per per
1880
BLOG

Jan Kozerski - Uciekłem z transportu na Majdanek.

per per Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Historia jednego z więzniów Pawiaka, Jana Kozerskiego.

Zródło: Wspomnienia więzniów Pawiaka. Polska Akademia Nauk, Instytut Historii, Zakład historii Polski w II Wojnie Światowej.

 

Było to 29 pazdziernika 1942 r. Gdy wieczorem wróciłem zmęczony do domu i położyłem się spać, obudziła mnie żona, mówiąc z trwogą w głosie że przed domem zatrzymał się samochód, a wiadomo, kto wówczas jezdził w nocy samochodami.

Zerwałem się na równe nogi, lecz momentalnie uświadomiłem sobie, że ucieczka jest niemożliwa. Pozostawała tylko nadzieja, że to nie mnie chcą złożyć  "wizytę". Jednak po chwili rozległo się dobijanie do drzwi. Położyłem się z powrotem i udawałem śpiącego, a żona poszła otworzyć. Gdy poczułem na twarzy promienie światła, otworzyłem oczy i usiadłem na łóżku, udając zaspanego. W pokoju było dwóch umundurowanych Niemców. Jeden z nich, który stał przy mnie, był gestapowcem. W lewym ręku trzymał latarkę elektryczną, a w prawej pistolet. Drugi Niemiec był żandarmem i miał karabin. Gestapowiec wymienił moje imię i nazwisko, a następnie zapytał, gdzie jest moje ubranie. Gdy wskazałem krzesło pod oknem, na którym leżało, zrewidował je, kazał mi się szybko ubrać, a wskazując na łóżko dziecinne, zapytał, w jakim wieku jest dziecko. Powiedziałem, że jest małe, chociaż syn miał już 10 lat.

Zastanawiałem się potem, dlaczego pytał się o wiek dziecka. A może chciał zabrać i żonę? Gdy gestapowcy przyszli po mego znajomego, towarzysza Stanisława Pikulskiego, który był łącznikiem Komitetu Warszawskiego PPR i organizatorem komórek na naszym terenie, a nie zastali go w domu, to zabrali na Pawiak żonę, którą jednak po dłuższym przetrzymaniu i turturowaniu wypuścili.

Z żoną nie pozwolili mi się pożegnać. Gdy wyszliśmy na schody, kazali mi iść naprzód. Idący z tyłu gestapowiec powiedział do żandarma: "Najgorsi są ci z Litzmannstadt" (z Łodzi, gfzie się urodziłem). Wtedy żandarm uderzył mnie kolbą karabinu w plecy; uderzenie to czułem jeszcze przez kilkanaście dni.

Cela, do której mnie wtrącono, była mała, mroczna i zimna. Oprócz wąskiej ławki i nocnego kubła nie było w niej żadnych innych sprzętów ani sienników, a posadzka betonowa. Poza tym była brudna, wilgotna i zapluskwiona; zakratowane okienko znajdowało się pod sufitem, na poziomie podwórza.

W celi było nas z początku 5 czy 6 osób, pózniej doszło jeszcze kilka. Każdy z nas otrzymał blaszaną miseczke do jedzenia i łyżkę. Wyżywienie było marne.

O godzinie 6 zapalono światło, co oznaczało pubudkę. Wkrótce potem odbywał się apel poranny, o 7 śniadanie, obiad o 12 lub wcześniej, kolacja o 17, apel wieczorny o 18, a o godz. 19 gaszono światło i obowiązująca cisza. Kontakty elektryczne znajdowały się na korytarzu.

Po apelu porannym wypędzano nas do sąsiedniego klozetu, gdzie można było pod kranem umyć twarz i ręce, ale nie miałem mydła ani ręcznika. Wycierałem się jedyną chusteczką do nosa, jaką miałem przy sobie, susząc ją za pazuchą. Spało się na kamiennej posadzce, nie zdejmując obuwia i w czapce na głowie. Dobrze, że miałem palto. W tych warunkach przebywałem tam dwa tygodnie.

Nowa cela, do któej mnie wsadzono, była o wiele większa, o powierzchni 25 m. Regulamin obowiązywał taki sam jak na dole.

W celi naszej było kilku więzniów chorych na świerzb, owrzodzenia i "figówkę" (trudno gojący się mokry liszaj twarzy). Chorych na świerzb przenoszono do celi dla świerzbowatych, mieszczącej się w piwnicy. Do mnie nic się jakoś nie przyczepiło. Dodatkowym utrapieniem stało się dla nas to, że SS-man, który nas stale prowadził na golenie, wyjechał na urlop i przez 3 tygodnie nie byliśmy goleni, a odrastające włosy kłuły w twarz, przeszkadzając spać.

W celi znajdowali się ludzie pochodzący z różnych warstw społecznych, ale - jak się pózniej upewniłem - nie było w niej nikogo z mojej organizacji. Pamiętam pięć nazwisk więzniów w tej celi:  doktor homeopata Malinowski z bratem; docent doktor chorób skórnych Kapuściński; dyrektor PKP z Wilna, Łaguna; młody robotnik Koprowski; znany teatrolog i pisarz Adam Grzymała-Siedlecki.

Dla zabicia nudy i zapomnienia o tym, co nas czeka, więzniowie urozmaicali sobie monotonię dnia grą w szachy, warcaby i karty. Szachy były wykonane z papieru, a karty z tektury. Trwało to tak długo, dopóki podczas jednej z kolejnych rewizji nie skonfiskowano ich, a nowych nie było z czego zrobić. Poza tym prawie codziennie po kolacji i wieczornym apelu odbywały się krótkie pogadanki, wygłaszane każdorazowo przez innego więznia na tematy przeważnie zawodowe.


W każdą niedzielę przed południem więzniowie zasiadali wokół stołu , ci zaś, dla których nie starczyło miejsca, na złożonych w kącie siennikach, a jeden z więzniów, zawsze ten sam, czytał z książeczki do nabożeństwa modlitwy. Jak mi powiedziano, był on księdzem, krewnym dra Malinowskiego.


Każdy więzień miał prawo raz w miesiącu wysłać list do domu i raz list otrzymać. Gdy nadszedł czas pisania listów i ja napisałem, prosząc o przysłanie żywności i koca. Listy pisało się krótkie i banalne, bo były cenzurowane w Gestapo. Po pewnym czasie otrzymałem paczkę, w której znajdowało się to, o co prosiłem. Paczki były wydawane na oddziale wszystkim więzniom od razu. Waga paczki nie mogła przekraczać 5 kg i można je było otrzymywać raz w miesiącu. Paczki odbierało się w kancelarii oddziałowej; wachmajster SS-man otwierał paczkę w obecności więznia i po zrewidowaniu jej i pokwitowaniu odbioru wręczał mu. Mnie przysłano także nóż i widelec, które zabrano, gdyż więzniowi wolno było mieć tylko łyżkę.


Było to dla mnie wielkie święto. Powiało wolnością. Bliżej zaprzyjaznieni więzniowie częstowali się wzajemnie, delektując się smakiem dawno nie widzianych specjałów. Dzielono się także zawartością paczek z tymi więzniami, któzy ich nie otrzymali. Największą wartość stanowiły dla nas tłuszcze i cebula. Dołączane do paczek papierosy były konfiskowane, bo palenie było wzbronione.


Możność otrzymywania od rodzin paczek żywnościowych i paczek z odzieżą zawdzięczaliśmy działalności polskiego Patronatu nad Więzniami. Podczas mojej bytności na Pawiaku otrzymałem z domu dwie paczki, dzięki czemu mogłem poprawić swą kondycję fizyczną, a co za tym idzie, i samopoczucie.

 

.......................................................................................................................................................................................................

Pewnego razu apel wieczorny przyjmował oberscharfuhrer Zander. Było to olbrzymie chłopisko o bladej cerze. Wszedł do celi w towarzystwie klucznika Ukraińca i swego wilczura. Drzwi otworzono tak nagle, że nie wszyscy zdążyli ustawić się w szeregu. On to zauważył i wrzasnął z wściekłością:

- Alle raus!

Wyszliśmy szybko na korytarz, gdzie kazał nam skakać żabki. Gdy uznał, że mamy już dosyć, znów krzyknął po niemiecku:

-Do celi!

Hurmem pobiegliśmy w stronę celi; część gromady zdołała wpaść do wnętrza, a część stłoczyła się w futrynie drzwi. Tym Zander dopomagał kopniakami dostać się do celi, a pies gryzł w łydki. W tej ostatniej grupie i ja się znalazłem; raz tylko mnie kopnął. Gdy wszyscy znalezliśmy się w celi, on stanął w progu i szczuł nas psem. Gdy pies dopadał więznia, gryzł go i tarmosił, Zander odwoływał go słowem: "ffui!" i znów szczuł. Powtarzało się to kilkakrotnie. Nazajutrz rano dwóch ludzi, bardziej pogryzionych, zgłosiło się do ambulatorium. Zbierający zapisy zapytał ich, na co się uskarżają. Gdy powiedzieli, że pogryzł ich pies, dostali odpowiedz, że tu nie było żadnego i psa i nie zostali zapisani na opatrunek.

Siedząc w celi przejściowej, byłem świadkiem, jak Zander zbił knutem jednego wieżnia z mojej celi. Według opowiadań więzniów wachmajster ten zastrzelił na Pawiaku kilku więzniów i to z błahych powodów. Miał opinię zbrodniarza i sadysty. Brał także udział w masowych rostrzeliwaniach. Jak wiadomo, nie był on wyjątkiem.

Dwa razy SS-mani urządzili sobie następującą "zabawę": ustawiali się co kilka lub kilkanaście kroków w korytarzu i bili batami po głowach więzniów biegnących do klozetu.

I tak płynął czas. Ciągle trapiła mnie myśl, co Gestapo o mnie wie i układałem sobie plan odpowiedzi na pytania. Przyznam się, że przesłuchiwania trochę się obawiałem, widząc podczas kąpieli w łazni posiekane pośladki i siniaki więzniów, ale tygodnie i miesiące mijały, a na Szucha mnie nie brali. Zastanawiałem się także nad przyczyną mego aresztowania. Do dzisiaj nie zostało to wyjaśnione.

Około 15 stycznia 1943 r. dowiedzieliśmy się, że na Pawiak przywożą duże ilości nowo aresztowanych. 16 stycznie po południu wszedł do celi jakiś Niemiec i wyczytał nazwiska kilkunastu więzniów w tym i moje, oznajmiając, że zostaniemy przeniesieni do innej celi w piwnicach. Zastaliśmy tam sporo więzniów. Sienników nie było, cela była mała i tłok niesamowity, można było tylko stać lub z trudem kucnąć.

Rozpoczęły się dyskusje na temat naszej nowej sytuacji. Snuto najrozmaitsze przypuszczenia; jedni mówili, że nas rozstrzelają, inni, że wyślą do Oświęcimia, a jeszcze inni, że pojedziemy na wschód do budowy fortyfikacji. Mówiono także, że cały Pawiak ma być opróżniony, aby zrobić miejsce dla nowych aresztowanych.

Rano 17 stycznia nie umyliśmy się, bo w celi nie było ani wody, ani miski, a w ustępie było dużo ludzi, a tylko jeden kran. Co pewien czas któryś z więzniów, podsadzany przez innych do okienka, wyglądał na podwórze. Ciągle przyjeżdżały samochody pełne aresztowanych na mieście ludzi.

Po południu otworzono celę, kazano zabrać ze sobą wszystkie rzeczy i wypuszczono nas na korytarz. Tam czytano z listy nazwiska więzniów i grupami wyprowadzano na podwórze, gdzie już znajdowało się wielu więzniów otoczonych przez SS-manów i gestapowców. W pobliżu stało kilka samochodów ciężarowych. Każdy z więzniów otrzymał po małym bocheneczku chleba, po czym ładowano ich do samochodów.

Pózniej dowiedziałem się, że chleb ten pochodził od Patronatu. Przyszła wreszcie kolej na mnie. Samochód był odkryty i wszystkim wieżniom kazano ukucnąć na dnie, a w tyle stanęło dwóch gestapowców z pistoletami  maszynowymi w rękach. Dzieliła nas od nich pusta przestrzeń może półtora metra długości. Jeden z Niemców ostrzegł nas, że kto się podniesie, zostanie na miejscu zastrzelony.

Jechaliśmy w zupełnym milczeniu. Był lekki mróz i na ulicach leżał śnieg. Widziałem tylko nielicznych przechodniów. Gdy zajechaliśmy na Dworzec Wschodni na Pradze, było już ciemno. Wyładowali nas przy jakejś bocznicy kolejowej za stację i dołączyli do więzniów stojących w pobliżu pociągu złożonego z krytych wagonów towarowych. Teren był oświetlony i otoczony uzbrojonymi Niemcami. Po pewnym czasie, wśród wrzasków i poszturchiwań Niemców, zaczęliśmy na ich rozkaz wsiadać do wagonów. Trzeba się było podciągać do góry, bo podłoga wagonu znajdowała się dość wysoko. Kto nie miał siły sam wejść, tego podsadzali inni więzniowie.

