Eli Barbur Eli Barbur
1641
BLOG

IMIĘ TWOJE CZĘŚĆ ŚWIATA (3)

Eli Barbur Eli Barbur Kultura Obserwuj notkę 32

Najnowsza, zremiksowana wersja opowiadania Imię twoje część świata, które drukowane było najpierw w Izraelu i następnie w Polsce w tomie moich opowiadań pt. TEN ZA NIM.

 

Zamówiony przeze mnie kotlet po kijowsku

przywędrował do mnie po 45 min. z Kijowa.

(Nabokov)

Którejś nocy wielbłądy przelazły luzem z egipskiej strony i starszy tropiciel Dziucha powiedział, że nie miały żadnego obciążenia na garbach, bo w jasnym blasku księżyca ślady szły zygzakiem. Więc tym razem nie było tak, że chcieli przerzucić jakieś kałachy i granaty dla Palestyńczyków - tropiliśmy cholerne dromadery aż do kolorowego napisu „Welcome to Gaza” i nad ranem przymglone kontury palm na horyzoncie wyglądały jak rysunki jaskiniowców.

Na szosie nabrzeżnej między Gazą i Chan-Junes bose Beduinki pędziły stada owiec w tumanach mgły i kurzu - osiołki machały ogonami pod palmami daktylowymi, oganiając się od much. Na poboczach ciągnęły się kartofliska poniżej poziomu morza z wodami gruntowymi podchodzącymi pod samą powierzchnię - lubiłem patrzeć na tunele foliowe z drewnianymi pługami fellahów i z kefijami powiewającymi ze skrzypiących strachów na wróble.

Tropiciel Dziucha najbardziej ze wszystkiego nie znosił, gdy przemytnicy beduińscy z egipskiego półwyspu Synaj - przechodzili przez granicę na podeszwach z baraniego futra. Zjeżdżając potem z patrolu wyhamowaliśmy w rozpędzie i w życiu takiego cyrku nie widziałem. Byk z pochylonym łbem stał pośrodku drogi - w odległości rzutu granatem - jakby nas chciał zrogować.

Wieczorami oglądaliśmy filmiki na wideo - w promie kosmicznym z kanapami rokoko złota rybka nie chciała spełniać życzeń. Kaseta Cohena - 4 nad ranem, New York w grudniu, facet z różą w zębach. Przed nocnym patrolem jakiś oszołom z pneumatycznym młotem „Cobra” zagonił nas do kopania dołów przy świetle księżyca - wracając potem nad ranem do campu zobaczyliśmy esowate, ociosane pniaki wkopane w piach, które były darem libańskiej Falangi* i miała z nich wyrosnąć puszcza cedrowa.

Momentami wszystko było OK - na postojach siedziałeś z butem na zawiasie płóciennych drzwiczek - tranzystor ładował arabską muzykę w gorącym wietrze, że z wrażenia dostawałeś morskiej choroby, jakbyś cwałował na wielbłądzie. Znowu złapaliśmy gumę na skręcie; w taki upał chciałbyś trochę pomieszkać -trzaski na łączach - w polowym telefonie na korbkę... przerywany krzyk dziewczyny jak zza morza: „Chcę cię nareszcie zobaczyć, chcę się wreszcie wygadać”. Zapiaszczona golarka zgrzytała na parodniowym zaroście.

24-godzinna przepustka - najpierw stopem do Beer-Szewy. Po drodze w knajpie kibucowej baby z robótką zerwały się na nasz widok zza chłodniczej lady - wielki schaboszczak z kapuchą i zimnym beczkowym Goldstarem. Wiatr przynosił piękny zapach sianokosów i bosonogie blondyny, duńskie wolonterki w szortach khaki, malowały kombajn, któremu nawalił zapłon i próbowały odciurkac benzynę szlauchem. Kierowca międzymiastowego autobusu otworzył okno i cisnął gruby plik gazet i reklamówek pod azbestową wiatę przystanku „Egged”.

W Beer-Szewie Beduini z tlenionymi kurwami szli na cmentarz brytyjskich żołnierzy z I wojny światowej. Burza piaskowa wdzierała się pod hotel „Oaza”, gdzie jak raz wznowili jakieś rozmowy z delegacją egipską - w targowy dzień owce pasły się na trawiastym pasie rozdzielającym przelotową trasę z włączonymi jarzeniówkami. Zobaczyłem ciemnoskórych Żydów etiopskich z kapłanem (kejsem) z białym parasolem, kupujących gumy do żucia w kiosku.

Na osiedlu z młodymi drzewkami ludzie w pasiastych piżamach oglądali w „TV Moskwa” defiladę rakiet balistycznych na Placu Czerwonym - facet ze złotymi kłami sprzedawał samowary na węgiel drzewny - 40 rocznica zwycięstwa nad Hitlerem. W szałasie koło szosy zamówiłem połówkę arbuza z wielkiej lodówy podłączonej do słupa trakcyjnego. Siedziałem na starej kanapie pokrytej płachtą i z głośnika leciała Um-Kultum** przebijana wiwatami spod mauzoleum Lenina, i zajechała zakurzona ciężarówa „tijulit” z weteranami na jutrzejszą defiladę

Zabrałem sie z nimi, bo jechali do Tel Awiwu - faceci z wiązkami orderów na białych koszulach z krótkim rękawem śpiewali rosyjskie pieśni partyzanckie i butelki izraelskiej wódki „Gold” kursowały między siedzeniami. Człowiek koło kierowcy nadawał w mikrofon: „Ja nastajaszczij ruskij aficier; ja był w samych trudnych bajach w Jewropie; mienia tiepier na wagzał praważdali admirały”.

Więc potem lecieliśmy szosą nr 4 oświetloną żółtymi jarzeniówkami i jumbo-jet schodził do lądowania pod Tel Awiwem - sprzedawali żółte tulipany z kubłów pod oświetlonymi wiatami przystanków z wielkimi zdjęciami nadmorskich dziewczyn w bikini. Skręcająca szerokim łukiem przelotowa arteria Ibn Gwirol z samochodami jadącymi wolno pod drzewami - moment nagłego luzu życiowego, gdy wracasz z wojska lub z jakiegoś wyskoku do Europy.

Świetlne litery “żywej gazety” leciały pod wysokim niebem i zmieniały się kursy akcji w monitorach, i koło fontanny na placu Dizengoff ustawili dwa teleskopy wycelowane w kratery na księżycu. Facet w bosmańskim kaszkiecie sprzedawał zdalnie sterowanego robota z antenkami i błyskającymi światłami - nad schodami płynęły srebrne baloniki ulicznego sprzedawcy i nieogolony człowiek w kombatanckim berecie grał na akordeonie rosyjskie melodie.

W centrum handlowym pedały u fryzjera tapirowały się w trzymetrowym lustrze za balustradką z pianki morskiej i mała dziewczynka odrabiała słupki pod włączoną suszarką, która zwiewała jej zeszyt z kolan. W minilunaparku koło podziemnego parkingu kobiety machały do bachorów na satelitach z bronią laserową i stary człowiek z tekturową walizką wjeżdżał schodami ruchomymi, nad którymi wisiała lotnia jak skrzydłowec Leonarda.

W wideograch trawiaste pobocza autostrady z łaciatymi krowami i reklamami - z kłębiastymi chmurami nad zbliżającym się miastem wieżowców - uciekały przed czerwonym kabrioletem, który ledwo wyrabiał przy wyprzedzaniu. Celowniki strategicznych bombowców przemiatały nad konturami zalesionych wysp i kontynentów i przez okienka kasowe multipleksu dmuchało zimne powietrze z zapachem Coli i popcornu. Przeciąg wydymał kotary pod zielonymi napisami “Exit” i jakieś gołębie miotały się pod dachem.

Zaśnieżone uliczki Pragi Czeskiej i Mozart przebijany zespołem “Duran Duran” z sąsiedniej sali - przypomniałem sobie duński film*** z Euroszimą w lunatycznej poświacie, gdy egipski policjant rżnął japońską kurwę na garbusie-VW.

CDN

@

*Maronici sprzymierzeni z Izraelem.

** Słynna piosenkarka egipska.

***”Element zbrodni” Von Triera.


 


 


 


 


 



 



 



 



 



 



 



 

Eli Barbur
O mnie Eli Barbur

STARAM SIĘ GADAĆ DO RZECZY. Opublikowałem powieści „ GRUPY NA WOLNYM POWIETRZU ” (Świat Literacki, W-wa 1995 i 1999) i „ STREFA EJLAT ” (Sic!, W-wa 2005); tom opowiadań ” TEN ZA NIM ” (Świat Literacki, W-wa 1996); ” WZGÓRZA KRZYKU” (Świat Literacki, W-wa 1998) - zbiór reportaży i wywiadów zamieszczanych w latach 90. w GW i tygodniku Wprost; „WŁAŚNIE IZRAEL” (Sic!, W-wa 2006) - wywiad-rzeka o Izraelczykach.  “ TSUNAMI ZA FRAJER. Izrael - Polska - Media” (wyd. Sic!, W-wa 2008) - zbiór felietonów blogowych, zamieszczanych w portalach: wirtualnemedia.pl i salon24.pl.; פולין דווקא (Właśnie Polska)- reportażowa opowieść o Polsce z rozmowami o kulturze - Jedijot Sfarim, Tel Awiw 2009; WARSZAWSKI BEDUIN (Aspra-Jr, W-wa 2012)- biografia Romana Kesslera. @ ZDZICHU: WITH A LITTLE HELP OF HUMAN SHIELDS. Spiro Agnew: The bastards changed the rules and didn’t tell me. I LOVE THE SMELL OF NAPALM IN THE MORNING (Apokalipsa teraz). "Trzeba, żeby pokój, w którym się siedzi, miał coś z kawiarenki" (Proust). MacArthur: Old soldiers never die; they just fade away. Colombo: Just give me the facts. "Fuck the Cola, Fuck the Pizza, all we need is Slivovica". Viola Wein: Lokomotywa na Dworcu Gdańskim nie miała nic wspólnego z wierszem Juliana Tuwima. FUCK IT! AND RELAX (John C. Parkin)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (32)

Inne tematy w dziale Kultura