marianna marianna
246
BLOG

Nie pamiętam czy kwitły kasztany...

marianna marianna Rozmaitości Obserwuj notkę 5

     Nie lubiłam swojej szkoły. Egzaminy maturalne były /przynajmniej powinny być/ dla mnie zakończeniem tego niemiłego epizodu w życiu. Nie byłabym sobą gdybym znów nie zaliczyła  na nich wpadki.

    Pierwszego dnia, podczas egzaminu pisemnego z polskiego, z kosmetyczki  trzymanej pod ławką, wypadła mi kartka. Nic specjalnego na niej nie było - tytuły tematów do jakich przygotowywałam się do egzaminu. Zauważyła to profesorka od rosyjskiego - z którą "miałam na pieńku".  Schowała szybko kartkę do swojej torebki i wyszła po dyrektorkę szkoły. . Nie wczytując się w treść, poszła powiadomić ją o przyłapaniu mnie na ściąganiu.                       

Nie przejęłam się tym bo uważałam, że się sama ośmieszy. Nie przewidziałam jednak reakcji obecnych na sali mojej wychowawczyni i polonistki. Zorientowały się w zamiarach rusycystki, wyciągnęły z jej torebki tę kartkę, porwały w drobny mak i wyrzuciły za okno. Ja siedziałam na końcu dużej sali i nie zdążyłam je powstrzymać.

     Dyrektorka po wkroczeniu do sali / ona nie wchodziła ale wkraczała/, pomimo braku "dowodu przestępstwa" - przekreśliła mi prawie ukończoną pracę i kazała wyjść. "Ty, już zakończyłaś swój egzamin!". Ja, jedna z najlepszych polonistek w tej szkole - nie zaliczyłam egzaminu z języka polskiego. Czarna rozpacz!

Na moje szczęscie, w tych latach ,  można było w kilka dni po pisemnym - zdać egzamin ustny, poprawkowy. Było nas dwie do poprawki. Polonistka, której naświetliłam całą sytuację, mając wyrzuty, że mimowoli sama mnie w nią wpakowała,  podała mi kilka tematów  zadanych na ustnym przez siebie. Była też możliwość zadawania pytań przez pozostałe grono pedagogiczne.  "Poradzisz sobie. Pokaż  im na co ciebie stać."

Poradziłyśmy sobie obydwie - i to wyśmienicie. Ja na 5 a Basia na 4.

      Matematyke - z której byłam kompletna "noga"  - zaliczyłam na 4. Nawet zadanie z trygonometrii zrobiłam samodzielnie, reszte - tak jak większość klasy ściągnęłam. Dobre ściągi były -  cała klasa zdała.

 

Co do tej rusycystki co to miałam z nią "na pieńku". Nam , 19letnim dziewczynom z klasy maturalnej /i żadnym uczniom z naszej szkoły/ nie wolno było chodzić do kawiarni w mieście w którym była nasza szacowna uczelnia / byle jakie technikum ekonomiczne ale jedyne na tym terenie/. To nie była jakaś speluna ale najzwyklejsza kawiarnia jaka mogła być w 1968roku. Pewnego sobotniego, wiosennego popołudnia wybrałam się z trzema koleżankami na kawę do tego przybytku. Kiedy zajęłyśmy już wolny stolik i zamówiłyśmy kawę okazało się, że na sali jest obecna nasza profesorka od rosyjskiego. Starsza od nas o jakieś 7-8 lat kobietka przebywała w towarzystwie starszego pana. Była nieżle wstawiona i wyrażnie uwodziła swojego towarzysza. Moje koleżanki chciały pospiesznie i w miarę niezauważalnie opuścić  kawiarnie.  Wytłumaczyłam im, że jeżeli ktoś ma się wstydzić i uciekać to nie my. Mało tego, wyciągnęłam z torebki papierosy i zapaliłam. Dziewczyny się bały i siedziały jak na rozżarzonych węglach. Wytrzymały niecałe pół godziny i ja wyszłam razem z nimi. Pani M. już tak dobrze się przy nas nie bawiła.  Koleżankom moim darowała ale mnie przyszło zapłacić za moją bezczelność na maturze.

marianna
O mnie marianna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości