Jestem człowiekiem młodego pokolenia i nie pamiętam osobiście czasów, gdy żył Ksiądz Jerzy. Urodziłem się krótko przed jego zamordowaniem. Niemniej jednak, nie miałem wątpliwości, że 6 czerwca powinienem znaleźć się wśród pielgrzymów na Placu Piłsudskiego.
Przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze dzięki członkostwu w Stowarzyszeniu KoLiber mój patriotyzm stał się bardzo antykomunistyczny. Darzę wielką atencją bohaterów walki z komunizmem, jak choćby rotmistrza Witolda Pileckiego czy ks. Jerzego Popiełuszkę. Poza tym mam głęboką świadomość, jak wielkim bohaterem dla pokolenia moich rodziców czy dziadków był ten drugi. Od najmłodszych lat uczyłem się o nim w domu i na katechezie. Po drugie bardzo chciałem uczestniczyć w uroczystościach żałobnych lub pogrzebowych po katastrofie smoleńskiej. Wtedy z powodów rodzinnych się nie udało. Wiadomo jednak, że nastroje patriotyczne po 10 kwietnia wzrosły i było mi potrzebne takie wspólnotowe wyrażenie swojego patriotyzmu zakorzenionego w Kościele katolickim. Beatyfikacja sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki była ku temu niezwykłą okazją.
Z rzeszowskim Domowym Kościołem
Jest dokładnie cztery minuty po godzinie trzeciej w nocy. Ja i mój Tato wyjeżdżamy spod rzeszowskiej katedry autokarem Domowego Kościoła. Ja jestem w kręgach dopiero niewiele ponad rok i znam nielicznych, bo właściwie do tej pory ograniczamy się do pracy w małej grupie, a ludzie z mojego pokolenia raczej nie jadą. Mój Tato odwrotnie – aktywnie działając w kręgach od ponad dwudziestu lat, zna prawie wszystkich. To zresztą wielkie święto przede wszystkim dla ludzi z jego pokolenia. Przez pierwszą część podróży podpytuję od czasu do czasu o tego czy tamtego. W pewnym momencie okazało się, że z córką koleżanki mojego Taty jeszcze z czasów duszpasterstwa akademickiego grywałem w Lublinie koncerty. Anię S. wspominam znakomicie – to była wirtuozka, która nie wstydziła się grać z amatorami i robiła to naprawdę wspaniale. Po raz kolejny przekonuję się, że świat jest naprawdę mały.
W autobusie nie mogę spać. Czekam więc aż zrobi się jasno – na drogę od mojej Mamy wziąłem świeży numer „Niedzieli” w połowie poświęcony ks. Jerzemu. Jest czwarta, na dworze (po naszemu na polu) jest już zupełnie jasno. Biorę się za lekturę. Może wtedy zmorzy mnie sen – myślę. Nic z tych rzeczy – tej nocy półtorej godziny snu, okaże się wystarczające. Czytam z zaangażowaniem do 5.30. Nie przepadam za stylem pisania „Niedzieli” (tak, chodzi mi konkretnie o styl. nie o treść), ale ten numer jest ciekawy. Poznaję dużo lepiej osobę sługi Bożego, świadectwa ludzi współpracujących z nim, miejsca w których działał. Doskonałe przygotowanie do Mszy beatyfikacyjnej.
Stefan i Madzia
Jedziemy szybko. Spodziewam się, że dotrzemy dopiero koło 9, tymczasem 7.40 wysiadamy na Marszałkowskiej przy Pałacu Kultury. Do Placu Piłsudskiego mamy rzut beretem. Jestem osobą dość stacjonarną, dlatego tego typu wyjazd bardzo chciałem wykorzystać jeszcze w jeden sposób. Na spotkanie ze Stefanem, z którym przez kilka lat działałem w lubelskim KoLibrze. Ostatnio widzieliśmy się dokładnie pół roku wcześniej, więc nie wyobrażam sobie byśmy mogli się nie spotkać, gdy jadę do Wawy. Na szczęście wszystko się udaje. Jest godzina 8.00. Dzwonię do Stefana. On razem z Żoną Madzią właśnie wychodzi z domu. Jesteśmy w ostatnim piątym sektorze, do którego można wchodzić i wychodzić luźno – nawet nie jest zagrodzony, więc bez problemu uda nam się spotkać. Do Stefana jeszcze godzina, więc w międzyczasie rozmawiam z Kazimierzem. Wraz z Żoną pełni on obowiązki pary rejonowej w naszym rejonie Domowego Kościoła. Dużo ciepłych słów o nim słyszałem, teraz mam okazję przekonać się bezpośrednio, że to człowiek bez pozy, bardzo bezpośredni. Gdy próbuję mówić mu przez Pan, szybko stwierdza żartem: „Na pana to trzeba się dorobić albo sobie zasłużyć”. I rzeczywiście czuję się przy nim, jak przy koledze. Przez chwilę rozmawiamy w czteroosobowym gronie mężczyzn z naszego rejonu. Po chwili dzwoni Stefan: „Jesteśmy już niedaleko”. Wychodzę z Parku Saskiego w kierunku ul. Królewskiej.
Za kilka minut pojawiają się Stefan, Madzia i Dzieciątko, które już daje znać o swoim istnieniu zaokrąglonym brzuszkiem Madzi. Spotkanie z nimi to dla mnie wielka radość. I wspaniałe dopełnienie tego wyjazdu na beatyfikację. Siadamy na samym końcu Parku Saskiego. Z tej perspektywy trudno dostrzec, że dzieje się coś nadzwyczajnego, poza tym, że grupy pielgrzymkowe co kilka minut mijają naszą ławeczkę. Rozmawiamy, jak za dawnych dobrych lat, choć o czym innym. Mało, a właściwie wcale o polityce. Bardziej o rodzinie. To one są teraz w naszym centrum. Madzia i Stefan rozpoczęli niedawno kurs szkoły rodzenia. Madzia wypytuje o Julkę, wykazując się przy tym absolutnie niezwykłą znajomością moich blogonotek. Opowiadamy dużo o relacjach ze swoimi rodzicami i teściami i o wpływie dziadków na wychowanie dzieci. Właściwie ja mam fazę, więc mówię więcej. Wynika to pewnie z wielkiej radości ze spotkania i z chęci podzielenia się głównie radościami swojego życia. Półtorej godziny ciepłej rozmowy ze Stefanem i Madzią to prawdziwa uczta. Ze smutkiem stwierdzam, że już 10.30 i trzeba wracać na stanowisko, bo za chwilę rozpocznie się Eucharystia. Madzia i Stefan nieco mnie podprowadzają. Gdy mamy się już pożegnać stoimy naprzeciwko siebie a ja odsuwam moment ostatecznego pożegnania. Wiem, że minie dobrych kilka miesięcy nim zobaczymy się ponownie.
Msza beatyfikacyjna
Docieram na miejsce bez problemów. W Parku Saskim nie ma tabunów ludzi. Zajmują może koło 200 m w głąb od pierwszych drzew. Ja jestem przyzwyczajony do pielgrzymek papieskich i ogromnych tłumów. Ale ci, którzy byli na uroczystościach żałobnych, twierdzą, że ludzi jest bardzo dużo. Miejsca mamy wyśmienite. Wprawdzie niewiele widzimy, ale współczujemy ludziom, którzy na samym Placu smażą się w słońcu. My zacienieni, możemy w skupieniu przeżywać Eucharystię. Dziesiątek różańca prowadzony przez Mamę ks. Jerzego będzie niezwykłym wspomnieniem. Ciekawe, czy w historii Kościoła była już sytuacja, że matka doczekała beatyfikacji swojego dziecka. Msza się rozpoczyna. I choć niewiele widzimy – nawet telebim mam nieco zasłonięty drzewami, choć gdy się wychylę mogę zerknąć z daleka bezpośrednio na ołtarz lub telebim – to najważniejsza jest obecność i uczestniczenie w tej wspaniałej atmosferze. Ludzie co chwilę przerywają oklaskami najpierw powitanie, potem obrzęd beatyfikacji, który ma miejsce po akcie pokutnym.