Zamknięto za nami drzwi. W wagonie było mroczno. Wkrótce pociąg ruszył w drogę.  W ścianach znajdowały się szpary pomiędzy deskami, przez które można było obserwować najbliższą przestrzeń. Zwracaliśmy uwagę na to, czy będziemy przejeżdżać przez most na Wiśle, bo ten kierunek mógł oznaczać Oświęcim. Pojechaliśmy jednak na wschód.

Po oswojeniu się z mrokiem zaczęliśmy obmacywać ściany wagonu, szukając jakiejś dziury, ale nie znalezliśmy. Zniechęcony, usiadłem na podłodze w kącie i pogrążyłem się w niewesołych rozmyślaniach. Zauważyłem, że ktoś stoi przy drzwiach wagonu i dłubie przy nich, ale nie przypuszczałem, że z tego coś wyjdzie. Nagle drzwi się otworzyły i ktoś krzyknął:

-Chłopaki, skakać!

Dały się słyszeć głosy sprzeciwu: "Nie róbcie tego, oni nas wszystkich rozstrzelają".

Nie zastanawiając się, zarzuciłem plecak na ramiona, schwyciłem paczkę z kocem i wyskoczyłem - przede mną już kilku wyskoczyło. Pociąg nie jechał zbyt prędko; skakaliśmy na lewą stronę toru, który był oblodzony, na szyny. Przewróciłem się i uczułem ból w stopie, zerwałem się jednak natychmiast i pognałem w pole. Bagażu nie rzuciłem. Od strony toru kolejowego usłyszałem strzały. Po pewnym czasie zauważyłem w oddali jakieś zabudowania, więc poszedłem w tym kierunku. Stwierdziłem, że było to jakieś miasteczko. Byłem zmęczony i trzeba było odpocząć, ale na ulicy stać nie mogłem, bo musiało być już po godzinie policyjnej. Zauważywszy dwupiętrowy murowany dom z otwartą bramą wszedłem aż pod strych i tam usiadłem na schodach.

Po krótkim odpoczynku wyszedłem na ulicę i skręciłem w drugą. Napotkałem jakąś spacerującą parę i zapytałem się o nazwę tej miejscowości. Odpowiedzieli mi, że to Otwock.

Idąc jakąś wąską uliczką, zabudowaną parterowymi domkami, zaglądałem do okien, w których jeszcze się świeciło, aby stwierdzić, jacy ludzi znajdują się w mieszkaniu. W jednym, którego okno nie było dokładnie zasłonięte, zobaczyłem dwoje staruszków, siedzących koło pieca. Zapukałem do drzwi i poprosiłem o przenocowanie, na co chętnie wyrazili zgodę. Cały następny dzień spędziłem u nich, kurując nogę. Byli to bardzo mili ludzie, którym dobrze z oczu patrzało, powziąłem więc do nich zaufanie i nie ukrywałem, że uciekłem z transportu. Bagaż jednak się przydał, bo wywdzięczając się gościnnemu gospodarzowi, mogłem mu ofiarować kilka par skarpetek.

Wieczorem ich zięć z córką odprowadzili mnie na stację kolejki wąskotorowej, kupując mi bilet do Warszawy. Wysiadłem na Grochowie, gdyż obawiałem się jechać do stacji krańcowej przy moście Kierbedzia. W taki sposób odzyskałem wolność.

Transport, z którego uciekłem, pojechał do obozu w Majdanku. Po kilku tygodniach dowiedziałem się, że nasz nieznany wybawca otworzył drzwi wagonu za pomocą śruby do podkładów kolejowych, którą znalazł w wagonie. Podobno nasi kolejarze podrzucali w wagonach różne kawałki żelaza.

Do domu naturalnie nie wracałem. Chirurg stwierdził u mnie pęknięcie kostki w stopie, toteż jeszcze przez dłuższy czas kulałem.

......................................................................................................................................................................................................


Zapraszam wszystkich do nowej notki Siłaczki, w której przypomniała o Kazimierzu Piechowskim:

aoobfk.salon24.pl/482440,polska-ksiega-holocaustu-2013-uciekinier

 

per
O mnie per

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura