PO (to samo zresztą tyczy się PiS) traktują swoich adwersarzy na forach internetowych - to nie jest jakaś irracjonalna agresja, nie jest to też "racjonalne" działanie, a po prostu - manifestacja przynależności. Wyjaśnia to też fenomen Janusza Palikota, regularnie przedstawianego w mediach jako błazen, czy trefniś, niczym nowy Stańczyk: jest on osobą, która regularnie dostarcza potwierdzenia tożsamości budowanej w opozycji do "tamtych".  Tak długo, jak PO będzie zaspokajać - przy udziale mediów - ową potrzebę bycia "modną", tak długo wyborcy nie będą mieli żadnego powodu, by od niej odchodzić. Nawet jeśli media będą sporadycznie donosić o nadużyciach.

Mówiąc bardziej obrazowo: PO nie jest produktem jak "proszek do prania", który oceniamy jednak jakimiś "racjonalnymi" kategoriami, typu cena czy skuteczność (choć i tu reklama ma znaczenie!) - tak możnaby postrzegać tradycyjne partie. PO udało się zostać czymś na kształt "diamentu", rzeczy kompletnie nieużytecznej praktycznie - nawet do cięcia szyb są lepsze narzędzia - do tego tym "lepszej" im droższej. Za to idealnie nadającej się do manifestacji zamożności i przynależności.

Czy się to może zmienić? Niewykluczone. Możliwe, że grupa wyborców "tożsamościowych" jest mniejsza niż sądzę. Możliwe, że PO się "opatrzy", choć raczej nie w tym sezonie. Możliwe, że po jakimś błędzie narazi się mediom, czy też swoim ewentualnym protektorom, którzy postanowią przesunąć swe sympatie na jakąś inną partię. Z takim procesem, choć na mniejszą skalę - bo i SLD była partią tradycyjną - mieliśmy do czynienia podczas afery Rywina. Kto dziś pamięta macho Millera, europejską lewicę czy kochanego przez naród Kwaśniewskiego?

Pytanie tylko, czy PiS będzie rozumiał, chciał i umiał wykorzystać ewentualną szansę.

Otis Tarda
O mnie Otis Tarda

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka