Dzisiaj krótko i zwięźle, bo sprawa jest ewidentna.
Mamy 4 czerwca, święto republiki okrągłego stołu. Święto państwa teoretycznego wtedy kiedy obywatel potrzebuje pomocy, a terrorystycznego w każdej sytuacji gdy ten sam obywatel zalega z podatkami. Święto państwa, które wypchnęło z kraju 3 mln młodych Polaków, by po 15 latach radośnie powymieniać ich na Ukraińców. Święto państwa niszczącego rodzimych przedsiębiorców i dającego ulgi zagranicznym firmom. Wrogiego wobec swoich, a przed obcymi siłami leżącego plackiem, porażki na wszystkich polach. Państwa, które nigdy nie powinno istnieć w takiej formie.
Abstrahując od faktu, że świętowanie częściowo wolnych (!) wyborów to jakaś ponura groteska, parodia normalności, co właściwie się stało tego 4 czerwca? Nic szczególnego, po prostu stare czerwone świnie posunęły się nieco przy swoim korycie, by dać miejsce różowym. Jeżeli więc ktoś ma powód żeby świętować ten dzień, to tylko postsolidarnościowy i postkomunistyczny establishment radośnie pasożytujący na polskim narodzie. Ludzie żyjący w luksusach za pieniądze ukradzione Polakom.
Rozumiem, że do Solidarności należało 10mln osób i większość z nich chciała dobrze. To nawet prawdopodobne, naród nasz jak lawa. Tyle że wyszło jak zwykle, gdyż realnie rządziły drobne sprzedajne cwaniaczki. Przepraszam, autorytety - legendy Solidarności! Dziś Salon będzie zalany ich śmieszną hagiografią...
Zdaję sobie sprawę, że starsi ludzie wspominają dawne czasy z sentymentem i trudno im spojrzeć na sytuację realnie i chłodno. Ciężko jest przyznać po latach, że było się oszukanym, że ktoś sprytniejszy nas nabrał. Demokracja to stado owiec prowadzonych przez wilki, czy może osłów przez hieny. I widać to bardzo wyraźnie od samego początku złodziejskiej III RP.
Reasumując, nie dziwię się, że 4 czerwca jest hucznie obchodzonym świętem pasożytniczej klasy politycznej i pożytecznych idiotów, względnie sentymentalnych staruszków z kompleksem kombatanctwa. Ale dla reszty narodu?
Zwyczajny dzień, żadne święto...