Szedł ulicą pewien bezdomny. W stanie takim znajdował się od niedawna. Jego ubranie, zapach czy sposób zachowywania nie zdradzały jego obecnego statusu społecznego. Bezdomnym był od niedawna na skutek splotu niekorzystnych dla niego okoliczności, o których nie będziemy tutaj wspominać. Bezdomny obserwował świat jakby z zewnątrz, był rozanielony, wzruszony, wręcz doświadczał stanu emocjonalnego jakiego nie doświadczają nawet najbogatsi. Czuł spokój ducha i radość obserwując wiosenny krajobraz miasta. Bezdomny był artystą jednak nie to było w tym momencie najważniejsze. Lubił opisywać świat, patrzył na niego inaczej niż większość z nas. Dzisiaj pomimo pięknej pogody znajdował się w bardzo refleksyjnym nastroju. Ze spokojem obserwował goniących za szczęściem ludzi, jednak wszystko co widział wydawało mu się niezwykłe i piękne. Świat wydawał mu się miejscem pełnym harmonii ale też wzruszenia i smutku. Bezdomny pomimo swojej izolacji nie czuł smutku, generalnie nie czuł się źle, był niejako szczęśliwy tylko z powodu tego, że żyje i może obserwować świat. Lubił opisywać go tak pięknie jak to potrafią tylko wybitni artyści, wyobcowani outsiderzy, którzy jednak pomimo to byli szczęśliwi dzięki swojej indywidualności.
Jednak to co burzyło spokój Bezdomnego to fakt, że trzeba zdobyć jakieś środki na jedzenie, szczególnie, że z rana jadł tylko dwie bułki z konserwą a było już po południu. Na szczęście nasz bohater miał ze sobą gitarę, która osładzała mu samotne wieczory gdy był już zmęczony włóczeniem się po obcym dla niego mieście. Bezdomny nie czuł nienawiści do świata, która jest częsta u ludzi w podobnej do niego sytuacji o ile to co się ma w głowie jej nie definiuje, bo wtedy można by go nazwać najlepiej sytuowanym człowiekiem na świecie. Nasz bohater usiadł więc na ulicy i zaczął grać. Opisywał świat, ludzi, których widział pod zupełnie innym kątem niż robimy to na co dzień. Jego niezwykła umiejętność nie tylko widzenia świata ale też wyrażania tego co się widzi, opisywania tego, nie przynosiła mu jak do tej pory pieniędzy nie licząc drobniaków rzucanych do pokrowca przez współczujących mu ludzi. Ludzi, którzy przechodzili obok niego i przez te kilkadziesiąt metrów, przez które słyszeli jego muzykę patrzyli na świat oczami bezdomnego, stawali się na chwilę inni o ile inność definiuje sposób postrzegania świata, nie ten społeczny, gdzie liczy się pieniądz i szeroko pojęta jakość człowieka oceniana za pomocą różnych kryteriów czy schematów. Bezdomny jak i przez chwilę jego mimowolni słuchacze widzieli człowieka obiektywnie a nie tylko pod kątem tego do czego może się im przydać, nagle zaczynali dostrzegać w ludziach wokół siebie niepowtarzalne jednostki, które błądzą wciąż poszukując szczęścia.
Bezdomny zaczął grać, z jego ust zaczęły płynąć nostalgiczne, refleksyjne piosenki, jednak nie było w tym goryczy. Słychać w tym było nadzieję na lepsze materialnie życie. Pod względem duchowym nie brakowało mu niczego, ale męczyło go to, że wciąż się musi martwić o tak przyziemne potrzeby jak jedzenie i miejsce do bezpiecznego snu. Podróżował już od jakiegoś czasu ale wciąż było ciepło, także nie musiał jak do tej pory spać w przytułku czego bardzo nie chciał. W jego przekonaniu zakwalifikowałoby to go do kategorii marginesu społecznego co mogłoby zmienić jego sposób patrzenia na świat czego mocno się obawiał. Bał się, że stanie się mentalnym bezdomnym nie w sensie dosłownym ale w znaczeniu przynależności do kategorii ludzi, którym się nie powiodło, którzy zasługują na współczucie, i których jest nam żal. Bezdomny brał z życia pełnymi garściami chociaż jak większość z nas nie miał wszystkiego co chciał, wiedział, że nikt nie zabierze mu tego co widział jednak dręczyła go samotność i brak stabilizacji, brak swojego miejsca do życia. Zdarzało mu się uzbierać trochę pieniędzy, które zawsze w pierwszej kolejności wydawał na papierosy i na kawę w jakiejś uroczej kawiarni, najlepiej z tarasem lub ogródkiem tak aby poczuć się jak normalny człowiek. Jego marzeniem było zarabiać na tym co tak lubi czyli opisywaniu rzeczywistości wokół niego. Robił to w tak poetycki i tak inny wobec znanego nam z gazet sposób, że nawet najmniej wrażliwym ludziom zdarzało się przystanąć na chwilę i posłuchać jego głosu. Tak stało się i tym razem. Obok, czy raczej przed bezdomnym stanął lekko grubawy mężczyzna w garniturze, na oko koło czterdziestki czy nawet pięćdziesiątki. Mężczyzna stanął i wpatrywał się w bezdomnego słuchając jego muzyki. Oczywiście wcześniej aby czuć się w porządku wobec w jego mniemaniu muzyka wrzucił mu do pokrowca banknot jaki rzadko kiedy przychodziło bezdomnemu oglądać. Mężczyzna będący z pewnością właścicielem jakiegoś niezbyt wielkiego ale za to przynoszącego bardzo duże profity interesu czy wręcz firmy, który wiele czasu spędził na bankietach biznesowych wciąż stał i wsłuchiwał się w melodie płynące z ust bezdomnego. Jego, to znaczy biznesmena marzenie się spełniło. Był on właścicielem dobrze prosperującej firmy oraz posiadaczem żony i dzieci. On jak nikt inny rozumiał piosenkę bezdomnego o marzeniach i szukaniu szczęścia. Pomimo, że czuł się spełniony i wolny na tyle, że mógł sobie pozwolić na taką przerwę w środku dnia brakowało mu tej poetyckości jaką właśnie oferował mu bezdomny. Biznesmen stał i wciąż słuchał, naprawdę doceniał sposób opisywania świata przez bezdomnego. Gazety czytał z zawodowego obowiązku co fakt, że też sprawiało mu przyjemność jednak nie dawało mu tego czego tak bardzo potrzebował. I nie chodziło tu o jak to w większości przypadków bywa krótki kontakt ze sztuką jako odskocznią, po której wraca się do codziennej szarej rzeczywistości. Biznesmen naprawdę słuchał bezdomnego i naprawdę mu zazdrościł. Bezdomny nie zazdrościł biznesmenowi ponieważ w chwilach kiedy grał nie potrzebował do życia niczego innego. Biznesmen jak nikt inny wierzył w cuda, sam dorastał otoczony opiniami, że w tym kraju nie da się nic zrobić legalnie oraz, że wszyscy jesteśmy skazani na mordęgę przy taśmie produkcyjnej. Biznesmen też w pewnym sensie był artystą, w końcu też musiał użyć swojej kreatywności, która chyba tylko w sztuce jest bardziej potrzebna. Mężczyzna wciąż stał i słuchał. Nie mógł się nadziwić, że ktoś komu jak sądził materialnie tak źle się wiedzie może w swojej muzyce wyrażać tak piękne treści.
Biznesmen był na tyle zainteresowany osobowością bezdomnego i na tyle chciał mu ulżyć w ciężkiej sytuacji jaką bez wątpienia jest głód (który malował się na twarzy grającego), że postanowił zaprosić go do restauracji. Bezdomny nie namyślał się długo, schował gitarę i obaj udali się w stronę najbliższej knajpki oferującej dość dobre jedzenie. Biznesmen zamówił dla obu obiad i w milczeniu siedział naprzeciwko swojego nowego „idola”.
- Czym się Pan zajmuje? – zapytał w końcu bezdomny.
- Prowadzę biznes, dość dobrze mi idzie. – odpowiedział biznesmen.
- A jeśli można spytać, dlaczego wybrał pan akurat to miejsce? – zapytał znów bezdomny patrząc na wyjątkowo interesujący wystrój lokalu.
- Bo jest najbliżej – odparł biznesmen.
- A dlaczego grasz na ulicy? Nie masz domu? Masz co jeść? – dopytywał zainteresowany.
- Tak się składa, że aktualnie nie mam stałego miejsca zamieszkania i bardzo mi tego brakuje ale mam nadzieję, że niedługo to się zmieni, przynajmniej jestem wolny, he he. – odpowiedział śmiejąc się ironicznie.
- No wiesz… Każdy inaczej definiuje wolność, wciąż musisz się martwić o jedzenie i spanie.
- To akurat wiem aż za dobrze. – odpowiedział mu z gorzkim grymasem bezdomny.
Po tej krótkiej wymianie zdań obaj zabrali się do spożycia przyniesionego właśnie posiłku. Po zafundowanym obiedzie biznesmen zamówił jeszcze kawę, którą urozmaicała im dyskusja na różne mniej lub bardziej ważne tematy…
Biznesmen wrócił wolnym krokiem do domu. Jednak ten dzień był inny niż zazwyczaj. Nie dość, że nie musiał już wracać do firmy to po raz pierwszy od bardzo dawna był w tak refleksyjnym nastroju. Myślał o tym co znaczy odnaleźć szczęście. Biznesmen trochę już na ten temat wiedział, jednak zdawał sobie sprawę, że pieniądze to nie wszystko. Od dawna nie czuł się tak młodo. Przypomniało mu się jak w wieku dwudziestu kilku lat zaczął rozkręcać własny biznes, był to moment, w którym czuł spontaniczność oraz fakt, że żyje naprawdę, może sam o sobie decydować i jest wolnym człowiekiem.
Kiedy minął próg domu w głowie wciąż słyszał słowa piosenki muzyka. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to właśnie dzięki temu napotkanemu dzisiaj człowiekowi czuje się tak wyjątkowo, inaczej niż zwykle. Biznesmen zdjął płaszcz, powiesił go na wieszaku po czym wszedł do salonu gdzie cała rodzina siedziała już przy obiedzie.
- Już jadłem na mieście kochanie - rzekł tylko po czym udał się do siebie na górę porozmyślać nad życiem czego tak dawno nie robił i czego tak bardzo mu brakowało.
Bezdomny dopił kawę i udał się na swoją ulubioną część rytuału jaką jest zapalenie papierosa. Podobnie jak swój dzisiejszy wybawca zaraz zrobi zaczął rozmyślać o swoim życiu. Palącą potrzebą było znalezienie miejsca zamieszkania oraz stałego dopływu pieniędzy na jedzenie czy ubranie. Chociaż patrząc prawdzie w oczy można by rzec, że włóczęga po miastach było na tą chwilę bardzo dobrym pomysłem. Bezdomny nigdy nie widział tylu rzeczy i nie poznał tylu ciekawych ludzi co teraz. Jego tułaczka sprawiała mu niebywałą przyjemność jednak wiedział, że zawsze tak żyć się nie da a chciał w swoim życiu jeszcze wiele osiągnąć. Jednak pomimo tego, że lubił marzyć to nie można było powiedzieć aby marzeniami żył. Bezdomny zwykle znajdował się w stanie tu i teraz, czerpał wiele z zasady Carpe Diem, nie martwił się zbytnio o jutro, przynajmniej nie cały czas.
Inne tematy w dziale Rozmaitości