Nie chodzi mi rzecz jasna o rocznicę ślubu, tylko o dzień, w którym zaczęliśmy – jak to się mówi – „chodzić ze sobą”. To był właśnie 26 lipca 2000 r. – imieniny mojej Anusi. Piękna, okrągła rocznica musi skłaniać do wspomnień, bo choć później nasze losy były dość burzliwe (w pierwszym okresie), to dziś nadal jesteśmy razem, od niemal dwóch lat jesteśmy małżeństwem, a widzialnym owocem naszej miłości jest nasza Juleczka.
Dziś jest inaczej niż wówczas. Zupełnie inne jest spojrzenie na życie, na miłość, na priorytety. Dziś trudniej urazić drugą stronę, bo po pierwsze już tak nie zwraca się uwagi na każde słowo i domniemane konteksty, a po drugie wiele było okazji, by przekonać się, że zależy nam na sobie nawzajem, zależy nam na swoim dobru i pewne rzeczy odbiera się z dużym zaufaniem.
Dziś inaczej patrzymy na relacje z innymi ludźmi. Wtedy było większe skupienie na sobie nawzajem, dziś bardziej wspólnie, jako para chcemy budować relacje z innymi. Mimo wszystko nadal relacja między nami jest najważniejszą międzyludzką relacją w naszym życiu.
Dziś inny jest główny powód głębi naszej relacji. To już nie jest chemia, zachwyt, zauroczenie, chęć dogłębnego poznania, wielka niewiadoma. To raczej wspólne przeżycia ostatnich lat, wspólne wartości, wspólne cele, wzajemna odpowiedzialność, a przede wszystkim miłość, która w każdej zdrowej relacji (obserwuję to także u osób ze starszych pokoleń) rozwija się i rośnie z roku na rok. Ona nie maleje, ale właśnie rośnie, bo buduje ją owa wspólnota doświadczeń, celów i wartości.
*******************
A jak to było wtedy, 10 lat temu? Byliśmy przede wszystkim bardzo młodzi. Już w czasie trwania roku szkolnego zachwyciła mnie moja koleżanka z równoległej klasy – piękna, przesympatyczna, z niesamowitym poczuciem humoru. Łączyła nas oaza i wspólne wartości. Jak się później okazało, ja wpadłem jej w oko wcześniej, a ona użyła swoich kobiecych sposobów, by zwrócić moją uwagę, w taki sposób, iż byłem święcie przekonany, że to ja się o nią staram. Czyli norma.
Zakochałem się, tyle że… skończył się rok szkolny. Na szczęście wiedziałem, że Ania będzie w drugiej połowie lipca na oazie w sąsiedniej miejscowości. Na rowerze miałem może koło 5 kilometrów, więc jeździłem do niej tak mniej więcej co dwa dni (najbardziej romantyczny z tych wyjazdów w ulewnym deszczu, muszę kiedyś powspominać w Saloniku). Najpierw pod pretekstem, bo miałem tam masę znajomych, ale potem dla wszystkich było jasne, że spędzam czas tylko z nią… I tak jakoś przy czwartej wizycie, właśnie 26 lipca, w dniu jej imienin wszystko się zaczęło…
Taka to romantyczna historia. Dziś wspominamy ten czas z dużym wzruszeniem i z radością. Później było jeszcze bardziej romantycznie. Były wielkie oczekiwania a z czasem zaczęły się bardzo uwypuklać różnice. Obustronna chęć realizowania swojej wizji związku (rzecz rozbijała się głównie o poziom zaangażowania i miejsce naszej relacji w hierarchii życiowej) i stawiania na swoim zmusiła nas do rozstania po 10 miesiącach. Staraliśmy się ułożyć sobie życie jakoś inaczej. W międzyczasie była wspólna studniówka (jako para, choć nie razem), a po przeszło roku stwierdziliśmy, że jednak tak się nie da, że choć nie była to relacja doskonała, to trzeba do tego wrócić. Pół roku niezobowiązujących spotkań, a potem w marcu 2002 roku znów otwarta deklaracja, że chcemy ze sobą być – znowu.
Ale ten drugi okres był już inny. Oboje bardzo się zmieniliśmy – trzeba powiedzieć, dojrzeliśmy. Czasami było burzliwie, ale to było już zupełnie inne. Gdy weszliśmy z końcem roku 2006 w czas narzeczeństwa, to byliśmy już na tyle ustabilizowanym związkiem, że spory zdarzały się rzadko. A małżeństwo w sierpniu 2008 r. jeszcze uspokoiło naszą relację. Dziś kłotnie są rzadkością. Ostrych sporów prawie nie ma. Gdyby ktoś powiedziałby mi 5 czy 6 lat temu, że tak spokojna będzie nasza relacja, to bym pewnie nie uwierzył. Jednak człowiek… dojrzewa
Ale, co najważniejsze, jest ciągłość. Minęło 10 lat, a my możemy powiedzieć, że to, co zaczęło się 26 lipca jest czymś najlepszym i najważniejszym, co spotkało nas w życiu. Bo trwa do dziś, bo się rozwija.
Ten wpis dedykuję dziś, po 10 latach Anusi, jako swego rodzaju dodatek do prezentu na imieniny 2010. Życząc kolejnych – jeszcze piękniejszych 10 lat ze mną, z Juleczką, z kolejnymi dziećmi. Z wiarą w naszą Miłość, we wspólne cele, wartości. Z realizacją naszych planów i marzeń. Z poczuciem zadowolenia i spełnienia w naszej relacji. Oby jeszcze bardziej dojrzałej.
*******************
Ale zarówno dla Anusi, jak i dla Czytelników przygotowałem jeszcze jedną niespodziankę. Gdy w czerwcu 2001 r. rozstaliśmy się – jak sądziłem na dobre – postanowiłem napisać powieść na temat tych dziesięciu wspólnych miesięcy. Napisałem w końcu prawie 40 stron, a potem odłożyłem i nie kontynuowałem. Całościowo rzecz jest słaba, pewne fragmenty czytam z zażenowaniem, inne z uśmiechem. Ale od czasu do czasu zdarza się, że przy okazji pisania innych tekstów wyciągam jakieś fragmenty, by pokazać je szerszemu gronu. Oczywiście fragmenty znośne do czytania, takie, którymi – jak sądzę – mogę się podzielić, które na tle całości robią nienajgorsze wrażenie.
W powieści znalazł się opis odpowiednika dnia, o którym traktuje niniejszy wpis – w powieści było dużo faktów i tylko trochę fikcji, przynajmniej w części opisującej losy bohaterów-naszych odpowiedników. Proszę mi wybaczyć mój słaby, zbyt sprawozdawczy styl, ale gdy to pisałem, miałem 18 lat. A jako pamiątka, sądzę, że ma dużą wartość: dla mnie, dla Ani, dla moich bliskich. Bo wtedy – jak przeczytacie Państwo – wypełniliśmy sobą nawzajem nasze serca i dusze. I to napełnienie sobą nawzajem trwa już 10 lat. Antoni Czokap to mój porte-parole, a Łucja to bohaterka Ani. Zatem zapraszam do lektury:
*******************
(…) Czokap złożył zaskoczonej Łucji życzenia, ta ucałowała go jak każdego tak tego dnia czyniącego, a było ich wielu. I choć nie było to jeszcze nic nadzwyczajnego, to obojgu sprawiło wielką przyjemność, szczególnie na płaszczyźnie duchowej. Zaczęli rozmawiać. Czokap przyniósł także kilka rzeczy, które obiecał pokazać Łucji, więc ta zaczęła je oglądać. W pewnym momencie Antoni wziął do rąk włosy Łucji i zaczął się nimi najpierw bawić, a potem je głaskać. (…) Łucja, przeglądająca jedną z książek, którą przywiózł, w promieniach mocno prażącego słońca była dla niego ideałem piękności. Kobietą, której nie można sobie ani wymarzyć, ani wyśnić. Po dłuższej chwili musieli wracać. Łucja za chwilę zaczynała dalsze zajęcia. Zanim doszli do drogi, musieli przejść kawałek polną dróżką, która jednak była tak szeroka, że mieścili się na niej oboje. W pewnym momencie Czokap zaczął ponownie gładzić swoją przyjaciółkę po włosach.
– Widzę, że ci się bardzo podobają moje włosy – powiedziała nagle.
– Ty mi się w ogóle bardzo podobasz – odpowiedział spontanicznie Czokap, obejmując zarazem Łucję. Powiedział i zrobił to zupełnie bez zastanowienia. Tak jak czuł. Wyczuł moment, kiedy w końcu mógł to uczynić.
Łucja w zasadzie się tym nie zdziwiła. Ona również na to czekała. Nie spodziewała się wprawdzie, że to się stanie tak nagle, ale nie dała po sobie znać cienia zaskoczenia. Szli tak oboje kawałek w milczeniu trochę zdziwieni, a trochę zawstydzeni. (…)
Do ulicy, ku której pozostawało już tylko kilka metrów, szli już w milczeniu. Dopiero na niej po przemyśleniu „na gorąco” tego, co się stało i stwierdzając, że jego największe marzenie się spełnia, Czokap stwierdził, że musi jej trochę powiedzieć jak on sobie wszystko wyobraża. Stwierdził już wcześniej, że pytanie : „Czy będziemy ze sobą chodzić”, albo inne podobne, byłoby bardzo głupie i tanie, zaczął więc mówić jaka Łucja jest dla niego ważna, że jej potrzebuje. Mówił o byciu ze sobą, o chęci bycia z nią. W końcu zapytał:
– Zgadzasz się na to wszystko?
Zasłuchana w te wszystkie piękne wywody Antoniego, które tak jej się podobały, odpowiedziała, najkrócej, najprościej i chyba zarazem najpiękniej jak się w tej chwili dało:
– Tak.
To było raptem jedno słowo, ale w tym jednym jedynym słowie zawierała się cała pełnia jej duszy, pełnia jej uczuć. To jedno słowo wystarczyło, by oboje wypełnili sobą nawzajem swoje serca i dusze.
Jestem świeckim magistrem teologii katolickiej sympatyzującym z odradzającym się w Kościele ruchem tradycjonalistycznym. Tematy najbliższe mi na polu teologii, związane w dużej mierze z moją duchowością, to: liturgia (w tym historia liturgii), mariologia i pobożność maryjna, tradycyjna eklezjologia oraz szeroko pojęta tematyka cierpienia w odniesieniu do Ofiary krzyżowej Jezusa Chrystusa. Przez lata zajmowałem się także relacją przesądów do wiary katolickiej.
W życiu zawodowym zajmuję się redakcją i korektą tekstów (jestem również filologiem polskim) oraz pisaniem. Zapraszam na stronę z poradami językowymi, którą wraz ze współpracownikami prowadzę pod adresem JęzykoweDylematy.pl. Ponadto pracuję w serwisie DziennikParafialny.pl. Moje publikacje można odnaleźć w licznych portalach internetowych oraz czasopismach.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości