Cześć pamięci poległych w walce i tych co przeżyli i zdobyli wzgórze Monte Cassino.
Rok temu napisałem:
„Opisanie kontekstu historycznego, politycznego i militarnego tej operacji zostawmy na inną okazję. Historia ta jest tragiczna - po prostu można było uniknąć tej krwawej operacji.”
Krótkie wyjaśnienie.
Błędem strategicznym aliantów była inwazja Italii od południa. Ukształtowanie terenu oraz działania obronne feldmarszałka Luftwaffe Alberta Kesserlinga – umocnienia na liniach Bernhardta i Gustawa oraz wykorzystanie doborowych oddziałów strzelców spadochronowych („Zielonych Diabłów”) - sprawiały że natarcie było bardzo trudne, okupione dużymi stratami a czasami wręcz niemożliwe.
Z historycznych zapisów wiadomo, że już Hannibal wolał ze swoimi słoniami iść okrężną drogą przez Alpy. Również Napoleon mówił, że do włoskiego buta wchodzi się od góry (północy).
W sztabie armii sprzymierzonych o tej przestrodze pamiętał jedynie dowódca Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego, generał Alfons Juin. Znając przebieg włoskiej kampanii Napoleona, Juin był prawie pewien, że alianckie natarcie w kierunku Rzymu zostanie zatrzymane w rejonie masywu Monte Cassino. Dlatego proponował głównodowodzącemu sprzymierzonych, gen. Dwightowi D. Eisenhowerowi, by zamiast wikłać się w walki na południu Włoch, przeprowadzić desanty na północy – pod Livorno i Ankoną. Jak wiemy nie został posłuchany.
Pierwsza próba zdobycia wzgórza została podjęta 5 listopada 1943 roku przez brytyjską 56 Dywizję Piechoty i amerykańską 3 Dywizję Piechoty. Atak zakończył się niepowodzeniem.
Pod koniec listopada kolejną próbę przełamania obrony masywu Monte Cassino podjęła amerykańska 5 Armia gen. Marka W. Clarka. Po morderczych walkach w grudniu udało się zdobyć wzgórze Monte Camino, a pod koniec stycznia 1944 roku Monte Samourco i Monte Luka ponosząc ogromne straty.
Po wykrwawieniu się Amerykanów w kolejnym ataku na Monte Cassino, na początku lutego 1944 roku, to zadanie otrzymali Nowozelandczycy pod dowództwem gen. Bernarda Freyberga. Po wielu naradach w sztabie Freyberg oświadczył, że nie pośle swych ludzi do walki, póki nie zostanie zbombardowany klasztor Benedyktynów na wzgórzu Monte Cassino.
Klasztor nie tylko był twierdzą, był przede wszystkim jedną z kolebek chrześcijaństwa, w której murach zgromadzono wielkie dzieła sztuki i piśmiennictwa. Ostatecznie Amerykanie zezwolili na bombardowanie, ale wcześniej poinformowali o tym zakonników i Stolicę Apostolską. Dzięki Niemcom ewakuowano z klasztoru ludzi i cenne zbiory.
15 lutego 1944 roku 255 amerykańskich latających fortec zrzuciło na Monte Cassino ponad 350 ton bomb burzących, które totalnie zdemolowały mury. Zniszczenie klasztoru nie ułatwiło natarć a wręcz przeciwnie. Niemieccy spadochroniarze obsadzili ruiny i stworzyli wraz z bunkrami fortyfikację teoretycznie nie do przejścia.
Generał Mark Clark, dowódca 5 Armii, przyznał po wojnie:
„Zbombardowanie klasztoru stanowiło nie tylko niepotrzebny błąd psychologiczny z propagandowego punktu widzenia, było też z wojskowego punktu widzenia błędem pierwszej klasy. Utrudniło tylko zadanie i zwiększyło straty w ludziach i sprzęcie, przynosząc także stratę czasu”.
Historycy do dziś dyskutują nad tym fenomenem lekkomyślności, a niektórzy posuwają się nawet do tak daleko idących wniosków, że był to przejaw odwiecznej rywalizacji obozu protestanckiego (Anglików i Amerykanów) z papistami.
Pomijając różne teorie, trzeba stwierdzić, że w maju 1944 roku do zdobycia ruin Monte Cassino ruszyli „papiści”, a w siłach sprzymierzonych – oddziały 2 Korpusu Wojska Polskiego pod dowództwem generała Władysława Andersa. I te ruiny zdobyli!
Członek mojej rodziny brał udział w tej bitwie, przeżył i wrócił z Londynu do Polski by wziąć ślub. Dzięki zaangażowaniu i pracy pana Marcina Wojciechowskiego powstała strona dokumentująca 13 Wileński Batalion Strzelców "Rysie ".
Przekazałem parę kopii dokumentów związanych z moim wujkiem. Można je zobaczyć tu.
Inne tematy w dziale Kultura