Soren Sulfur Soren Sulfur
1068
BLOG

Co gospodarczo musi zrobić PiS po wyborach

Soren Sulfur Soren Sulfur Ekonomia Obserwuj temat Obserwuj notkę 43

Podniesienie płacy minimalnej do 4 tysięcy złotych w 5 lat to pierwszy pomysł gospodarczy PiS który nie jest mądry. Pierwszy, który nie ma żadnego gospodarczego wentyla pozwalającego skierować rozwój na właściwe tory, pierwszy który nie ma żadnego ukrytego "kruczka" mądrości, pierwszy który ma potencjał wywalić wszystko co ta partia osiągnęła do tej pory. Ale jest promyczek nadziei.

Jednocześnie wprowadzane są:zniesienie 30krotności ZUS, PPK oraz radykalne, skokowe podniesienie płacy minimalnej. Wszystkie te 3 rzeczy nie kosztują państwa nic; to jest przerzucone na gospodarkę, a więc nas wszystkich. Nieuchronnie spowoduje to jej wyhamowanie, w tym najważniejszego dla polityki wskaźnika: zatrudnienia. Bezrobocie zacznie znowu rosnąć, bo należy spodziewać się znaczącej restrukturyzacji w firmach. Praca staje się znów strasznie droga.

A przecież nigdy w Polsce nie była tania, opodatkowanie płacy to główny sposób finansowania państwa - i najbardziej szkodliwy. Wysokie opodatkowanie płacy przenosi się na niskie pensje, te na odwlekanie posiadania dziecka, konieczność pracy dwojga rodziców; emigrację, rynek pracodawcy - a więc niepewność zatrudnienia; oraz szarą strefę - czyli korupcję i bezprawie. Powód, dla którego ktoś otrzymuje 1500 złotych na rękę na etacie nie jest taki, że mu się mało płaci. Płaci mu się dwa razy tyle - tylko że pożerają to podatki. Państwo Polskie utrzymują biedni. Za PiS nic się tu nie zmieniło.

Do tego wszystkiego dochodzi czynnik zewnętrzny. Mamy spowolnienie w Niemczech, a być może recesję. Polskie przedsiębiorstwa wykazały, że są na to w miarę odporne gdyż w takiej sytuacji niemieckie firmy bardziej polegają na dostawcach z Polski; niemniej jednak niemiecka gospodarka nie tyle cierpi sama z siebie, co z powodu wojny handlowej USA-Chiny. Bez klientów nie ma komu sprzedać produkcji. W innej sytuacji niemieckie firmy nadal by eksportowały dzięki zasileniu zamówieniami z Polski; w tej sytuacji nie jest to wcale pewne. Problem jest też w tym, że idzie ogólne spowolnienie jeśli nie gorzej w Europie.

Tymczasem nasza gospodarka przestała być oparta na konsumpcji - stała się gospodarką eksportową. To oznacza, że nasz dobrobyt stał się prawie w połowie (47%) zależny od kondycji gospodarki światowej. Głównie jednak eksportujemy do Europy, więc uproszczając najważniejsza jest kondycja tejże Europy. Teoretycznie można tak poprawić popyt w domu, by skompensował on brak popytu europejskiego, ale to wymagałoby praktycznie demontażu budżetu państwa, bo jedyny sposób by to wykonać byłoby drastyczne obniżenie podatków nie patrząc się na wysokość wydatków. To niewykonalne.

PiS do tej pory stymulował wzrost gospodarczy poprzez ułatwienie inwestycji z jednej strony oraz zwiększenie popytu z drugiej-dzięki redystrybucji. Obniżka PiT na 17 procent wpisuje się w ten trend. Kolejne ruchy tego typu nie są możliwe w obliczu spowolnienia - bo rozłożą budżet. Poza tym zwiększanie konsumpcji bez zwiększania produktywności generuje inflację - co już widać.

Tymczasem ciągle jeszcze Polska konkuruje relatywnie niską ceną swojej pracy; a nawet gdyby tak nie było problem pozostałby ten sam: rosnące koszty pracy oraz spowolnienie gospodarcze równa się bezrobocie i hamowanie gospodarki. Bezrobocie oznacza niezadowolenie, hamowanie zaś brak pieniędzy w budżecie. Kiedy skończy się dobra koniunktura wtedy pozapłacowe koszty pracy będą głównym czynnikiem bezrobotwórczym w Polsce.

Ale jest sposób by temu wszystkiemu zapobiec, zamortyzować a nawet odbić się.

Należy zmienić sposób, w jaki inwestorzy kalkulują swój zysk i ryzyko. Wtedy kryzys w Niemczech i Europie byłby dla nas dobrym okresem, bo ludzie tam nadal konsumują - tylko nie będzie ich stać na dotychczasowe ceny. Jeśli u nas produkcja byłaby tańsza, to wtedy wyprowadziłaby się ona do naszego kraju. Ściągnęlibyśmy więc inwestycje właśnie dlatego, bo na kontynencie byłby marazm.

Ponieważ podjęto decyzję o wprowadzeniu wysokiej płacy minimalnej, PPK oraz końca 30 krotności ZUS, to aby zmitygować negatywne efekty tych zmian należy wyprowadzić impuls idący w drugą stronę - obniżający koszty pracy. Obniżenie opodatkowania płacy zaś nie oznacza obniżenia samej płacy. Więc to nie "niskością" płacy będziemy konkurować, ale jej mniejszym opodatkowaniem.

To, co należy teraz zrobić, to przypatrzeć się składowym częściom opodatkowania płacy i obniżyć je po stronie pracodawcy tak, by zniwelować efekty PPK, zmian w ZUS oraz płacy minimalnej. Nie da się w całości znieść tego efektu, ale da się go zrobić akceptowalnym dla większości przedsiębiorstw. Sfinansowanie tej zmiany może odbyć się tylko w jeden sposób. Zmianami w VAT.

Efektywna stawka opodatkowania VAT w Polsce - czyli po zsumowaniu wszystkiego - wynosi ok.16%. Oznacza to, że jeśli VAT wynosiłby 16% na wszystkie towary i usługi to dostarczałby tyle samo pieniędzy do budżetu, co teraz. Podniesienie VATu samo w sobie jest nie do zaakceptowania politycznie; grzebanie się zaś w matrycach i nie da nam odpowiednich pieniędzy. Co ważne-zwiększy koszty w gospodarce bo sprawi że wszystko będzie bardziej skomplikowane i trudniejsze w kontroli. A to kontrola VAT dała budżetom PiS taką moc, łatając dziurę podatkową. Należy to kontynuować. Należy wprowadzić jedną stawkę. Skoro 16% da nam tyle samo, ile dostajemy teraz, to aby zrekompensować utratę pieniędzy bo obniżamy opodatkowanie płacy należy tak zunifikowaną stawkę podnieść. W zależności od tego ile obniżki w opodatkowaniu płacy wprowadzimy - to o tyle by to spiąć.

Ktoś mógłby zapytać dlaczego opodatkowanie pracy ma być gorsze niż opodatkowanie konsumpcji, skoro nadal tak samo zabiera się pieniądze ludziom. Odpowiedź w uproszczeniu brzmi tak: nie liczy się ile się bierze, ale kiedy. Opodatkowanie pracy jest podatkiem nałożonym przed wyprodukowaniem efektu pracy. Podatek nałożony na konsumpcję jest podatkiem nałożonym na efekt wykonanej pracy. W pierwszym przypadku zanim wyprodukujemy już musimy zapłacić, w drugim już coś mamy więc to nie jest problem.

W 2017 roku całość opodatkowania pracy (wliczając PiT) dawała budżetowi państwa 358 miliardów złotych (używam danych z Mapy Dochodów Państwa). Opodatkowanie konsumpcji (całe) 221 miliardów, z czego VAT 143 miliardy. Jeśli wprowadzić jednolitą jego stawkę na poziomie 17% to dochody wyniosłyby 152 miliardy, a więc o 9 więcej niż teraz. Jeśli wprowadzilibyśmy stawkę 18%, tedy różnica wynosiłaby 17 miliardów. Mechanicznie licząc każda z tych wartości to przestrzeń do obniżenia opodatkowania pracy.

Problem oczywiście jest w tym, że VAT jest podatkiem na konsumpcję i nie dotyka w równym stopniu wszystkich obywateli - bo VAT zostanie na nich przerzucony w postaci wyższych cen. Ci, którzy są biedniejsi konsumują dużo produktów obecnie na stawkach preferencyjnych 5 i 8 procent. Oznaczałoby to dla nich większe wydatki. Dlatego należałoby skompensować tą zmianę również obniżką podatków dla nich - chociażby po to by politycznie mieć argument przeciwko krytyce. Oznacza to, że sumę uzyskaną w ten sposób należałoby podzielić między pracodawców i pracowników, obniżając opodatkowanie pracy po obu stronach równania.

Z tego względu opcja podatku VAT na 17% jest mniej sensowna; bo oznacza sumę 9 miliardów złotych do podziału. Zakładając, że będzie on równy, to po stronie pracodawcy koszt zatrudnienia zmienia się sumarycznie o ledwo 4,5 miliarda złotych. To może być za mały impuls, bo same zmiany w ZUS mają przynieść budżetowi ponad 5 miliardów złotych. O PPK i płacy minimalnej nie wspominając. Oznacza to, że podnieść należy więcej niż o procent, a więc minimum otrzymać opodatkowanie na 18%. Byłoby to 17 miliardów do "podziału" między pracowników i pracodawcę. Z tym da się już coś zrobić. Razem z ostatnią obniżką podatku PiT powinno to stworzyć wystarczającą poduszkę dla biedniejszych Polaków, oraz posłużyć jako kontrargument zamykający usta krytykom. Poza tym plusem jest to, że nastąpiłaby kasacja wprowadzonej przez PO stawki VAT 23%, politycznie niepopularnej. Summa summarum PiS więc obniżałby podatki.

Dodatkowym atutem fiskalnym tego rozwiązania jest uproszczenie systemu dynamizujące rozwój gospodarczy - bo teraz VAT będzie neutralny dla wyborów przedsiębiorcy co i jak produkować; zaś uproszczenie dla fiskusa spowoduje łatwość kontroli - będzie to kontynuacja obecnej polityki. Należy spodziewać się wzrostu dochodów ponad wyliczenia.

Kilka liczb by uzmysłowić sobie co oznacza kwota 17 miliardów w opodatkowaniu pracy:

8 miliardów wynoszą składki na Fundusz Wypadkowy

13 miliardów Fundusz Chorobowy

11 miliardów  Fundusz Pracy

44 miliardy Fundusz Rentowy

102 miliardy Fundusz Emerytalny

75 miliardów Fundusz Zdrowia

17 miliardów pozwoliłoby więc na całkowitą likwidację składki wypadkowej po stronie pracodawcy, (1,67% od płacy, co stanowi 8% pozapłacowych kosztów zatrudnienia, przy umowie o pracę koszta pracodawcy to ok. 20% pensji; ) i pozwoliłoby na radykalną obniżkę po stronie pracownika składki chorobowej, z obecnych 2,45% na jakieś 0,4% licząc mechanicznie (ok.10% pozapłacowych kosztów dla pracownika, koszta umowy o pracę dla pracownika to ok 22%).

Można też wyobrazić sobie scenariusz, w którym VAT zostaje ustalony na poziomie 20%, co dałoby z niego 178 miliardów - dając nam 35 miliardów bufora, pozwalając na pozbycie się składek na: Fundusz Pracy, Chorobowy, Wypadkowy. "Ogonek" który by został - 3 miliardy - pozwoliłyby pozbyć się pomysłu kasacji 30-krotności. W tym scenariuszu koszty zatrudnienia spadłyby u pracodawcy o jedną piątą, u pracownika o jedną dziesiątą.

Te zmiany wprowadzą odpowiedni impuls zmieniający zachowanie pracodawców w Polsce i wyznaczą kierunek dalszych zmian. Zdynamizowałyby rynek pracy, wzmocniły kondycje finansowe firm, dając więcej pieniędzy na zatrudnienia i inwestycje; o podwyżce płac nie wspominając. Działałyby również stymulująco na popyt bo pracownicy zarobiliby więcej. Ruch ten byłby więc zarówno propodażowy jak i propopytowy.

Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka