Paweł Pomianek Paweł Pomianek
528
BLOG

Zimowa Olimpiada przypomina mi ciepłe chwile dzieciństwa

Paweł Pomianek Paweł Pomianek Rozmaitości Obserwuj notkę 4

Pomimo że moje obecne zainteresowanie sportami zimowymi jest dość zdawkowe (od czasu do czasu podczytuję w Internecie serwisy sportowe lub przypadkiem łapnę coś w serwisie telewizyjnym bądź radiowym) z radością czekam na tych kilka/kilkanaście wieczorów spędzonych na oglądaniu zimowej Olimpiady w Vancouver.
 
Olimpiady w Calgary (notabene poprzednia olimpiada na ziemi kanadyjskiej) nie pamiętam zupełnie. Miałem wtedy 4,5 roczku i nie zdążyłem jeszcze zainteresować się, tym co się tam działo. Pamiętam natomiast, że już pół roku później oglądałem Olimpiadę letnią w Seulu. Ale niewiele z niej pamiętam – tyle tylko, że podobał mi się hymn olimpijski. Ok. roku 1990 rozpoczęło się moje gorące zainteresowanie sportem. Z piłki nożnej szybko rozszerzyło się na różne dyscypliny. W podstawówce uchodziłem za specjalistę w tej dziedzinie. Pamiętam, że gdy dwie osoby z mojej klasy kłóciły się o jakiś wynik lub zasady danej dyscypliny sportu przychodziły zawsze do mnie po werdykt, jak do wyroczni.
 
W każdym razie pierwszą moją świadomie obejrzaną olimpiadą było Albertville ’92. Miałem też to szczęście, że wówczas zmieniał się rok olimpiady zimowej, która z roku przestępnego przechodziła na lata parzyste nieprzestępne. Stąd kolejne igrzyska odbyły się już dwa lata później w Lillehammer. I właśnie te dwie olimpiady sprawiają, że gdy myślę „olimpiada zimowa”, to tak ciepło na sercu się robi.
 
**************
 
Zastanawiałem się, czy tego wpisu nie umieścić na Boisku24. Uznałem jednak, że nie tyle jest to wpis sportowy, co dotyczący osobistych przeżyć z dzieciństwa i nadaje się zdecydowanie lepiej do Salonika Kameralnego. O ile być może po przeczytaniu tego, co powyżej rodzą się jeszcze co do tego wątpliwości, kolejne akapity, powinny Czytelników przekonać.
 
**************
 
To, co napisałem nie wyjaśnia jednak, dlaczego akurat z olimpiadami zimowymi kojarzą mi się ciepłe chwile dzieciństwa. Przecież oglądałem Seul, Barcelonę, Atlantę – olimpiady letnie, które odbywały się przecież w okresie wakacyjnym.
 
Rzecz w tym, że akurat w zimie roku ’92 i ’94 przechodziłem bodaj najcięższe choroby okresu dzieciństwa. W roku ’92 zapalenie płuc (a po nim rekonwalescencję zakończoną zabiegiem usunięcia trzeciego migdała) a w ’94 ciężką szkarlatynę. Obie olimpiady przydarzyły się w wyjściowych fazach chorób, gdy one nie przeszkadzały już w oglądaniu, a jednocześnie nie trzeba jeszcze było chodzić do szkoły.
 
Zresztą okresy, gdy chorowałem wspominam dziś z perspektywy, jako jedne z najcieplejszych okresów mojego dzieciństwa. Czułość rodziców (zwłaszcza Mamy), wiele czasu poświęconego ze strony Mamy, Taty, Babci, by ciągle ze mną być i mi towarzyszyć – to rzeczy ogromnie cenne, zwłaszcza dla pierworodnego, który na co dzień dużo musi raczej z siebie dawać, by pomagać rodzicom w opiece nad młodszym rodzeństwem. Poza tym, gdy człowiek jest chory, to i takie serce miększe – zarówno chorego, jak i „osób towarzyszących”.
 
**************
 
Ale wróćmy już do Albertville i Lillehammer i tego, co z nimi związane…
 
Z Albertville kojarzy mi się anegdota związana z rozpoczęciem olimpiady. Otóż jeszcze przed ceremonią otwarcia (notabene do dziś wspominam ją jako jedną z najciekawszych, jakie było mi dane oglądać – może dlatego, że pierwsza) zostały wtedy rozegrane pierwsze mecze hokejowe. Moje oburzenie (wówczas dziewięcioletniego chłopca) nie miało granic.
 
– Jak te mecze mogą się liczyć, skoro oni grali jeszcze przed tym, jak olimpiada się rozpoczęła? Przecież wtedy jeszcze nie było olimpiady – pytałem z degustacją mojego Taty.
 
I nie bardzo pomogły mi wyjaśnienia, że tak można. Nawet jeśli, to nie mogłem zrozumieć, dlaczego w takim razie tych meczów w ogóle nie było w telewizji, a w ogóle to już nie wiedziałem nawet, kiedy w końcu ta olimpiada się zaczęła: czy wtedy, gdy oni grali te mecze, czy wtedy gdy było „rozpoczęcie”.
 
Na ostatnie pytanie do dziś nie mam dobrej odpowiedzi ;-)
 
**************
 
Gdy rozpoczynała się olimpiada w Lillehammer byłem już prawie zdrowy. Do szkoły nie chodziłem niemal od półtora miesiąca. Tato powiedział jednak:
 
–No to zostań jeszcze przez olimpiadę w domu. Podleczysz się, a potem pójdziesz do szkoły.
 
Dziś doceniam tę decyzję moich rodziców jeszcze bardziej niż kiedyś. Pokazanie, że to, co się lubi jest czasem (podkreślam) ważniejsze od tego, co się „musi” jest dla mnie ważną nauką – zarówno w kwestii kształtowania własnego życia, jak i wychowania dzieci. Szczerze mówiąc dopiero po latach zauważyłem, że moi rodzice nie wymagali ode mnie dużo w kwestii szkoły. Dopiero z rozmów z moimi bliskimi i przyjaciółmi już po latach od ukończenia szkoły stwierdziłem, że mogłem rzeczywiście przeżywać ten aspekt dzieciństwa bez niepotrzebnej presji.
 
Przez okres olimpiady w domu byłem zdrowiutki i z zaangażowaniem śledziłem wydarzenia z olimpijskich aren. Niestety, w czasie ceremonii zakończenia olimpiady – z perspektywą wyruszenia następnego ranka po dwóch miesiącach przerwy do wstrętnej szkoły – dostałem gorączki. Rodzice nie popuścili jednak i kazali do szkoły iść. Wróciłem z gorączką 38,5. Rodzice powiedzieli jednak: trzeba iść, bo za długa już była ta przerwa. Po dwóch dniach po chorobie – na tle nerwowym, no bo ta cholerna szkoła – nie było już śladu. W każdym razie od tamtego czasu nie lubię ceremonii zakończenia olimpiad zimowych.
 
**************
 
Jeszcze jedna anegdota a propos Lillehammer. Typowa dyskusja w moim domu z czasów tej olimpiady. W rolach głównych raz jeszcze mój Tato i ja:
– Czego Ty to samo już czwarty raz oglądasz?
– Myślisz, że ja chcę? To oni to już czwarty raz pokazują!
– No właśnie o to mi chodzi: czego, Ty tego nie wyłączysz na chwilę?
– Bo ja muszę oglądać wszystko.
No – powiedzmy gwoli uczciwości – czasem, jak o 22.30 było łyżwiarstwo figurowe, to wreszcie zasypiałem.
 
**************
 
Dziś już moje zainteresowanie sportami zimowymi jest zupełnie inne. Tzn. prawie go nie ma. Życie każe wybierać inne priorytety. Niemniej jednak, gdy zbliża się każda następna olimpiada zimowa, to z radością na nią czekam, a moja psychika naprawdę się relaksuje przy kolejnych transmisjach, przy tradycyjnych dla olimpiad przejściach z jednej areny na drugą i na powrót, a potem szybciutko na trzecią, bo i tutaj coś ważnego się dzieje, a za chwilę jeszcze trzeba pokazać coś z odtworzenia.
 
Olimpiada zimowa, choć nie tak bogata zwłaszcza w widowiskowe i zawsze ciekawe sporty zespołowe, jak olimpiada letnia, ma nad tą ostatnią tę przewagę, że można ją ogarnąć całościowo. 86 kompletów medali, maksymalnie 7 jednego dnia – to jeszcze jest do ogólnego ogarnięcia przez umysł człowieka. Kilkaset kompletów medali z olimpiady letniej w dodatku za jakieś kosmiczne dyscypliny sportu – już nie.
 
I może rzeczywiście coś jest w olimpiadach zimowych. Coś uspokajającego i relaksującego, nawet dla kogoś, kto ze sportem na co dzień do czynienia nie ma. Moja Żona powiedziała, że ona łyżwiarstwo figurowe i saneczkarstwo (które tak rzadko gości na naszych ekranach) będzie oglądać chętnie, a i innymi dyscyplinami pewnie nie pogardzi. Mój najmłodszy brat też się ucieszył, że olimpiada będzie, bo zawsze oglądał je z zaangażowaniem. A teraz pewnie trochę czasu znajdzie, bo po raz pierwszy w historii na Podkarpaciu (przynajmniej dokąd moja pamięć sięga) ferie zimowe pokrywają się z czasem trwania olimpiady. I choć mój brat jest w klasie maturalnej, to pewnie trochę czasu przed telewizorem spędzi. Ja ferie w klasie maturalnej spędziłem na uczeniu się historii (zwłaszcza) i angielskiego do matury. Ale nie bez kozery. Po feriach zrobiłem sobie dwa tygodnie wolnych popołudni – olimpiada w Salt Lake była.
 
**************
 
Na koniec jedno zapewnienie – zwłaszcza dla Żony i Córki – w tym roku nie muszę już oglądać „wszystkiego” ;-)

 

Jestem świeckim magistrem teologii katolickiej sympatyzującym z odradzającym się w Kościele ruchem tradycjonalistycznym. Tematy najbliższe mi na polu teologii, związane w dużej mierze z moją duchowością, to: liturgia (w tym historia liturgii), mariologia i pobożność maryjna, tradycyjna eklezjologia oraz szeroko pojęta tematyka cierpienia w odniesieniu do Ofiary krzyżowej Jezusa Chrystusa. Przez lata zajmowałem się także relacją przesądów do wiary katolickiej. W życiu zawodowym zajmuję się redakcją i korektą tekstów (jestem również filologiem polskim) oraz pisaniem. Zapraszam na stronę z poradami językowymi, którą wraz ze współpracownikami prowadzę pod adresem JęzykoweDylematy.pl. Ponadto pracuję w serwisie DziennikParafialny.pl. Moje publikacje można odnaleźć w licznych portalach internetowych oraz czasopismach.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Rozmaitości