Był 24 grudnia 1945 roku. Sroga zima i mnóstwo śniegu oświetlało okolicę chaty. Rypa, a w zasadzie Władysław Rypiński, wyszedł na dwór. Chciał się przewietrzyć. Jak zazwyczaj był nachlany. W Wigilijną noc w jego towarzystwie nie dzielono się opłatkiem. Zastępowały go kobiety, wiadomo jakich obyczajów. Bibka trwała. Przypomniało mu się zdarzenie sprzed ponad miesiąca. W nocy z 8 na 9 listopada uprowadził ze swoimi Ryszarda, Kazimierza i Juliana Gujskich- szanowanych działaczy PSL- u (nie mylić z obecną partią o podobnej nazwie). Nie zastali wówczas ich starszego brata Stanisława, porucznika AK w Łęgu.
- Ach ta starucha!- przemknęło Rypie przez analfabetyczny łeb.
Pamiętał, jak jego towarzysz z Armii Ludowej walnął ją w szczękę.
Rypiński ze swoimi komunistycznymi zbirami zabrali jej trzech synów. Ryszarda rozstrzelali na peryferiach Łęga, tuż obok młyna. A pozostałych dwóch tak tłukli na posterunku MO, że połamali sowieckie karabiny.
Całość na: www.plonszczanin.pl/
Inne tematy w dziale Rozmaitości