Czytania następują, gdy ks. Jerzy Popiełuszko jest już oficjalnie ogłoszony błogosławionym. Abp Angelo Amato, prefekt Kongregacji do Spraw Kanonizacyjnych odnosi je do nowego Błogosławionego. Kazanie jest bardzo głębokie teologicznie, jednak tam na Placu odbieram je jako zbyt trudne. To się może i dobrze czyta na spokojnie, ale mam wrażenie, że tam potrzeba było czegoś bardziej wyrazistego. Jednego, dwóch, trzech mocnych zdań. Dopiero ostatnie zdanie, które jest przywołaniem słów Benedykta XVI wybrzmiewa mocno: „Papież mówi, że nowy Błogosławiony był kapłanem i męczennikiem, wytrwałym oraz niestrudzonym świadkiem Chrystusa: on zło dobrem zwyciężył, aż do przelania krwi. Amen”. To głębokie słowa. Jakie wymagania stoją przed człowiekiem wiary w świetle świadectwa ks. Jerzego? Jakie zadania stoją przed nami w dzisiejszych, innych czasach? Wydaje się, że to, co najważniejsze w świadectwie ks. Jerzego to heroizm wiary. I nie chodzi mi tylko o męczeństwo i wyraziste kazania. Ale i o postawę każdego dnia, także wobec swoich wrogów. Gdy zderzymy to, co robił z niektórymi zdaniami jego pamiętnika – ten heroizm widzimy jeszcze wyraźniej, bowiem objawia się nam, jak był on dla niego trudny. To nie był tytan duchowej siły, pewny siebie, niezłomny. Nie, to był bardzo zwykły człowiek, nieraz bliski załamania. Ale wytrwał dzięki Bożej łasce, dzięki sile heroizmu wiary, którą otrzymywał z góry jako pokorny i wierny kapłan.
Gdy Eucharystia dobiega końca, posilamy się i zmierzamy w kierunku miejsca, w którym odbierze nas autokar.
Jaromir
Gdy przychodzimy na miejsce kolejne zaskoczenie. Oto okazuje się, że będzie z nami wracał Jaromir. Jak nieraz podkreślałem, mój dziennikarski mentor, wzór prawego, prostolinijnego, wnikliwego dziennikarza ze znakomitym warsztatem i świetnym poczuciem humoru. Mamy w autobusie dwa wolne miejsca, a Jaromir także jest członkiem Domowego Kościoła. Mój Tato wykazuje dużą świeżość umysłu i proponuje, że w powrotnej drodze usiądzie z kolegą, który siedział sam. W ten sposób mam pierwszą okazję do tak długiej konwersacji z Jaromirem. A jest to prawdziwa uczta. Pytam, jak kształtowały się jego poglądy. Rozmawiamy o ks. Popiełuszce, Rozalii Celakównie, kręgach rodzin, polityce początku lat dziewięćdziesiątych i bieżącej polityce w skali krajowej i lokalnej. Ja więcej słucham i zadaję dużo pytań, bo taka długa rozmowa z tej klasy publicystą jest przede wszystkim okazją do słuchania.
I jeszcze jedna rzecz, która podczas wyjazdu jest dla mnie ogromnie ważna. Wspaniała oazowa Liturgia Godzin (rano Jutrznia, wieczorem Nieszpory) w autobusie. Z recytatywą i dobrze znanymi z czasów oazy młodzieżowej melodiami hymnów i pieśni (mówię o brewiarzowych). W dodatku błogosławieństwo neoprezbitera – brata mojej szkolnej koleżanki. Wyjazd z kręgami rodzin to był pomysł trafiony znakomicie.
Gdy przejeżdżaliśmy samochodem spod katedry do domu nie kryłem swojego zadowolenia: atmosfera w autobusie, Madzia i Stefan, Jaromir, a przede wszystkim wspaniała możliwość obecności w ważnym wydarzeniu dla naszego rodzimego Kościoła. Wszystkim, dzięki którym ten czas był tak wspaniały, chcę na koniec podziękować.
Jestem świeckim magistrem teologii katolickiej sympatyzującym z odradzającym się w Kościele ruchem tradycjonalistycznym. Tematy najbliższe mi na polu teologii, związane w dużej mierze z moją duchowością, to: liturgia (w tym historia liturgii), mariologia i pobożność maryjna, tradycyjna eklezjologia oraz szeroko pojęta tematyka cierpienia w odniesieniu do Ofiary krzyżowej Jezusa Chrystusa. Przez lata zajmowałem się także relacją przesądów do wiary katolickiej.
W życiu zawodowym zajmuję się redakcją i korektą tekstów (jestem również filologiem polskim) oraz pisaniem. Zapraszam na stronę z poradami językowymi, którą wraz ze współpracownikami prowadzę pod adresem JęzykoweDylematy.pl. Ponadto pracuję w serwisie DziennikParafialny.pl. Moje publikacje można odnaleźć w licznych portalach internetowych oraz czasopismach.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości