PB
PB
Piotr Balcerowski Piotr Balcerowski
2436
BLOG

Reductio ad Hitlerum. Anatomia kłamliwej dyskredytacji Donalda Trumpa. Część I

Piotr Balcerowski Piotr Balcerowski Polityka Obserwuj notkę 11

„Szatan występuje z oskarżeniami tylko w czasach zagrożenia” - Talmud Jeruszalami. Szabat 

„Tak, gdybym nie miał zębów, powiedzielibyście, że jestem dojrzały. Gdybym na każde wasze łgarstwo mile się uśmiechał, dopiero byłbym dla was mądry. Gdybym tak pier...niesprawiedliwość, jak wy swoje żony, od dawna byłbym w sercu waszym urządzony.” Wolf Biermann

Prowokacja waszyngtońska mająca doprowadzić jakoby do powstania (pod przywództwem „marszałka stepowego” Bizona uzbrojonego w swoiste wunderwaffe w postaci wyjątkowo zaostrzonych rogów ;-) nie była dużym zaskoczeniem dla śledzących nieco intensywniej politykę amerykańską. Prowokacja bowiem obok dyskredytacyjnej manipulacji była podstawową metodą działania przeciwników Donalda Trumpa od 2015 roku tj. ogłoszenia przez niego startu w prawyborach republikańskich i jego pierwszych sukcesów w staraniach o nominację. Prowokowanie, w największym skrócie, polega na wywoływaniu zdarzeń, które bez tej czynności, nie nastąpiłyby. Czasami zresztą nie chodzi o wywoływanie określonych zdarzeń w ich ścisłym rozumieniu, ale ich namiastek, mogących być podstawą, „punktem zaczepienia” do budowania manipulacyjnych narracji i kreowania negatywnego wizerunku przywódców. „Nawoływanie do przemocy” przez Donalda Trumpa i „nieudane powstanie waszyngtońskie” są tego dobrymi przykładami. Pamiętajmy bowiem, że wyborcy, co do zasady, cenią u przywódców określone cechy, które w ich wyobrażeniu „gwarantują” im ich pomyślność i bezpieczeństwo. Do najważniejszych z nich zaliczamy otwartość, życzliwość, sumienność/kompetentność, równowagę emocjonalną i dominację. W zdrowych republikach, niczym w dobrym towarzystwie, gdzie ceni się rozmowy ad meritum nie ceni zaś ataków ad personam, wywoływanie niekorzystnego osobistego wrażenia przeciwnika politycznego (objawiającego się rewersem lub patologizacją w/w cech) odbywa się co najwyżej pośrednio, poprzez działania mieszczące się w tzw. dobrym tonie. W republikach chorych, niejako zatrutych „złym towarzystwem”, prowokuje się brutalnie, bez pardonu licząc m.in., iż osobiście zaatakowany odpowie równie brutalnie, co stanie się pożywką do budowania jego negatywnego wizerunku np. osoby niezrównoważonej lub agresywnej, skłonnej do przemocy i łamania prawa etc.  

Rzecz jasna uwiarygadnianie negatywnego wizerunku i w konsekwencji zagrożenia w propagandowym przekazie powinno być wzmacnianie poprzez negatywne analogie historyczne. W ujęciu naukowym analogie takie mogą być jednakowoż uprawnione pod warunkiem spełniania podstawowych kryteriów. Wedle klasycznej teorii przy ocenianiu analogii powinno się stosować dwie zasady. Pierwsza to zasada podobieństwa, co oznacza, iż między dwoma podmiotami muszą istnieć podobieństwa dotyczące istotnych, ważnych ich aspektów. Druga sprowadza się do tego, iż nie może ignorować istotnych różnic między dwiema porównywanymi podmiotami. Brak spełnienia tych wymogów może oznaczać tylko jedno: nieuczciwość a w kontekście wyborczym również manipulację.

Do najpoważniejszych zarzutów należą porównania, analogie do polityków, którzy okazali się masowymi zbrodniarzami jak np. nazistowski (faszystowski) przywódca Niemiec Adolf Hitler czy komunistyczny przywódca sowieckiej Rosji Józef Stalin. Na poziomie psychologicznym taka analogia ma wywołać u wyborcy utwierdzenie zdystansowania lub poczucie winy (guilt by association) u tych, którzy popierali lub rozważali poparcie danego kandydata w wyborach. Pewne uwarunkowania pamięci historycznej, przede wszystkim tzw recency effect, czyli bliższe współczesności i dłuższe, bo 45 letnie, amerykańskie zmagania z komunizmem (w tym dwie krwawe wojny koreańska & wietnamska), skłaniałyby raczej do wyboru stalinowskich analogii we współczesnym, amerykańskim czarnym PR . Niemniej, zapewne z powodu licznej i wpływowej społeczności żydowskiej, której niemała część w przeszłości była silnie uwikłana w komunizm oraz ze względu na Holocaust, wybór jest inny.

Historia Reductio ad Hitlerum

Już co najmniej od końca lat sześćdziesiątych (część badaczy jak prof. Kevin Macdonald uważa, iż koreluje to ze znacznym wzrostem wpływów lobby żydowskiego w tym czasie) zaobserwowano w amerykańskiej wewnętrznej debacie postępującą degradację klasycznych zasad dyskusji. Jednym z jej elementów było nadużywanie zarzutu antysemityzmu i chwytu erystycznego redutio ad hitlerum. Już wówczas co światlejsi i odpowiedzialni za wspólnotę sygnalizowali, iż nadużywanie tej argumentacji jest z gruntu nieuczciwe, ociera się o szantaż psychologiczny, wykorzystuje mechanizm wiktymizacji w czysto praktycznym i instrumentalnym celu. Dodatkowo niesprawiedliwie stygmatyzuje oponentów oraz długofalowo doprowadza do banalizacji zła i pamięci o prawdziwych ofiarach hitleryzmu. W pewnym stopniu odpowiedzią na to zjawisko było tzw prawo Goldwina , które sprowadzało się w skrócie do zakazu używania tego argumentu (kto pierwszy użył go w debacie, przegrywał ją etc).

Niestety od „wynalazku” Goldwina w 1990 roku, jakość debaty publicznej w Ameryce znacznie się pogorszyła. Bez wątpienia ma to związek z postępującą oligarchizacja życia politycznego, niszczeniem kultury chrześcijańskiej i promocją kultury permisywnej oraz postępującym wzrostem wpływu różnorakich antywspólnotowych lobbies z THE lobby na czele. Te środowiska wpływu (ekonomicznego, intelektualnego, „prestiżowego” etc), zwane potocznie establishmentem, jak pokazały wydarzenia z lat 2015-2020, „oddały twarz do prania i przestały się rumienić” (jak powiedział pewien rabin), co wedle klasycznego ujęcia jest jasnym znakiem, iż Republika jest zagrożona. Wstyd bowiem, jak mawiał Cyceron, „w nie mniejszym stopniu powstrzymuje obywateli od przestępstw niż bojaźń”. Chutzpiarski brak wstydu establiszmentu unaocznił m.in. ogromną trudność w radzeniu sobie z utratą kontroli władzy a jednocześnie pokazał silne czy wręcz patologiczne pragnienie jej utrzymania. A ona jak wiemy korumpuje, również mentalnie, co zaowocowało m.in. takimi patologicznymi postawami w debacie jak oszukiwanie, powtarzanie kłamstw, wielkie wyolbrzymianie lub pomijanie sprzecznych informacji, mających na celu rozwinięcie skrajnie jednostronnej narracji i zdyskredytowanie innych. Dodatkowo establiszment wykazał wielką drażliwość lub wręcz agresywność wobec każdego, kto kwestionował lub sprzeciwiał się jego poglądom. W połączeniu z niemożnością dostrzeżenia własnej hipokryzji, podwójnych standardów i podwójnego myślenia oraz jakimkolwiek brakiem dostosowania poglądów, gdy przedstawiane są informacje sprzeczne z jego własnymi przekonaniami dało to niebywale złe świadectwo, dzięki któremu mogliśmy zobaczyć jak „utalentowani, bogaci, mający władzę i media” sprowadzają debatę do „okładania cepem” względnie pałką hitleryzmu, antysemityzmu etc. Dobrze zresztą swego czasu opisała to zjawisko i ten mechanizm była minister izraelskiego rządu w tym wywiadzie:


Donald Trump = Adolf Hitler

W takim klimacie mogliśmy być pewni, iz argument ad hitlerum będzie pojawiał się bardzo często. Głównymi aktorami manipulacyjnej kampanii byli przede wszystkim opinion makers czyli ludzie mediów (publicyści, satyrycy, celebryci), akademii (naukowcy) i życia społeczno – politycznego (głównie przedstawiciele NGO). Na tyle na ile wiem, w te haniebne działania nie byli oficjalnie uwikłani amerykańscy wybrańcy ludu, czyli aktywni politycy, choć dotyczyło to kilku byłych polityków, w tym zagranicznych zagranicznych. Wszyscy wspomniani aktorzy odgrywali swoje role, które były podzielone wedle skali dyfamacyjnego natężenia. Podzieleni byli oni na trzy grupy: „wściekłych” (stojących na pierwszej linii frontu i mówiących wprost iż Trump = Hitler) posługującej się bezpośrednim oszczerstwem. Należeli do niej przede wszystkim ludzie mediów i NGO; „zaniepokojonych realistów” (przekaz Trump nie jest Hitlerem, ale zachowuje się jak Hitler) i wreszcie „sugestywnych myślicieli” (przekaz Trump nie jest Hitlerem, ale może zostać Hitlerem). Ich narzędziem była przede wszystkim sugestia.

Trumpizm – Make America Great Again

Zanim zacznę omawiać konkretne przykłady warto przypomnieć pewne fakty dotyczące Donalda Trumpa. Po pierwsze i najważniejsze, Donald Trump był pierwszym od czasów Kennediego multimilionerem, co oznaczało znacznie mniejsze możliwości wpływu lobbystów na niego. Po drugie, był konsekwentnym przeciwnikiem deindustralizacji USA w wyniku której zyskiwały przede wszystkim Chiny i Meksyk (oraz amerykańskie korporacje i banki znacznie zwiększające swe marże dzięki outsourcingowi) tracił zaś budżet USA , przede wszystkim zaś miliony Amerykanów tracących pracę. Po trzecie, był przeciwnikiem niekończących się wojen, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Po czwarte, był orędownikiem kultury chrześcijańskiej („we want God”), przeciwnikiem aborcji etc. Po piąte, był przeciwnikiem niekontrolowanej imigracji nie uwzględniającej realiów społeczno – gospodarczych oraz odbywającej się z naruszeniem prawa amerykańskiego. Po szóste był państwowcem przywiązanym do zasady law & order. Po siódme wreszcie, był orendownikiem pluralistycznej debaty, zgodniej z pierwszą poprawką konstytucji USA i legacy of Founding Fathers. Doprawdy, czy są to „grzechy” uprawniające do porównywania go do ludobójcy, dyktatora, skrajnego rasisty, który wywołał wojnę światową i którego armia wkroczyła zbrojnie do ponad 10 państw...?

image

Priming

Już latem 2015 roku, zaraz po ogłoszeniu Trumpa gotowości do kandydowania dziennikarka Rachela X.Landes z żydowskiego dziennika The Foward przypomniała historię opisaną w Vanity Fair w 1990 roku, w której żona Trumpa (będąca jednakowoż w trakcie sprawy rozwodowej), Ivana, poinformowała, że jej mąż trzymał książkę z przemówieniami Hitlera w szafce obok swojego łóżka.

Wątek ten pojawił się w main streemowym obiegu po raz pierwszy pod koniec 2015 roku, po tym, jak kandydat na prezydenta odpowiedział na serię śmiertelnych islamistycznych ataków terrorystycznych w Paryżu (13 listopada) i San Bernardino w Kalifornii (2 grudnia), żądając czasowego wstrzymania zagranicznym muzułmanom możliwości wjazdu do Stanów Zjednoczonych. Jedną z pierwszych, publicznych osób, które zrobiły bezpośrednią analogię do Hitlera był czarnoskóry i „demokratyczny” były burmistrz Filadelfii, Michael Nutter. Odnosząc się do pomysłu Donalda Trumpa powiedział, że „wziął go ze strony swojej książki z przemówieniami Hitlera”. Tej wypowiedzi nadano rozmach poprzez dość szokującą okładkę i tytuł w należącej do żydowskiego magnata medialnego Morta Zuckemana gazecie. 

image

Następnie większość mediów main streemowych (od NY Times przez Washington Post po LA Times) odnotowały „szokującą” okładkę rozpoczynając powolne wprowadzenie do głównego obiegu zbitki Donald Trump = Adolf Hitler.

„Żydowskie idy marcowe” – pokaz cynicznej siły

Nasilenie operowaniem nią było wprost proporcjonalne do sukcesów Trumpa w polityce. Po wielkich sukcesach Trumpa w prawyborach w New Hampshire i Sounth Carolina zbliżało się (15 marca) bardzo ważne starcie w jednym z kluczowych stanów, Florydzie. Wygrana Trumpa tamże mogła stać się zwrotnym momentem dla jego kampanii. W związku z tym uruchomiono skoordynowaną akcję (co ciekawe znów pośrednio w odpowiedzi na kwestie imigracyjne oraz z mediami Morta Zukenmana w roli głównej), która formalnie rozpoczęła się na przełomie lutego i marca 2016 roku. Były prezydent Meksyku Vicente Fox, odnosząc się do wcześniej wypowiedzianych słów Trumpa o nielegalnych latynoskich imigrantach publicznie powiedział, że „przypominają mi słowa wypowiadane przez Hitlera”. Do tej krytyki dołączył się jego następca, Felipe Calderon, który oskarżył Trumpa o „ wykorzystywanie populistycznych uczuć, podobnie jak czynił to Hitler w swoim czasie ”. Kilka dni później, bo już 4 marca 2016 r. sygnał do rozpoczęcia pierwszej fazy nagonki dali „komedianci”. Tego dnia komik żydowskiego pochodzenia Bill Mahler w swoim piątkowym programie rozrywkowym „Real Time” w stacji HBO, poświecił znaczną część programu Donaldowi Trumpowi i Hitlerowi mówiąc m.in. „Ja nie sprechen sie niemiecki, więc z trudem przetłumaczyłem jedno z przemówień Hitlera na angielski i myślę, że to nam wiele mówi o tym, skąd Donald Trump czerpie swoje pomysły”. Jak widzimy w clipie, tłumaczenie było „bardzo luźne” i sprowadzało się do wyostrzenia do granicy absurdu niektórych stwierdzeń Donalda Trumpa (jak np. konieczność przestrzegania amerykańskiego prawa względem nielegalnych imigrantów) i zestawienia ich z w istocie rasistowskimi stwierdzeniami Adolfa Hitlera. Już następnego dnia kolejny komik żydowskiego pochodzenia Luis CK „wysłał do swych fanów emaila” zatytułowanego “Please stop it with voting for Trump.” W dość przewrotnej i z pewnością socjotechniczne „dopieszczonej” treści , użył m.in. bezpośredniego określenia „Trump to po prostu Hitler”. Jeszcze tego samego dnia, „email Luisa CK” został rozpropagowany w szeregu mediów z obszaru entertaintment, jak chociażby The Wrap założony przez amerykańską Żydówkę Sharon Waxman. Natomiast the very next day, 6 marca, Amerykanie mogli zobaczyć ten temat na okładce niezawodnego medium Morta Zukermana

image

Kilka dni później temat został podchwycony przez kolejnego komika Conan O’Briena w popularnym talk-show w którym gościł „Adolfa Hitlera” m.in. „zgadzającego się z Trumpem w 90%”. Wątek znów został podchwycony przez szereg mediów ogólno stanowych mediów.

W nurt cokolwiek komediowy wpisał się również w ów weekend były szef Ligi przeciwko zniesławieniu, Ebe Foxman, który podczas wywiadu dla Times of Israel oskarżył Trumpa o "hailowanie" i zachęcanie do tego publiczności podczas spotkania przedwyborczego na Florydzie. Absurdalność tego zarzutu (widocznego gołym okiem na zdjęciu poniżej) jest oczywista również dlatego, iż jest to trick psychologiczny powszechnie znany wśród ludzi zajmujących się polityką, który w swych założeniach ma zbliżać („rise your hands if your with me”) kandydata i jego wyborców oraz nawiązywać do przysięgi (co na poziomie psychologicznym potencjalnie utrudnia zmianę zdania pod wpływem propagandy konkurencji politycznej etc.).

image

Nie przeszkodziło to jednak p.Foxmanowi wygłaszać słów takich ja te: „Jako Żyd, który przeżył Holokaust, widok tysięcy ludzi podnoszących ręce w czymś, co wygląda jak salut „Heil Hitler ”, jest dla mnie obraźliwy, wstrętny i obrzydliwy. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę świadkiem czegoś podobnego w Stanach Zjednoczonych Ameryki...Widzieliśmy takie rzeczy na wiecach neonazistów. Widzieliśmy to na wiecach białych suprematystów. Ale widok czegoś takiego na wiecu dla prawowitego kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych jest naprawdę oburzający ”. Tego samego dnia w programie Meet the Press ogólnostanowej NBC wypowiedział się również David Brooks, dziennikarz NYT: „Jeśli zamierzamy wybrać Trumpa, równie dobrze możemy sprawić, że będziemy mieli nowe rajdy norymberskie w USA. Cechą numer jeden, która wiąże lub koreluje ze wsparciem Trumpa, jest autorytaryzm, wiara w autorytarny styl przywództwa.” Jednocześnie na łamach większości mainstreemowych mediów w tym samym czasie pojawiły się komentarze bardzo krytyczne wobec Trumpa, przez które pośrednio przebijały się „hitlerowskie tropy”. Np. komentator CNN Sally Kohn powiedziała w programie, że „media poświęcają Trumpowi zbyt dużo uwagi, a kiedy on ustanowi obozy dla internowanych i zawiesi habeas corpus wszyscy spojrzymy wstecz i poczujemy się bardzo źle”. Z kolei Jacob Weisberg, redaktor naczelny Slate, napisał, iż „Trump reprezentuje, to jak autokratyczne postawy wyglądają w nowoczesnym amerykańskim kontekście. Jest nieprzyjazny dla wolnego rynku, wolnej prasy i swobodnego wyznawania religii, jednocześnie deklarując poszanowanie tych wartości. Jest ksenofobem, podziwiającym przemoc i tortury, pogardliwy dla słabych i niechętny dla tolerowania krytyki lub pokojowego sprzeciwu”.

Matt Weinstein skomentował tą marcową operację dezinformacyjną w wymowny i profetyczny sposób „To był tydzień, w którym porównanie Donalda Trumpa z Adolfem Hitlerem stało się całkowicie akceptowalne”  

Odpowiedź Trumpa na te kalumnie była bardzo celna w postaci jednej z najlepszych przemów politycznych wszech czasów, której fragmenty możemy usłyszeć w tym klipie: 


 

Sianie wiatru w latach 2017-2020 (oczekiwanie na burzę w latach...?)

Kampania dezinformacyjna na temat porównywalności Donalda Trumpa i Adolfa Hitlera przebiegała w trzech głównych fazach. Pierwsza, którą opisałem względnie szczegółowo powyżej, wybuchła w okresie między ogłoszeniem przez Trumpa jego kandydatury w czerwcu 2015 r. a triumfem wyborczym w listopadzie 2016 r. Druga obejmowała okres od jego inauguracji w styczniu 2017 r. do wyborów śródokresowych w listopadzie 2018 r. Trzecia, najdłuższa, trwała od tego momentu do wyborów prezydenckich w listopadzie 2020 r. Podczas tych trzech faz „trumpizmu” lewicowi i żydowscy komentatorzy niezliczoną ilość razy dokonywali porównań do epoki nazistowskiej i Hitlera osobiście. Wymienienie ich wszystkich wymagałoby napisania przynajmniej dwóch tomów wzorem nadwiślańskiego Przemysłu pogardy autorstwa Sławomira Kmiecika. Warto jednak zwrócić uwagę, iż w swojej drugiej i trzeciej fazie ta operacja socjotechniczna przebiegała mniej więcej wedle tego samego scenariusza i była „odpalana” przy podobnych okazjach (kwestie imigracji, imputowanego rasizmu etc.). Tak jak wspominałem przy okazji analizy pierwszej fazy, aktorów również mogliśmy podzielić na trzy główne grupy stosując kryterium skali ataku: „wściekłych” (stojących na pierwszej linii frontu i mówiących wprost iż Trump = Hitler), „zaniepokojonych realistów” (Trump nie jest Hitlerem, ale zachowuje się jak Hitler) i wreszcie „sugestywnych myślicieli” (Trump nie jest Hitlerem, ale może zostać Hitlerem).

Jeśli chodzi o tą pierwszą grupę, to do wulgarnej klasyki gatunku publikowanej w drugim i trzecim okresie, możemy zaliczyć m.in. niemałą część publicystyki „amerykańskiej Gazety Wyborczej” czyli New York Timesa oraz „amerykańskiej Rzeczpospolitej” czyli Washington Post. Bardzo kłamliwie jednoznaczne stanowisko zajęła też część artystów i żydowskich NGO-ów. Do najbardziej reprezentatywnych dla tego nurtu aktywności możemy zaliczyć film Farenheit 11/9 w jakimś sensie „ikonicznego” dla lewicy Michaela Moora oraz kampanię Jewish Democratic Council of America rozpoczynającą się takim oto spotem.

Inni krytycy z grupy drugiej i trzeciej, najczęściej związani ze środowiskiem naukowym (choć to określenie przychodzi mi nad wyraz trudno), atakowali Donalda Trumpa koncentrując się na kilku wątkach „hitlerowskich” (tu bardzo emblematyczny materiał w NYT Jansona Stanleya) lub tylko na jednym np. na podejściu prezydenta do imigracji, porównując je do prześladowań Żydów przez nazistów w latach trzydziestych XX wieku. Tak uczynił np. znany historyk Richard Frankel, który potępił decyzję Trumpa o zaprzestaniu wydawania paszportów niektórym Amerykanom pochodzenia latynoskiego (nielegalnie przebywającym na terytorium USA i nie posiadającym obywatelstwa) porównując tę politykę z przepisami norymberskimi i mówiąc, że przypominają one „wysiłki Hitlera mające na celu usunięcie Żydów z niemieckiej społeczności narodowej” .

Z kolei znany również nad Wisłą, historyk Timothy Snyder przyjął inną, sugestywną strategię. W artykule w Slate zatytułowanym „On”, nie wymieniając ani Hitlera, ani Trumpa, zbadał wzrost i upadek tego pierwszego, aby ostrzec przed niebezpieczeństwem stwarzanym przez drugiego, sugerując, że „niespodziewane zwycięstwo wyborcze obu mężczyzn przygotowało grunt pod wyłonienie się państwa jednopartyjnego". W podobnym duchu, choć explicite, wypowiadał się prof. Harvardu Daniel Ziblat. 

Do opracowywania „naukowych” prac porównawczych zachęcono również (m.in. poprzez system grantów) szereg młodszych „naukowców”, którzy byli autorami książeczek takich jak ta:

image

Na poziomie czysto socjotechnicznym ta trzecia część obsady miała współtworzyć tzw. duszną atmosferę, wykorzystując swój status „obiektywnych” autorytetów (wedle twórcy nowoczesnej propagandy Eda Barneya warunkiem skutecznej kampanii propagandowej jest udział naukowców „it must be doctored”). Na poziomie psychologicznym takie zachowania utwierdzają przekonanych, ale też zasiewają wątpliwość u poszukujących poprzez odwołanie się do potocznych schematów myślenia („coś musi być na rzeczy”).

Bełkot jako signum temporis

Cała ta wieloletnia operacja dezinformacyjna oraz udział w nich tak wielu osób z grupy (nominalnie) zaufania publicznego jest bez wątpienia znakiem czasu. Czasu wielkiego kryzysu moralnego i korupcji. Samo bowiem postawienie problemu jest nonsesowne, pozbawione naukowych i empirycznych podstaw i w mym odczuciu spełnia wymogi bełkotu o którym o.Bocheński pisał m.in. „bełkot polega na używaniu wyrażeń w zasadzie zrozumiałych dla słuchacza względnie czytelnika ...Przykładem bełkotu jest często spotykane...nadużywanie znaczenia słów. Chodzi wówczas najczęściej o wyrażenia, które robią wrażenie uczonych...Używający bełkotu niekoniecznie wierzy sam w możność przekazania informacji w ten sposób, nie jest więc koniecznie zabobonny - bywa, że chce po prostu wprowadzić ich w błąd...bełkot jest najzupełniej bezużyteczny tam, gdzie chodzi o przekazanie informacji przedmiotowych, a więc w szczególności w nauce. Uleganie temu zabobonowi jest tym bardziej szkodliwe, że użytek słów, mających przedmiotowe znaczenie, jest cechą specyficzną człowieka (i zapewne, przynajmniej po części, wyższych zwierząt). Ci, którzy by chcieli mowę ludzką, przedmiotową i zrozumiałą, zastąpić bełkotem, sprowadzają tym samym człowieka na poziom niższy od poziomu małp i nosorożców, bo nawet te bydlęta używają nie tylko bełkotu.” Bez wątpienia istnieje pokusa skomentowania tej bełkotliwej chutzpah w konwencji żartobliwej, jak błyskotliwie zrobiła to np. Ann Coulter na łamach Vdare: "Jednym z idoli Adolfa Hitlera był pilot myśliwca z I wojny światowej Manfred von Richthofen, znany również jako „Czerwony Baron”. Syn Donalda Trumpa nazywa się Barron. (Zapisuje się inaczej, ale brzmi tak samo.); Adolf Hitler lubił Ewę Braun, ponieważ była bardzo atrakcyjna; Żona Donalda Trumpa, Melania, jest bardzo atrakcyjna. "

Ale sprawa ta wydaje mi się zbyt poważna i ciekawa poznawczo, aby można było się do takiej analizy ograniczyć, zważywszy że, jak mawiał o.Bocheński, „nawet najgorszy bełkot może przekazać pewną informację, ale nie przedmiotową - a mianowicie o tyle, o ile pokazuje, jaką postawę zajmuje, jakie stany psychiczne przeżywa ten, kto tego wyrazu używa.”

„Idź na wojnę w ostatnim rzędzie, będziesz z niej wracał w pierwszym” - Talmud

Bez wątpienia konieczność tak otwartej konfrontacji („stanięcie w pierwszym rzędzie”) nie była na rękę środowiskom żydowskim, które pomimo swej potęgi, cały czas preferują działania dyskrecjonalne i zakulisowe (tak fenomenalnie opisane przez byłego agenta Mosadu Victora Ostrovskyego w swej książce i przedstawione na tym krótkim filmie, gdzie m.in. mówi „Ludzie z B'nai B'rith wkraczają i „proszą”, aby robiący nam problemy zrezygnował”... [jeśli tego nie zrobi] robimy z niego antysemitę a to plama, która się nie zmywa”).


Ale sprawy z zdeterminowanym multimiliarderem, który dodatkowo doskonale wyczuł swoje momentum, miały się zgoła inaczej, stąd niejako konieczność „wytoczenia wielkich dział” strzelających z najgrubszej i najbardziej plamiącej (hitlerowskiej) amunicji. Od czasu opisanych w szczegółach w tej pracy „żydowskich id marcowych” nie przestały one strzelać. Ale, jako że „waliły” coraz bardziej na oślep, otworzyły oczy na te zjawiska nie tylko 75 milionom Amerykanów, ale i milionom ludzi na całym świecie. Trudno zresztą tego nie czynić, jeśli jest się pośrednio oskarżanym o hitleryzm, czyli m.in. o zbrodniczość.

Paradoksalnie, na marginesie antytrumpowych „hitleriów” pewną wartością dodaną dla transparentności życia publicznego była dyskusja wewnątrz żydowska, która w jakimś sensie obnażyła niechęć Żydów do budowania spójnej wspólnoty narodowej opartej na logosie tj. trwałych kulturowych więzach w życiu doczesnym i transcendentnym.

Bardzo emblematyczny dla tego zjawiska był tekst żydowskiego dziennikarza James Kirchicka na łamach The Tablet w którym, pominąwszy obowiązkowe zaklęcia („Zjazdy Trumpa w Norymberdze, na których zachwycona publiczność nieświadomie podnoszą prawe ręce w zaimprowizowanych przysięgach lojalności, dowodzą dreszczykiem kipiącej agresji. Jego nieskruszona kpina z fizycznie upośledzonych - jednej z pierwszych ofiar nazistów - przypomina nietzcheańską wolę władzy”) napisał rzeczy poważne m.in.: „Żydzi rzeczywiście odegrali nieproporcjonalną rolę w walkach o równość rasową, od ruchu przeciwko apartheidowi w RPA po walkę o prawa obywatelskie w Stanach Zjednoczonych. I chociaż Żydzi czuli się powołani do tych ruchów przez wiarę, uniwersalistyczne zobowiązania polityczne lub wrodzone poczucie sprawiedliwości (doprawdy trudno w to uwierzyć patrząc na to co się dzieje w okupowanej Palestynie oraz analizując badania dotyczące postaw Izraelczyków - PB), czynienie tego było również w ich wspólnym interesie. Kraj, który jest politycznie pluralistyczny, otwarty na nowe idee i nowych ludzi, zróżnicowany etnicznie i szanujący różnice religijne, to kraj, który w naturalny sposób będzie bezpieczniejszy dla Żydów niż kraj, w którym tych aspektów brakuje. Uważam, że właśnie dlatego tak wielu Żydów z natury boi się Donalda Trumpa. …Los życia Żydów na Zachodzie jest nierozerwalnie związany z demokracją, pluralizmem, tolerancją religijną i harmonią etniczną. Jeśli istnieje coś dobrego w nieodpartym wzroście siły Donalda Trumpa, jest nim to, że zmusiło nas ona do uświadomienia sobie tej prawdy.”

Ale, pominąwszy fakt, jak Żydzi rozumieją demokrację & pluralizm o czym również mogliśmy się przekonać na podstawie ostatnich działań panów Marka Zuckenberga z Facebook czy Sergieja Brina z Google & Youtube, warto się zatrzymać i zastanowić, co takowe rozumienie oznacza dla narodowej wspólnoty i jej kultury, w tym kultury debaty. Między innymi na podstawie powyższej analizy można dojść bowiem do bardzo pesymistycznych wniosków. Moim zdaniem warto, nie tylko w kontekście amerykańskim, zadać głośno pytania czy aby „prawda” o której wspominał James Kirchick nie jest stricte środowiskowa (aby nie powiedzieć rasistowska) a niewspólnotowa? Czy aby nie zabezpiecza ona przede wszystkim interesów mniejszości narodowej (posiadającej dodatkowo własną, żydowską Ojczyznę) i tworzącą (o paradoksie) znaczną część establishmentu amerykańskiego, kosztem większości narodowej? Czy jej obrona uprawnia do niszczenia łacińskich i chrześcijańskich fundamentów (wiara/rozum, prawo, pluralizm, wolność słowa) w tym fundamentów debaty, na jakich ta wspólnota narodowa została zbudowana? Przypuszczam, że wątpię. I choć siły kłamstwa posługujące się min. argumentum ad hitlerum 3 listopada br. politycznie zwyciężyły, już wiemy, iż w dłuższej perspektywie z obecnie zasianego ziarna wyrośnie zwycięstwo. Zaś zawołania „Synu mój, nie idź z nimi ich drogą, wstrzymaj stopę swą od ich ścieżki, kiedy nogi ich biegną do zła i śpieszą, aby przelać krew.” (Meszalim 1, 15-18) oraz „I poznacie Prawdę, a Prawda was wyzwoli” (JB 32) są bardzo aktualne.

p.s. tekst ten dedykuję śp. Ashli Babbit nieuzbrojonej kobiecie, dodatkowo będącej w asyście Policji a zastrzelonej z zimną krwią na terenie Kapitolu podczas prowokacji waszyngtońskiej. Świeć Panie nad jej duszą +

Dr, MBA

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka