Nie wiem, czy cel udało się osiągnąć, ale tytuł miał wyrażać zaskoczenie, zadziwienie, że minęły już dwa lata. Czas leci tak szybko, dopiero był okres narzeczeński, dopiero były gorączkowe przygotowania do ślubu. A tutaj nagle – dwa lata małżeństwa. I to nie byle jakie dwa lata – po naszej Julce widać najlepiej, że miesiące lecą (tak to zwykle jest z dziećmi, że na nich ten upływający czas jest zawsze najlepiej widoczny, bo przecież my się nie starzejemy, gdzie tam!). Z jednej strony minęły „już” dwa lata, a z drugiej człowiek staje i myśli sobie: to kiedyś było inaczej? Przynajmniej osobiście tak mam (ale wiem, że nie jestem w tym odosobniony), że bardzo szybko przyzwyczajam się do stanu obecnego, wtapiam się niejako w otaczającą rzeczywistość.
Fenomen czasu…
Przykładowo kiedy zacząłem studia, w krótkim czasie czas szkolny wydawał mi się zamierzchłą przeszłością, czymś dziwnym i nienaturalnym, właściwie nie pamiętałem o typowych nawykach tamtego okresu. Z kolei czas po studiach wydawał się wielką niewiadomą i właściwie trudno było sobie go nawet jakoś konkretnie wyobrażać. Oczywiście jakieś tam marzenia zawsze są… ale jednak odległe.
Dziś, gdy mam świadomość, że minęły dwa lata małżeńskiej wspólnej drogi, to – choć z jednej strony myślę sobie, kiedy to minęło, przecież dopiero był dzień ślubu – w sumie trudno mi sobie wyobrazić, jak to było wcześniej. Jak to – mógłbym z zaskoczeniem mówić do Żony – to my kiedyś nie mieszkaliśmy ze sobą? Kiedyś było inaczej? Kiedyś nie było naszej Julki? Jak żyło się normalnie, skoro wszystko było inaczej? Dziś, gdybym miał nie mieszkać z Anią, gdyby nagle nie było Julki – mój świat zawaliłby się zupełnie. A jednak jeszcze dwa i pół roku temu to wszystko było normą.
Dziś z uśmiechem – choć z wyrozumiałością – patrzę na studentów totalnie zaaferowanych i zajętych w czasie sesji, a potem cieszących się z wakacji (Wakacje? What’s this? Teraz mam tylko wolne niedzielę i święta, ale przynajmniej nikt mnie nigdzie nie goni na godziny, niemal w pełni mogę zarządzać swoim czasem).
Czas… fenomen czasu. Dziś to, co stare i kiedyś zupełnie naturalne – zostaje tylko we wspomnieniach. A to co nowe, obecne – wydaje się obecne od zawsze, choć dobrze wiemy, że tak nie było. Rocznice to te chwile, gdy chcę wracać do tego, co stare.
Jestem człowiekiem TERAZ
Moja Żona zawsze lubi wspominać stare czasy. Odkąd pamiętam z sentymentem wspominała dzieciństwo. Dziś z kolei uwielbia wracać wspomnieniami do czasów narzeczeństwa, wspólnych wyjazdów, gorących uczuć, beztroski, radości i fascynacji sobą.
Moja Żona mogłaby w kółko oglądać nasz film ślubny. Ja obejrzałem dwa lata temu raz i już drugi raz bym się przez całość nie przebił. Mogę wrócić najwyżej raz na kilka lat do kilku ciekawie zrobionych fragmentów.
Moja Żona kocha przeglądać stare zdjęcia. Nieraz gdy wpadnie jej w ręce któryś z albumów (i tak naprawdę nie ma znaczenia w danym momencie, który i z jakiego okresu, bo dla Ani każdy jest ciekawy) to go przegląda, wspomina, opowiada.
Moja Żona uwielbia snuć plany na przyszłość. Ostatnio opowiadała mi o swoim wymarzonym domku i przeglądała ogłoszenia w sieci. (W sumie, patrząc na ceny, to choć są wygórowane, wszystko wydaje się realne i do spełnienia.) Moja Żona kocha marzenia i ma je bardzo skonkretyzowane.
A ja jakoś jestem właśnie człowiekiem TERAZ. Mnie jest zawsze dobrze w teraźniejszości. Lubię się cieszyć tym, co jest. To, co było wspominam zawsze jako drogę do tego, co JEST. Jakby to, co JEST, było celem tego, co było. Z jednej strony to bardzo dobrze, bo jestem z natury predestynowany do bycia szczęśliwym i zadowolonym, jednocześnie czasem zakorzenienie w TERAZ może utrudniać planowanie przyszłości. Ale i nie o tym chciałem.
Jestem człowiekiem ROCZNIC. To właśnie rocznice są najwspanialszym czasem na wspomnienia. Wtedy one ożywają. Kocham obchodzić rocznice. Obchodzę ich w całym roku wiele. Często wspominam: dokładnie (tu pada konkretna liczba) lat temu było (tu pada konkretne wydarzenie). Często są to zdarzenia zupełnie poboczne. Ale ja kocham kolisty aspekt struktury czasu – ciągłe (choć rzadkie, bo tylko raz na 365 dni) powroty.
Najważniejszy dzień w życiu
Dzisiejsza rocznica jest szczególna. Dzień ślubu to chyba najważniejszy dzień w życiu człowieka (innych ważnych dni, jak dzień poczęcia, narodzin, chrztu świętego czy pierwszej komunii świętej nie pamiętamy wcale albo pamiętamy słabo) – taki, który ukierunkowuje. Dzień, w którym została ustalona droga, którą pójdziemy albo mówiąc inaczej, zdecydowaliśmy, że na wszystkich drogach, pójdziemy z tym kimś drugim.
Dzień naszego ślubu i wesela był wspaniały. Pełen spokoju, pełnej świadomości i gorącej prawdziwej wewnętrznej radości. Dwa pierwsze lata utwierdziły nas w wyborze. Właściwie nigdy nie było okazji do rozważań, czy podjęta decyzja była właściwa, bo jest to jakoś oczywiste.
Cieszę się, że Nasz Dzień przypada zawsze w Uroczystość Wniebowzięcia. Jest to dzień wolny, dzięki temu możemy go spędzić zawsze pełniej ze sobą (to zawsze trochę niefajne, gdy mój Tato musi w rocznicę ślubu wrócić z pracy, a potem mogą się dopiero wybrać gdzieś z Mamą). A poza tym ten dzień pełniej uświadamia nam, kto jest Przewodnikiem na naszej drodze, kto jest Drogowskazem, w który mamy się w życiu wpatrywać – Matka pięknej Miłości, Królowa wniebowzięta.
Wspomnieniowo
Na koniec będzie wspomnieniowo. Dwa lata temu na naszym weselu zamiast zabaw oczepinowych zagrałem koncert dla mojej Żony (i dla gości weselnych). Cała oprawa była dla Ani szokiem, bo koncert był przygotowywany w absolutnej tajemnicy i wtajemniczonych było tylko bodaj 5 czy 6 osób (w tym nasza wspaniała orkiestra weselna). W czasie koncertu zagrałem utwór napisany specjalnie dla Ani na okazję naszego ślubu do tekstu Kazimierza Przerwy-Tetmajera.
Wczoraj wieczorem nuciłem go Ani – tak acapella. Przytaczam go z jednej strony jako wspomnienie, a z drugiej strony jako pewne uobecnienie. Bo Miłość pielęgnowana i pełna wiary, miłość małżeńska bywa właśnie takim pięknym ogrodem – ogrodem, w którym chce się żyć. W którym człowiek ma poczucie spełnienia. W którym jest szczęśliwy i chce szczęściem obdarzać – nie tylko Żonę, ale też ów nadmiar wspólnego szczęścia niejako obliguje do tego, by się tym szczęściem dzielić poprzez dar przekazywania życia i wychowanie dzieci.
A kiedy będziesz moją żoną...
umiłowaną, poślubioną,
wówczas się ogród nam otworzy,
ogród świetlisty, pełen zorzy.
Rozdzwonią nam się kwietne sady,
pachnąć nam będą winogrady,
i róże śliczne i powoje
całować będą włosy twoje.
Ubiorę ciebie w błękit kwiatów,
niezapominajek i bławatów,
ustroję ciebie w paproć młodą
i świat rozświetlę twą urodą.
Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród złotych przymgleń i promieni,
pójdziemy w ogród pełen zorzy
kiedy drzwi miłość nam otworzy.
Jestem świeckim magistrem teologii katolickiej sympatyzującym z odradzającym się w Kościele ruchem tradycjonalistycznym. Tematy najbliższe mi na polu teologii, związane w dużej mierze z moją duchowością, to: liturgia (w tym historia liturgii), mariologia i pobożność maryjna, tradycyjna eklezjologia oraz szeroko pojęta tematyka cierpienia w odniesieniu do Ofiary krzyżowej Jezusa Chrystusa. Przez lata zajmowałem się także relacją przesądów do wiary katolickiej.
W życiu zawodowym zajmuję się redakcją i korektą tekstów (jestem również filologiem polskim) oraz pisaniem. Zapraszam na stronę z poradami językowymi, którą wraz ze współpracownikami prowadzę pod adresem JęzykoweDylematy.pl. Ponadto pracuję w serwisie DziennikParafialny.pl. Moje publikacje można odnaleźć w licznych portalach internetowych oraz czasopismach.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości