Eli Barbur Eli Barbur
1157
BLOG

IMIĘ TWOJE CZĘŚĆ ŚWIATA (6)

Eli Barbur Eli Barbur Kultura Obserwuj notkę 15

Najnowsza, zremiksowana wersja opowiadania Imię twoje część świata, które drukowane było najpierw w Izraelu i następnie w Polsce w tomie moich opowiadań pt. TEN ZA NIM.

Zamówiony przeze mnie kotlet po kijowsku

przywędrował do mnie po 45 min. z Kijowa.

(Nabokov)

Więc potem narastający terkot generatora w powietrzu - beczenie owiec na piaszczystym płaskowyżu z kolorowymi cysternami. Allah nie poskąpił deszczu w tym roku i Sulejman, młodszy brat tropiciela Dżuchy, tłumaczył, że jak się robi gorąco przenoszą obozowisko na wzgórze, a w porze deszczowej do kanionu ze świeżą trawą dla owiec. Gościnna chata na wzgórzu - stary beduiński cmentarz - senior rodu Abu-Rabijów w rozwianym burnusie, z ozdobnym kindżałem i w białej odświętnej kefiji przyzywał nas szerokimi gestami.

Biała klacz oźrebiła się Abu-Rabijom i nie dawała do siebie podejść ogierom - psy szczekały na koguty koło owczarni z falistej blachy. Wewnątrz gościnnej chaty okrągłe palenisko z mosiężnymi przyrządami do kawy na popiołach z węgla drzewnego; podłoga wyłożona kobiercami i materace z poduszkami pod ścianami; Sulejman raz po raz leciał z wiadrem do cysterny i skraplał wodą piach za progiem, żeby nie nawiewało do środka przez otwarte drzwi.

Dzieciaki przyniosły michy z ryżem i baraniną, spod których wygrzebywałeś wielkie płachtowe “pity” pieczone w gorącym piachu. Jedliśmy gołymi rękami, siedząc ze zdjętymi butami na podłodze i lepiąc piguły z ryżu, i potem dzieciaki obmywały nam ręce ciepłą wodą. Gorzkawo-kwaskowata kawa na dnie małych filiżanek; Sulejman rozgarniał węgle i wiatr huczał w wylocie na dym, i bosa dziewczynka zapiaszczonym pilotem skakała po kanałach w telewizorze.

Ród Abu-Rabijów wywędrował kiedyś z Półwyspu Arabskiego, bo rozeszło się o jednego dromadera, ktorego brakowało im do okupu. Mieli w ramach sulchy* z innym plemieniem ofiarować setkę wielbłądów za to, że zasztyletowali jakiegoś napalonego małolata, ale tamci stanowczo odmówili przyjęcia 99 wielbłądów i też zasztyletowali małolata Abu-Rabijom. Senior rodu tłumaczył teraz, że woleli opuścić tamte strony, choć dziś siedzieliby na jakichś polach naftowych.

Sulejman podwozi nas pikupem bez numerów do szosy, gdzie chodzą autobusy międzymiastowe. Mówi z przekonaniem, że najlepsi orientaliści pochodzą z Europy wschodniej. Jego profesor na Uniwersytecie Ben-Guriona w Beer-Szewie zna na wyrywki wszystkie części ciała wielbłąda w liczbie 40 i parzy kawę lepiej niż senior Abu-Rabija. Chmary kruków nad wysypiskiem - pachnie rozgrzanym asfaltem i świeżo skoszonym zbożem - słychać szum za plecami.

Jazda autobusem Eggedu do Tel Awiwu. Z dawnego nasypu kolejowego na ulicy H'Rakiewet** zobaczyłem brudnożółty, widmowy budynek koncernu prasowego, gdzie miałem znowu zjawić się po wojsku. Za piętrowymi szybami rotacji w neonowych światłach drukował się nakład gazet w 6 językach. Parking na dawnych torowiskach z barakiem “Komora celna” - kępy polnych traw znikąd - dziadek w budce z samochodowym lusterkiem stemplował karty postojowe.

W domu pocztowy worek z gazetami na tapczanie i dziewczyna nagrała się, że wraca pojutrze nad ranem, i żebym nie zapomniał odebrać wozu z warsztatu. Wsadziłem na łeb słuchawki i słuchałem Johna Coltrane,a - łaziłem boso po kaflowej podłodze i wycierałem plecy fajnym ręcznikiem. Wyjąłem puszkę piwa z lodówki - w telewizorze poczty sztandarowe defilowały na Górze Herzla w Jerozolimie - strzeliłem szybko drugi browar i postanowiłem skoczyć na miasto.

Wideobary” nad morzem z wielkimi wentylatorami tłoczącymi na dwór tłuste opary frytek - punkowcy przed magnetowidami z zespołem Duran Duran na tle wieży Eiffla z planu filmowego najnowszego Bonda. Kolorowe race strzeliły w ciemność nad hotelem z dyskoteką na dachu - niosły się dźwięki elektronicznej muzyki - kurwa wspinała się chwiejnie do szoferki białej cieżarówy UNIFIL. Policjantki w odblaskowych kamizelkach kierowały ruchem na nabrzeżu.

Dyskotekowy tłum w amfiteatrze przed lustrzankową rotundą i dołem przejechał wóz straży pożarnej na syrenie - tęczowe ośmiornice żerowały w podświetlonym barze-akwarium na przystani jachtowej; dziewczyny na wrotkach robiły jaskółki na falochronie - wanty dzwoniły na gołych masztach w ciemności. Potem w starym porcie koło ujścia rzeki Jarkon do morza zobaczyłem oświetlony komin elektrowni - słonie z baldachimami przed hurtownią LEGO - połykacze ognia ćwiczyli na boisku nad wodą, gdzie rozstawili wielki namiot cyrku “Medrano”.

Na placu między warsztatami przystanął różowy mikrobus z lodami i kierowca włączył pozytywkową melodię z “Doktora Żiwago”. Zobaczyłem samochody z otwartymi maskami na błyszczących palach i wyklepane błotniki z ceglastą minią. Na wysokości pierwszego piętra wisiał żółty kantor z doniczkami pelargonii w oknach - rozebrany do pasa facet jak Michelangelo ustawiał samochodowe drzwiczki na monstrualnym regale obrośniętym pnączem, i potem spryskiwał je sprężoną wodą z rykiem jakby syreny fabrycznej.

Zobaczyłem swoje odbicie w szybie niebieskiego jeepa Suzuki z chartem na “smyczy ze spadochronowego płótna” i zaleciało karbidem, pizzą i zdechłymi kotami. Parę minut później Hilary w srebrnym lisie z wytrzeszczem szklanego oka zawisła nagle łokciem w powietrzu, gdy szwajcar hotelowy ze złotymi akselbantami otworzył jej gwałtownie drzwiczki taryfy przed Hiltonem.

W przyćmionym świetle lobby zobaczyłem libańskie zakonnice z drewnianymi różańcami i szwajcar wystawił walizy z przytroczonymi kołami wyścigowego roweru przez rozsuwane bezgłośnie drzwi. Gwizdnął na taryfę ze świetlną reklamą komputera na dachu i taksówkarz wyciągnął ze schowka plan miasta, i włączył elektroniczny taksometr. W ostrych światłach na tarasie dwóch pierrotów we frakach witało gości gestami robotów, podając im plastikowe bukieciki.

Zobaczyłem Hilary koło metrowego posągu fallusa z brązu - płonące pochodnie pod rozwianymi flagami z gwiazdą Dawida - grali Chopina na białym fortepianie z kandelabrem. Murzynka w czerwonym t-shircie upuściła niebieski kamień ejlacki na podłogę z czarnego marmuru. W konferencyjnej “salce palmowej” ostrzeliwali fleszami piosenkarza Jose Feliciano w ciemnych okularach - metaliczne błyski w chłodnym półmroku rozświetlały upudrowaną twarz ślepego faceta, który chwilami nie mógł powstrzymać grymasu rozpaczy. Potem jakiś menago w garniturku z granatowego tenisa powiedział, żeby przestać.             CDN

@

*Proces przywracania spokoju (arab.) 

** Kolejowa (hebr.)



 

 



 



 



 

Eli Barbur
O mnie Eli Barbur

STARAM SIĘ GADAĆ DO RZECZY. Opublikowałem powieści „ GRUPY NA WOLNYM POWIETRZU ” (Świat Literacki, W-wa 1995 i 1999) i „ STREFA EJLAT ” (Sic!, W-wa 2005); tom opowiadań ” TEN ZA NIM ” (Świat Literacki, W-wa 1996); ” WZGÓRZA KRZYKU” (Świat Literacki, W-wa 1998) - zbiór reportaży i wywiadów zamieszczanych w latach 90. w GW i tygodniku Wprost; „WŁAŚNIE IZRAEL” (Sic!, W-wa 2006) - wywiad-rzeka o Izraelczykach.  “ TSUNAMI ZA FRAJER. Izrael - Polska - Media” (wyd. Sic!, W-wa 2008) - zbiór felietonów blogowych, zamieszczanych w portalach: wirtualnemedia.pl i salon24.pl.; פולין דווקא (Właśnie Polska)- reportażowa opowieść o Polsce z rozmowami o kulturze - Jedijot Sfarim, Tel Awiw 2009; WARSZAWSKI BEDUIN (Aspra-Jr, W-wa 2012)- biografia Romana Kesslera. @ ZDZICHU: WITH A LITTLE HELP OF HUMAN SHIELDS. Spiro Agnew: The bastards changed the rules and didn’t tell me. I LOVE THE SMELL OF NAPALM IN THE MORNING (Apokalipsa teraz). "Trzeba, żeby pokój, w którym się siedzi, miał coś z kawiarenki" (Proust). MacArthur: Old soldiers never die; they just fade away. Colombo: Just give me the facts. "Fuck the Cola, Fuck the Pizza, all we need is Slivovica". Viola Wein: Lokomotywa na Dworcu Gdańskim nie miała nic wspólnego z wierszem Juliana Tuwima. FUCK IT! AND RELAX (John C. Parkin)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Kultura