Soren Sulfur Soren Sulfur
2139
BLOG

Anty-program dla anty-partii sprzedam

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 47

Mamy wysyp inicjatyw polityczno-reformatorskich. Ludzie chcą zmiany. Korwin, Kukiz, Ruch Narodowy, Nowoczesna Polska etc. Każdy wie, że jest źle.  Ale nikt nie może nic zrobić, każda próba kończy się klęską, vide projekt Gowina czy Palikota. Jak temu zaradzić?

Obecne demokracje musza degenerować, bo zachęcają do korupcji. Już w momencie jej powstania poprawnie zdiagnozowano ten problem - Tocqueville przestrzegał, że system przestanie działać wtedy, gdy politycy zorientują się, że mogą przekupywać wyborców pieniędzmi z podatków. I właśnie to się dzieje w całym zachodnim świecie. By zdobyć głosy, politycy przekupują wyborców obietnicami fruktów budżetowych. Teoretycznie nie obiecują wiele - jednej grupie jakiś przywilej czy dodatek. Jednak by wygrywać kolejne wybory wszyscy politycy w ten sposób muszą postępować, tym samym tworząc sieć wzajemnie się wyzyskujących. Zyski - są skoncentrowane, więc dana grupa ma powód by iść głosować za danym rozwiązaniem i przeciw jego zniesieniu. Zaś koszty-są rozproszone. Przywilej zwykle dotyczy małej grupy osób - wtedy koszty jej są rozbijane na całą populację. Wzrost podatku o parę złotych nie jest czymś, co zwyczajny wyborca dostrzeże. Problem w tym, że tak każdemu coś naobiecywano, więc obywatel z zdumieniem na końcu zauważa, że podatku płaci astronomiczną ilość.

W rezultacie powstają same uprzywilejowane grupy, które może są tak ogólnie przeciwko płaceniu za przywileje innych, ale będą się bronić rękoma i nogami przed odebraniem im ich zysków z tego łupieżczego systemu.

Alegorycznie można to przedstawić tak:

Politycy są tutaj tylko reprezentantami grup społecznych i ich interesów. W końcu na takiej platformie-nam najwięcej-wygrali zaufanie swoich wyborców.

W rezultacie zmiana właściwie nie jest możliwa, choćby system się walił, a walić się będzie bo jest on oparty na przekupstwie w nieskończoność. Zmiana może się zdarzyć tylko do pewnego stopnia i tylko w momencie przedagonalnym, zawsze jednak oznacza tryumf większości broniącej swoich przywilejów kosztem mniejszości, która je traci. Na tym polegały reformy liberalne Reagana czy Thatcher - mimo pozytywnych rezultatów w realiach demokracji była to tylko faza przejściowa tej samej degeneracji państwa, z niekorzystnymi skutkami ubocznymi (powiększenie długu - Reagan, destrukcja tkanki społecznej - Thatcher). Wynikiem zawsze jest zatrzymanie zmian pozytywnych w rezultacie odrzucenia ich kosztów - czyli tego, co się dzieje z grupą której przywileje są zabierane.

W realiach polskich oznacza to ni mniej ni więcej, jak to, że partia zmian będzie popularna dopóty dopóki nie skonkretyzuje programu. Kiedy to się dzieje traci poparcie, chyba że wypozycjonuje się na mniejsze zło wobec kogoś, kto jeszcze bardziej chce naruszyć status quo wzajemnego okradania się (casus PiS i PO).

Jeśli jakiekolwiek zmiany w Polsce mają być dokonane i mają się okazać trwałe, należy podejść do tego zagadnienia inaczej. Nie tworzyć klasycznej partii z programem, ale - jak to doradzał Kukizowi Piotr Tymochowicz - anty-partie. A jak anty-partia, to również anty-program. Co to oznacza?

Użyjemy w tekście przykładu Kukiza, choć tak naprawdę każdy może użyć zawartej tu recepty i diagnozy.

Po pierwsze należy zebrać ludzi pod hasłem zmiany, zwalczania patologii systemu i wypracowania jednego, prostego rozwiązania, który jest próbą tej patologii wyczyszczenia (Samoobrona – Balcerowicz musi odejść. Kukiz - partiokracja. PiS - układ. PO - etatyzm etc.) Dzięki temu można zbudować koalicję większości przeciw wyraźniej mniejszości, do tego nielubianej. Czyli tej grupie, której przywileje kłują resztę w oczy. To kanalizuje szeroki front buntu przeciw istniejącej rzeczywistości. Łączy wiele środowisk, jest paliwem, katapultą.

Drugi jednak etap jest trudniejszy, bo idąc po władzę nie można „jechać” na jednym postulacie. Trzeba zbudować program. Ale gdy to się zrobi to automatycznie antagonizuje się wszystkich i poparcie się traci, chyba że celem nie jest realna poprawa sytuacji (populizm). Na przykład Kukiz dobrze o tym wie, sam to zdiagnozował niedawno, mówiąc że gdyby program dał na samym początku, ludzie po prostu by się podzielili i pokłócili. Taki był los projektów PJN, Ziobry czy Gowina.

Jak więc tego uniknąć na etapie budowania partii? Istnieje sposób. To kontynuacja taktyki, jaką właśnie Paweł Kukiz zastosował do JOWów. I może z niej skorzystać każdy, kto zyskał jakiś kapitał polityczny (zaufanie i wiarygodność).

Po pierwsze należy unikać twarzy znanych w polityce. Są one toksyczne. Sama „głowa” projektu może politykiem być, ale musi otoczyć się ludźmi niemającymi z wielką polityką nic wspólnego.

Następnie należy zidentyfikować kluczowe trzy, maksimum cztery kwestie, których reforma pozwoliłaby na poprawę, możliwie radykalną, jakości życia w Polsce, i od których zależy cała reszta państwa. A jednocześnie taka, która umożliwiałaby dalsze zmiany, ich kontynuację.  Można to porównać do remontu domu - zamiast próbować zmienić tapety lub obok wybudować fikuśny pałacyk dla gości, należy najpierw naprawić dach. A dlaczego tylko tyle postulatów?

Po pierwsze dlatego, ponieważ więcej nie da się zrealizować. Raz, że nie pozwoli na to biurokracja. Dwa, że nie pozwolą na to inne partie o odmiennym spojrzeniu, jest ograniczona zdolność „przebicia się” i koalicyjności. Im więcej rzeczy do załatwienia, tym powiązania trudniejsze, consensusy coraz bardziej zgniłe, skłonność polityków do ugięcia się coraz mniejsza. Siła i entuzjazm szybko się zużywają w polityce. Trzy, że im więcej postulatów, tym więcej interesów, które będą nimi zagrożone. Więcej celów to też konieczność większej mobilizacji, by przełamać opor, przekonać ludzi, tłumaczyć, nadzorować proces, pilnować by nie został wykolejony. Poza tym nie da się zyskać szerokiego poparcia mówiąc o wszystkim - ludzie nie są w stanie tego zapamiętać, skojarzyć ani zrozumieć. Nieregularny dostęp do informacji oraz ograniczone zainteresowanie sprawi publicznymi większości populacji sprawia, że większa ilość postulatów nie jest możliwa. W naszej analogii remontu można to porównać z podejściem kogoś, kto ma ograniczone oszczędności, więc najpierw naprawi dach, potem wstawi nowe okna a w następnej dopiero kolejności ewentualnie elektrykę i rury, zamiast próbować zrobić to wszystko na raz i jeszcze remont pokojów, malowanie, kupić meble i urządzić ogród.

Jakie to musiałyby być kwestie? Co jest naszym dachem, elektryką?

To, co najważniejsze w państwie można by wymieniać. Ma legion funkcji, ale tak naprawdę państwo można sprowadzić do trzech rzeczy: monopol władzy, podatki oraz wydatki. Każda z nich w Polsce szwankuje. Monopol jest stosowany nie tam, gdzie trzeba i w sposób niewłaściwy, marnotrawiąc ludzki wysiłek i tłamsząc obywateli. Podatki obciążają głównie biednych i średnio zamożnych, są uciążliwe dla przedsiębiorczości, wypaczają impulsy rozwojowe. Krótko - są niesprawiedliwe. Wydatki zaś są marnotrawione i trafiają nie tam, gdzie trzeba rodząc szereg patologii. To jednak właśnie wydatki są nietykalne, gdyż stanowią największą strefę krzyżujących się powiązań pasożytniczych, w których uczestniczy każdy obywatel Polski. Reszta aspektów państwa dotyczy mniejszej ilości osób.

Należałoby więc skupić się na sposobie, w jaki państwo jest finansowane i w jaki sposób wykonuje swoje władztwo zanim spróbuje się w ogóle wspomnieć o tym, komu wypłaca pieniądze. W  sprawie władztwa Kukiz ma już jeden postulat -zniszczenie partiokracji.

Idealnie postulat musi być prosty, łatwy do wytłumaczenia, dawać zyski z wprowadzenia większości, odbierać przywileje mniejszości oraz rozwiązywać faktyczny problem hamujący rozwój kraju. Pomysł zaś musi być już gotowym. Ktoś już musi go mieć opracowanego i być w nim ekspertem, czyli musi dysponować doskonałym rozeznaniem co i jak zmienić tak, by realizacja mogła się odbyć błyskawicznie i wiedzieć, jak argumentować za jego wprowadzeniem (tak, jak z JOWami).

Jest jednak jeden problem: partia reform zawsze w końcu przeradza się w partię status quo. Albo dlatego, bo porzuca swoje postulaty, gdy sieć powiązań pasożytniczych jest za silna, albo dlatego bo zostaje przez nie odsunięta od władzy i traci chęć wprowadzania zmian, albo dlatego, bo jej celem staje się utrzymanie u władzy. Niekiedy zaś staje się ofiarą swego sukcesu - po spełnieniu kilku postulatów zmienia się więc również w partie władzy. Tak potoczyły się wypadki Wlk. Brytanii po Thatcher, oraz w Szwecji, która zracjonalizowała swoją wersje socjalizmu po czym stanęła w miejscu.

