Politycy kontra giełda. Gdy jedno zdanie kosztuje miliardy

Redakcja Redakcja Giełda Obserwuj temat Obserwuj notkę 10
Warszawska giełda nie raz boleśnie przekonała się, że politycy jednym zdaniem potrafią zmieść miliardy z kapitalizacji największych spółek. Trzy największe spadki wywołali politycy PO, a jeden – PiS. O tym, że absolutnym królem tąpnięć jest Andrzej Domański, pisze Mariusz Kowalewski.

WIG20 z potężnym spadkiem po zapowiedzi MF

WIG20 stracił dziś ponad 4,62 proc. Indeks grupujący największe spółki leciał w dół po zapowiedzi Ministerstwa Finansów, które na swoich stronach opublikowało informację, że rozpoczyna prace nad wprowadzeniem 30-proc. CIT od banków. Na czele ministerstwa stoi Andrzej Domański – człowiek, który do polityki trafił właśnie z rynków. Na początku sierpnia Domański zapowiadał, że w drugiej połowie przyszłego roku rząd wprowadzi Osobiste Konto Inwestorskie. – Chodziło nam o to, by budować pewien system, kulturę oszczędzania i inwestowania. Samo ograniczenie podatku Belki tego zadania nie wypełnia – mówił Domański. Minęło kilkanaście dni, a ten sam minister wywołał tsunami na bankach. Akcje PKO BP i Pekao SA cofały się nawet o ponad 11 proc. 10 proc. traciły walory Alior Banku.

Domański nie jest pierwszym politykiem, który doprowadził warszawską giełdę do rozpaczy.


Tusk mówił, KGHM leciał w przepaść

Był 18 listopada 2011 roku. Chwilę po godzinie 13 na mównicę sejmową wszedł Donald Tusk i rozpoczął wygłaszać swoje expose. I nagle padły te słowa: „Podatek od wydobycia miedzi i srebra to element naszej polityki finansowej”. To zdanie wystarczyło, by wstrząsnąć warszawską giełdą. W tamtym momencie KGHM – największa spółka surowcowa notowana na GPW i duma Dolnego Śląska – runął o niemal 14 proc. Skala przeceny była tak głęboka, że pociągnęła za sobą cały indeks WIG20, który na zamknięciu dnia tracił 2,33 proc. Inwestorzy uznali, że spółka, która dotąd była synonimem stabilności i mocnych fundamentów, w jednej chwili stała się celem fiskalnym. Atmosfera na parkiecie zamieniła się w panikę – trudno się dziwić, skoro z kapitalizacji wyparowały miliardy złotych.


Sasin i podatek od nadmiarowych zysków

„Proponuję, aby od nadzwyczajnych zysków firm wprowadzić pięćdziesięcioprocentowy podatek” – zapowiedział we wrześniu 2022 roku wicepremier Jacek Sasin. To była kolejna chwila, gdy polityczna deklaracja wywołała efekt domina na GPW. 26 września indeks WIG20 na otwarciu sesji stracił niemal 3 proc. Choć później część strat została odrobiona, zamknięcie i tak przyniosło wynik na minusie – 1,69 proc. Najbardziej oberwały banki i spółki energetyczne, w które uderzała zapowiedź. PGE, Tauron czy Enea świeciły się na czerwono od pierwszych minut handlu. Inwestorzy zagraniczni zaczęli masowo redukować swoje pozycje, a polski rynek został ochrzczony mianem miejsca, gdzie polityk jednym zdaniem może zniszczyć wyceny całych sektorów.


Król parkietu walczy z bankami

„Do końca sierpnia pokażemy założenia – rząd opodatkuje banki” – mówił 14 sierpnia 2025 roku minister finansów Andrzej Domański. To wystarczyło, by w połowie letniego dnia na GPW rozlała się fala wyprzedaży. WIG20 tracił chwilami ponad 2 proc., a na zamknięciu dzień zakończył się stratą około 1,6 proc. Najmocniej oberwały oczywiście banki – PKO BP, Pekao, Santander i mBank znalazły się w gronie liderów spadków. Rynek odebrał komunikat ministra jednoznacznie: budżet państwa znów sięgnie do kieszeni sektora, który dopiero co podnosił się po kosztownych wakacjach kredytowych. Wrażenie było takie, że banki stają się dojną krową każdej kolejnej ekipy rządzącej.

„Od 2026 roku CIT dla banków wyniesie trzydzieści procent” – ogłosił Andrzej Domański 22 sierpnia 2025 roku. Ten konkret sprawił, że GPW weszła w kolejny dzień nerwówki. WIG20 otworzył się spadkiem rzędu 3 proc. Banki natychmiast znalazły się pod potężną presją – akcje PKO BP, Pekao i Santandera leciały w dół w tempie, które przypominało reakcję rynku na najgorsze kryzysy finansowe. Inwestorzy nie mieli wątpliwości, że podatek w tej skali przełoży się na drastyczny spadek zysków netto. Komunikat ministra, choć ubrany w język stabilizacji finansów publicznych, dla rynku brzmiał jak wyrok.


Cztery historie, cztery cytaty i cztery spektakularne spadki pokazują, jak bardzo polska giełda pozostaje zakładnikiem polityki. Każdy z tych przypadków łączy jedno: zapowiedź nowego podatku, który ma szybko zasypać dziurę w budżecie. Od KGHM, przez energetykę, po banki – wrażliwość największych spółek na polityczne słowa jest wciąż taka sama. I dopóki rządzący będą traktować GPW jako źródło łatwych pieniędzy, dopóty warszawski parkiet pozostanie miejscem, gdzie nie wyniki kwartalne, ale mikrofon w rękach polityka decyduje o kursach akcji.

Mariusz Kowalewski

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj10 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Gospodarka