By tak się nie stało, grupa reform musi działać jako anty-partia. Nie jako zwarta formacja polityczno-ideologiczna, ale jako pospolite ruszenie obywatelskie od specjalnych poruczeń. Ma za zadanie wykonać konkretne rzeczy, i po ich osiągnięciu ma się usunąć z drogi. W naszej analogii remontu to oczywiście ekipa budowlana oraz wynajęty architekt. Nie ma sensu, by zostali w domu po skończonym remoncie. W przeciwnym razie intencje ugrupowania buntu i reform będą zawsze poddawane w wątpliwość - jako skok na stołki, a w końcu siła rzeczy i tak zdegeneruje w partię władzy (casus Palikota).

Metoda działania jest więc prosta. Reformatorzy winni prezentować się jako ekipa do wynajęcia. Oferent słuchający się klienta. Klientem są obywatele. To, co sobie życzą jest więc rozkazem. Ludzie grupy zmiany powinni iść do parlamentu jako trybuni ludowi, audytorzy, Herkulesi wchodzący do stajni Augiasza. Nie jako politycy, ale obywatele z misją. Nie rządzący, ale słudzy.

Wymaga to więc innego podejścia do programu. Ugrupowanie zmian powinno zawrzeć umowę z wyborcami - idą spełnić tą garść postulatów, do takiej roboty się najmują. W związku z tym narzucają sobie limit czasowy, w którym mają zrobić swoje - powiedzmy rok. Gdy ten czas minie, bez względu na to czy zadanie wykonali czy nie, poddają się weryfikacji w wyborach przedterminowych. Jeśli nie będą mieli większości, to i tak obligują się do spróbowania przerwania kadencji Sejmu. Reszty spraw ponad te postulaty kardynalne obiecują się nie dotykać poza tym, co jest niezbędne by państwo funkcjonowało - reagując na zdarzenia, nie zaś je kreując. Kontynuując dotychczasową politykę, zachowując umiar oraz opanowanie, i otwartość na inicjatywy oddolne. Jeśli klient chce jakiejś zmiany, składa podpisy, petycje-to rząd jest od wykonania tego żądania.

Poddając się wyborczej weryfikacji ugrupowanie - jeśli wprowadziło obiecane zmiany - wskazuje na kolejne, które są kontynuacją poprzednich. Po wymianie dachu i okien przychodzi czas na elektrykę i kanalizację i tak dalej. Za każdym razem metoda jest taka sama - dwa-trzy postulaty do realizacji w danym czasie, po czym wybory weryfikujące wykonanie zadania i zadowolenie klienta. Nie ma tu status quo, jest za to nieustanne oferowanie coraz lepszych zmian.

Zaletą tej metody jest również niezmiernie ważny aspekt - charakter edukacyjny. Obywatele uwikłani w patologiczny system wzajemnego pasożytnictwa muszą przekonać się o korzystności zmian, by chcieć zaryzykować kolejne. Gdy ktoś człowiekowi, który całe życie spędził w fotelu oferuje się przemianę w kulturystę zwabiając ładnymi fotografiami sportowców, a potem narzuca mu morderczy trening od pierwszego dnia to szybko się okaże, że poniesie porażkę, gdyż ten uzna że to nie warte wysiłku i nierealne wobec skali wyzwania i dyskomfortu, jaki już czuje (to co będzie dalej?!). Natomiast przedstawiając realistyczne, umiarkowane cele i stopniując wysiłek pozwala się poddanemu kuracji dojrzeć pozytywne zmiany przy braku zniechęcania, i tym samym „złapać bakcyla”. Jest dobrze, może być jeszcze lepiej.

Na tym polega istota anty-programu. Na jego modularności, cofalności oraz weryfikowalności.

A co jest celem ostatecznym takiej „pełzającej rewolucji modularnej”? Uleczenie kraju poprzez eliminacje największej wady współczesnej demokracji - zablokowania możliwości przekupywania wyborców pieniędzmi z podatków. Najpierw więc eliminacji ulega sieć pasożytnicza, a następnie wprowadzany jest mechanizm blokujący jej powstawanie. Tą blokadą jest taka zmiana konstytucji, by uniemożliwić zadłużanie kraju, inflację pieniądza oraz narzucanie podatków ponad pewien pułap. Odwrotny sposób działania-najpierw zmiana konstytucji, potem czyszczenie może i jest logiczniejszy, ale jest nierealny gdyż wymagałby władzy absolutnej, ponad 66% miejsc w sejmie i senacie. To coś innego niż wprowadzenie JOWów, gdyż nie jest zmianą punktową a całościową.

Anty-partia, idąca tym anty-programem, zawsze będzie musiała to wszystko, co powyżej-mówić otwartym tekstem. Że system jest zdegenerowany, a my jesteśmy tylko lekarzami. Jeśli chcecie się ludzie leczyć - głosujcie na nas.

 

Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka