Kibicuję Jackowi Bąbce od wielu lat. Z wielu powodów.
Po pierwsze przy swej niewątpliwej prawniczej wiedzy ma wciąż zdrową "chłopską filozofię", którą tak lubię. Że kłonica to nie grabie, grabie nie motyka, a motyka to nie kosa.
Za to Jacek Bąbka to z pewnością kosa. Trafiajaca wciąż na kamień. Lub raczej beton polskiego syndykatu prawniczego...
Poniżej wywiad zamieszczony w 2012 roku w Niezależna Gazeta Polska "Nowe Państwo"
Bezkarni sędziowie
z Jackiem Bąbką, prezesem Fundacji Badań nad Prawem, rozmawia Piotr Lisiewicz.
(pytania i odpowiedzi rozróżnione akapitem, gdyż nie radzę sobie z edycją na Salonie...)
Polscy sędziowie nie boją się wydawać bezprawnych wyroków, a prokuratorzy stawiać nieprawdziwych zarzutów, bo nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności. Pora na radykalną zmianę – wprowadzenie odpowiedzialności majątkowej za błędy funkcjonariuszy publicznych.
Zacznijmy od drobiazgu. Mąż, skłócony z żoną, poskarżył się policji na teściową, że ta go dręczy. Wkrótce teściowa otrzymała z sądu grodzkiego – który jej nie przesłuchał – wyrok nakazowy. Sąd w wyroku uznał, że jej wina nie ulega wątpliwości i skazał ją na grzywnę.
Poszło tanio, szybko i wygodnie. Wszak prawo stanowi, że sądy mają prawo wydawać nakazowe wyroki w sprawach o przestępstwo, kiedy wina oskarżonego nie budzi wątpliwości. Sąd przyjął chyba, że wszystkie teściowe są „niewątpliwie” wredne. To jest ten poziom orzecznictwa.
Inna historia: operator internetowej telewizji filmował manifestację. Policja z rozpędu spisała go. Potem zapewne kartki jej się pomieszały i skierowała do sądu wniosek o ukaranie operatora za zakłócanie porządku... okrzykami. Sąd przysłał osłupiałemu operatorowi wyrok nakazowy, kara – prace społeczne.
W sądzie nazywają to czyszczeniem półek z zalegających drobnych spraw. Takie wyroki wydawane są powszechnie. Idea wyroków nakazowych jest słuszna – ktoś wybije szybę na ulicy, policja złapie go na gorącym uczynku, on przyznaje się, więc po co skomplikowany proces. Gdy oskarżony nie poczuwa się ani winnym, ani sprawcą, wnosi sprzeciw i wszystko zaczyna się od pierwszej instancji.
I pięknie. Rzecz w tym, że teściowa i operator byli niewinni.
Takie „wyroki”, zapadające w całym kraju, polegają na bezrefleksyjnym przepisaniu przez sąd zarzutów prokuratora. Można tylko żałować, że sędzia i prokurator nie mają wspólnego komputera, poszłoby jeszcze szybciej. Sędziowie widzą, że to działa. Na 100 oskarżonych otrzymujących wyroki nakazowe, 90 nie wnosi sprzeciwu. Rzecznicy sądów triumfują: patrzcie Państwo, jakie mądre i szybkie wyroki.
Wczujmy się w zwykłego obywatela, który dostaje taki wyrok. Czyta, że jego wina nie budzi wątpliwości. Czyli nie ma się po co odwoływać – rozumuje. Do tego zostaje pouczony, że jak się odwoła, mogą mu zwiększyć karę.
Poza tym słyszał, bo to opinia w społeczeństwie powszechna, że wymiar sprawiedliwości jest skorumpowany i że „z nimi nie wygrasz”. Lepiej się przyznać, to cena świętego spokoju.
Zapytam wprost: jak to możliwe, że tysiące sędziów nie mają oporu, by podpisać się pod kłamstwem? To jest mentalność urzędnika sowieckiego.
Powiem coś, co może wydać się wielu nieprawdopodobne, ale mam wrażenie, że jakaś część sędziów chyba zatraciła pojęcie winy. Owszem, takie pojęcie było omawiane na studiach, ale to było dawno.
Oni już przestali odczuwać, że kłamią?
Być może w ich głowach zaczęło nieświadomie funkcjonować pojęcie jakiejś kwalifikowanej prawdy – prawdy policyjnej czy prawdy sądowej.
Jest wyższa racja – czyszczenie półek, więc wolno wydawać bzdurne wyroki, tym bardziej, że to tylko propozycja, którą obywatel może w sprzeciwie odrzucić.
„Obowiązki sędziego wypełniać sumiennie, sprawiedliwość wymierzać zgodnie z przepisami prawa” – to fragment sędziowskiej przysięgi. O ile postawę zwykłego człowieka, który chce mieć święty spokój, można zrozumieć,
o tyle sędziom w żadnym razie nie wolno kierować się zasadą świętego spokoju.
Tysiące obywateli otrzymuje wyroki z Orłem w koronie i podpisem niezawisłego sędziego, które ich krzywdzą. Budzi to ich nienawiść do przedstawicieli państwa. Czy ci sędziowie nie łamią prawa?
Emocje ludzi całkowicie zrozumiałe. Dostaniesz odpowiedź, że to wszystko jest lege artis, bo mieści się w tzw. dyskrecjonalnej władzy sędziowskiej.
Co to takiego?
Dyskrecjonalność sędziowska, czyli nader swobodny osąd czy ocena. Sędzia w danej chwili tak właśnie oceniał materiał dowodowy. Nietrafnie? Trudno.
Oto słuszna idea wyroków nakazowych w interpretacji posowieckiego wymiaru sprawiedliwości. Co zrobić z tym pasztetem?
Skoro sędziowie nie rozumieją, co to znaczy wina niebudząca wątpliwości, to pewnie trzeba im napisać w paragrafie, że mogą wydawać takie wyroki tylko wtedy, gdy oskarżony się przyznaje do winy. To trochę średniowieczne podejście do prawa, kiedy przyznanie się do winy było uznawane za najważniejszy dowód. Ale widocznie inaczej się u nas nie da.
Grube teczki, cienkie wyroki
Ktoś powie, że to demagogia, ale mam wrażenie, że naszego przeciętnego sędziego od amerykańskiego czy brytyjskiego odróżnia także fizjonomia. Z tamtych bije jakaś powaga.
U nas do niektórych pasuje określenie: sędzia o bezczelnym wyrazie twarzy.
To widać po tym, jak ci sędziowie słuchają zwykłych ludzi. Częste jest lekceważenie, zamiast poczucia, że skoro ten człowiek nie jest fachowcem, to sędzia tym wnikliwiej powinien przyjrzeć się jego argumentom, by wydać sprawiedliwy wyrok.
Kulturę sędziów można często rozpoznać także, czytając wyroki. Kiedy czytam orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, to jest jakaś struktura. Mamy opis faktów, wszystko jest uporządkowane w punktach, ułożone, usystematyzowane, logiczne. Tymczasem wyroki naszych sądów okręgowych to często słowotok, po prostu bełkot. Może Trybunał Konstytucyjny, niekiedy Sąd Najwyższy, trochę stara się pisać podobnie jak w cywilizowanych krajach, przynajmniej, gdy chodzi o formę wypowiedzi.
Obrazek znany z wielu sądów w Polsce. Na korytarzach siedzą zdenerwowani ludzie z grubymi teczkami. Bez adwokatów, bo na tych stać tylko zamożnych.
Grube teczki, cienkie wyroki. To dość charakterystyczne dla naszych sądów.
Trafiają na sędziego, który nie czytał akt, wychodzą znerwicowani. Jeśli obrażą sędziego czy prokuratora, mogą zostać za to oskarżeni lub wysłani na badania psychiatryczne.
Sam znam przypadki ludzi, których szarpanie się z sądami wykończyło. Dodatkowo przepisy bywają zawiłe i mało konkretne. Już Tacyt pisał, że „im bardziej chore państwo, tym więcej praw”. Moim zdaniem kodeks karny powinien zostać odchudzony, żeby zajmował się najgroźniejszymi gatunkowo przestępstwami. Tymczasem ostatnio odnieść można wrażenie, że najcięższe zbrodnie to przecieki ze śledztwa do mediów, jak w przypadku afery hazardowej i „Rzeczpospolitej”. To jakieś nieprawdopodobne zachwianie proporcji.
Opowiadał mi radca z dużej niemieckiej kancelarii, jak prowadził sprawę o kilkadziesiąt milionów złotych. Pracował nad nią miesiącami. Po czym otrzymał niekorzystny wyrok. Sąd napisał w uzasadnieniu, że nie podziela jego argumentacji. I tyle. Koniec, kropka.
Ależ takie uzasadnienia zdarzają się nawet Sądowi Najwyższemu. Ja piszę skargę, w której dowodzę, mówiąc obrazowo, że z krowy zrobiono konia. Dostaję odpowiedź, że wyrok był prawidłowy. I tyle uzasadniania. Dlaczego krowa to koń? Bo to prawidłowo.
Czy wymiar sprawiedliwości i organa ścigania muszą uzasadniać swoje decyzje?
Mamy tu do czynienia z promocją nieróbstwa, także sankcjonowaną prawnie. Przykładowo prokuratorzy nie muszą u nas uzasadniać umorzenia sprawy. Pokrzywdzony może odwołać się od tej decyzji do sądu. Ale nie wie, od czego się odwołuje. Sąd też na dobrą sprawę nie wie, co kontroluje, bo nie wiadomo, o co prokuraturze chodziło.
Pewna pani mecenas reprezentowała mnie przed sądem. Znakomicie przygotowała się do sprawy. Podziękowałem jej na korytarzu. Usłyszałem: wiesz, ta asesor była ode mnie z roku. I gwarantuję ci, że ona nie zrozumiała ani słowa z tego, co ja mówiłam.
Takich sędziów jest wielu. I nie ma żadnej możliwości, by się ich pozbyć.
Kraj bez błędów sędziowskich
Dlaczego sądy nie boją się wydawać bezprawnych wyroków?
Bo odpowiedzialność dyscyplinarna sędziów za wyroki jest żadna. Klient może skarżyć adwokata czy radcę prawnego, który zaniedba jego sprawę do odpowiedniego samorządu. W przypadku sędziów nie ma nawet takiej możliwości. Pokrzywdzony może napisać tylko coś w rodzaju petycji do prezesa sądu albo ministra. Bo to tylko prezes i minister mogą zawnioskować o postępowanie dyscyplinarne. Z reguły prezesi odmawiają zajęcia się sprawą. Jeśli nie, utrąca je rzecznik dyscyplinarny.
Może tak sobie dowolnie utrącić?
Mój kolega domagał się ukarania sędziego w sprawie wydawałoby się ewidentnej. Chodziło o to, że w sprawie o wznowienie postępowania orzekali dwaj nieuprawnieni sędziowie. Nie mieli do tego prawa, bo wcześniej orzekali w tej sprawie. Sprawa prosta, ewidentne złamanie przepisów procedury. Rzecznik dyscyplinarny ukręcił sprawie łeb. Ale minister sprawiedliwości zaskarżył jego decyzję. W odpowiedzi Sąd Apelacyjny odrzucił skargę. Argumentował, że to... strona powinna podnieść, że widzi te same panie w składzie orzekającym. Poza tym sprawa była małej wagi, drobna, dotyczyła 500–600 złotych, więc i krzywda dla strony niewielka. Wreszcie sprawę generalnie ciągnęła sędzia sprawozdawca, a pozostałe starsze sędziny były przemęczone i schorowane – uzasadniał sąd. Jeśli trafiają się u nas kary dyscyplinarne dla sędziów, to tylko w sprawach w rodzaju orzekania po pijanemu. Karą jest przeważnie jakiś wytyk czy nagana.
Środowisko nie widzi w tym problemu?
Niestety, przykład idzie z góry, choćby z Trybunału Konstytucyjnego. Jerzy Ciemniewski uchwalał pewną ustawę jako poseł. Ja ją zaskarżyłem do Trybunału, gdzie jako sędzia oceniał ją ten sam Jerzy Ciemniewski. Napisałem skargę do prezesa Trybunału, Marka Safjana, który odpisał mi, że nie widzi żadnych podstaw do odpowiedzialności dyscyplinarnej. Jeśli środowisko w czymś widzi problem, to raczej w zbyt ostrej krytyce sędziów, o której mówił ostatnio nowy prezes ich stowarzyszenia Iustitia.
Jakie istnieją ścieżki zaskarżania wyroków, które są niezgodne z prawem?
W przypadku spraw cywilnych można złożyć skargę do Sądu Najwyższego, domagając się stwierdzenia bezprawności wyroku. Ale Sąd Najwyższy przyjmuje, że państwo odpowiada jedynie za rażące błędy sądów. To zdumiewająca interpretacja. To tak, jakby przyjąć, że chirurg odpowiada za zaszycie w ciele pacjenta tylko metrowej szmaty, a nie mniejszej chusty czy igły. W efekcie błędy sądowe stwierdzane przez Sąd Najwyższy można policzyć na palcach dwóch rąk. Zajmuję w tej sprawie jasne stanowisko: każdy błąd, każda szkoda wyrządzona błędem sądu powinna podlegać naprawie. Oczywiście, można i trzeba ważyć odszkodowanie za wyrządzoną krzywdę.
Czy możliwość wniesienia takiej skargi jest dostępna dla każdego?
Może opiszmy od początku losy obywatela, który procesuje się, powiedzmy, o 12 tysięcy złotych. W pierwszej instancji musi wpłacić w ramach tzw. wpisu 5 procent tej sumy, czyli 600 złotych. Minimalna stawka dla adwokata w tej sytuacji to 2400 złotych plus 22 procent vat. Nie wygrał, odwołuje się. Znowu 600 złotych wpisu. Dla adwokata – 50 procent stawki minimalnej, czyli 1200 plus vat. Znowu nic. W kasacji koszty takie same jak w drugiej instancji. Wydał 8 tysięcy i przegrał. Musi zapłacić koszty adwokackie przeciwnika. Niestety, mam poczucie podobne jak cytowany przez ciebie radca niemieckiej firmy – u nas każdy wyrok jest możliwy.
Obywatel ma poczucie, że Państwo zrobiło go w balona. Co może zrobić?
Pozostaje droga skargi do Sądu Najwyższego. Obywatel chce, by teoretycznie najlepsi sędziowie stwierdzili bezprawność wyroku w jego sprawie. Mogą sprawdzić, ale nie za darmo. Znowu 600 złotych wpisu i koszty adwokata
– bo obowiązuje tu przymus adwokacki.
Co z taką skargą robi Sąd Najwyższy?
W jednej z moich spraw sąd rejonowy nakazał nieuczciwemu pracodawcy wypłacenie mi należnego i zaległego wynagrodzenia. Ale w kolejnej instancji obniżono mi wynagrodzenie do połowy. Wyrok kuriozalny, niezborny myślowo, logicznie, niemający ładu i składu. Złożyłem skargę do Sądu Najwyższego. Ten odmówił przyjęcia jej do rozpoznania. Nie zbadał i nie zanegował moich racji, po prostu nie odniósł się merytorycznie do nich. Stwierdził, że moja sprawa była skomplikowana, zawiła, trudna, mogły w niej występować różne interpretacje. A skoro tak, to Sąd Okręgowy nie mógł rażąco naruszyć w takiej sprawie prawa.
Gdybyś wygrał, to dostałbyś odszkodowanie za bezprawny wyrok?
O, do tego jeszcze droga daleka. Mimo stwierdzenia, że wyrok był bezprawny, konieczne byłoby wytoczenie kolejnego klasycznego procesu odszkodowawczego. Bez gwarancji wygranej. Orzeczenie Sądu Najwyższego stwierdzające niezgodność wyroku z prawem jest tylko wykazaniem jednej z przesłanek do uzyskania odszkodowania. Musi być dowiedziony jeszcze odpowiedni związek przyczynowo-skutkowy i wysokość szkody. Ostatecznie wynik mocno niepewny.
Co z tymi kilkoma sędziami, których wyroki zostały uznane za bezprawne?
Prawdopodobnie nic. Po pierwsze, nie ma żadnego automatyzmu nakazującego ich ukaranie. Po drugie, jeśli minęły trzy lata, to odpowiedzialność dyscyplinarna przedawniła się. Jeśli już zdarzyłoby się, że sędzia zostanie ukarany, to najwyżej dostanie jakieś upomnienie.
A jak wygląda to w sprawach karnych?
Tu, jeśli ktoś wygra kasację, może dostać odszkodowanie za niesłuszne zatrzymanie, areszt czy skazanie. Ale rzecz w tym, że otwarcie drogi kasacyjnej dla stron jest bardzo wąskie. Właściwie – z niewielkimi wyjątkami – wszystkie wyroki skazujące w zawieszeniu nie podlegają kasacji.
Prokuratura poza kontrolą
Przejdźmy do prokuratury. Mariusz Kamiński, szef CBA, który wykrył aferę na szczytach władzy, dostał natychmiast absurdalne zarzuty prokuratorskie.
Przekonanie, że prokuratura działa u nas jak agenda rządowa, potwierdza się na każdym kroku.
Sąd zapewne Kamińskiego uniewinni. Co z odpowiedzialnością prokuratora?
Nic. Choćby ze względu na to, że do tego czasu odpowiedzialność dyscyplinarna prokuratora się przedawni, co następuje po trzech latach. Czy ukarano jakiegokolwiek prokuratora w sprawie Olewnika?
Autorytety prawnicze powiedzą, że to sąd rozstrzyga o winie, więc Kamiński może się bronić.
Tyle że w sprawie Kamińskiego już postawienie zarzutów miało ułatwić jego odwołanie, zaś ich nagłośnienie popsuć opinię o nim.
Jakie są konsekwencje postawienia obywatelowi absurdalnego zarzutu?
Poważne. Osoba, która ma zarzuty prokuratorskie, ma ograniczone możliwości rozwoju zawodowego. Przykładowo nie może być ławnikiem, dyrektorem szkoły, członkiem zarządu banku. Potem sąd ją uniewinni, ale strat nikt jej nie zrekompensuje.
Co z tym zrobić?
Powinna istnieć tu kontrola sądowa – możliwość odwołania się od postanowienia o przedstawieniu zarzutu do sądu. W tej chwili jest tak, że do sądu można odwołać się od upomnienia lub nagany szefa w pracy, a od postawienia kryminalnego zarzutu nie. To absurd.
Władza postanowiła coś zaradzić na stronniczość prokuratury. Funkcje prokuratora generalnego i ministra zostaną rozdzielone. Będzie lepiej?
Wielu myśli, że lepiej. W filozofii prawa też tak podają. Nowe prawo ma być z założenia lepsze od starego.
A w naszym posowieckim przypadku? Czy nie będzie tak, że o ile dotąd w wyniku demokratycznych wyborów mógł pojawić się czasem porządny prokurator generalny, taki spoza sitwy, o tyle teraz sitwa będzie wszechwładna?
Nie wiemy do końca, jak to zadziała. Ale ja obawiam się, że prokuratura była, jest i będzie beznadziejna. Pytanie tylko, czy będzie beznadziejna jeszcze bardziej.
Komornicze eldorado
W mediach słyszymy też o nadużyciach komorników.
Ta korporacja to prawdziwe eldorado. Ministerstwo Sprawiedliwości nie dysponuje aktualnymi danymi, ale z tych z 2005 roku wynika, że przeciętny komornik zarabiał miesięcznie 40–50 tysięcy. Państwo w państwie. Komornicy sądowi nie są przecież prywatnym biznesem działającym przy sądach. Przy okazji: brak aktualnych danych oznacza, że ministerstwo nie kontroluje poziomu tych dochodów, skoro nawet nie ma o nich wiedzy.
Skąd wzięła się taka sytuacja?
Takie wynagrodzenie przysługuje komornikom zgodnie z przepisami. Do sumy, którą egzekwują od obywatela, doliczają 15 procent. Tylko w przypadku, gdy chodzi o wynagrodzenie za pracę, zostało to niedawno obniżone do
8 procent. Dodatkowo istnieje też opłata minimalna, która powoduje, że kasując od kogoś 500 złotych, komornik dolicza sobie... ponad 300. Bo opłata minimalna to 10 procent średniej płacy.
Czy są szanse na obniżenie tych opłat?
Warto powiedzieć, jak doszło to wprowadzenia przepisu pozwalającego na zmniejszenie opłaty do 8 procent. Stało się tak tylko dlatego, że państwo zaczęło zjadać własny ogon. Chodziło o problem zadłużenia szpitali. Komornicy na ich długach zarabiali niewyobrażalne kwoty. Tylko to wymusiło ten wyjątek. Szary obywatel, płacący drakońskie stawki, nikogo nie obchodził.
Co dalej z opłatami?
Według niektórych pomysłów chce się otworzyć możliwość zmniejszenia tej opłaty przez sąd. A po co? Jakoś pachnie mi to ręcznym sterowaniem, korzystnym dla uprzywilejowanych. Ustalmy stawkę na racjonalnym poziomie, powiedzmy na 3 procent, równą dla wszystkich. Jakoś jestem spokojny, że komornicy z głodu nie umrą. Także wspomniana opłata minimalna, jednorazowa, powinna być obniżona do 30–50 złotych.
Dlaczego udaje się utrzymywać dotychczasowy poziom opłat?
To zdumiewające. Widać żadna z opcji politycznych nie ma odwagi, by to eldorado zlikwidować.
Co można zrobić, gdy komornik nadużywa swojej pozycji?
Można się na czynności komornika poskarżyć. Socjaldemokratyczny rząd Leszka Millera podwyższył wpis za taką skargę z 50 na 100 złotych. To 100 złotych ma zapłacić osoba, której właśnie zabrano majątek.
Martwa odpowiedzialność władzy
Po 1989 roku powstały przecież różne mechanizmy kontroli władzy. Obywatel ma prawo do dostępu do informacji publicznej.
Ale jeśli podanie tej informacji jest niewygodne dla jakiejś ważnej instytucji, urzędnik często milczy. Walczę z nieprawidłowościami w szkolnictwie wyższym. Na wniosek o udostępnienie informacji opinii publicznej ciszą odpowiadali rektorzy najbardziej renomowanych uczelni czy minister edukacji. Czyli nie szeregowi urzędnicy gminni czy powiatowi, a ludzie, po których można by się spodziewać szczególnie dużej wiedzy czy kultury prawnej.
Co można zrobić leniwemu urzędnikowi?
Można poskarżyć się na niego do sądu administracyjnego. Ale tu zaczynają się schody. Jeśli nie potrafisz sam napisać skargi, musisz opłacić koszty adwokackie. Nawet jeśli piszesz skargę sam, musisz wnieść opłatę. Kiedyś taka opłata wynosiła 5 złotych, dziś... 20 razy więcej, czyli 100 złotych. To skuteczna zapora zniechęcająca zwykłego człowieka do korzystania ze swoich praw. Do tego przed zaskarżeniem sprawy trzeba wykorzystać tryb odwoławczy.
To chyba dobrze, że inni urzędnicy mogą naprawić błąd kolegów?
To pułapka. Prawo jest tu na tyle wadliwie skonstruowane, że często nie wiadomo, do kogo się odwołać – wojewody, prezydenta, ministra, a jeśli, to do którego? Gdy skazany dostaje wyrok, jest do niego dołączona pouczająca instrukcja, do kogo i w jaki sposób można się odwołać. Ale tu urzędnik milczy, więc obywatel nie dostał żadnej instrukcji. Może się więc okazać, że złoży skargę do sądu, zapłaci 100 złotych, a sąd powie mu, że skargę odrzuci i jej nie rozpatrzy, bo on wybrał wcześniej niewłaściwego urzędnika, czyli nie wyczerpał drogi odwoławczej. A 100 złotych przepada.
Nie można zostać zwolnionym z tej opłaty?
Owszem, taka procedura istnieje. Tylko że wtedy musisz zwiwisekcjonować majątek własny, małżonka, sprawy zdrowotne małżonka i dzieci, ruchomości i nieruchomości z okresu 3 lat wstecz oraz zeznania podatkowe itp. Przerost formy nad treścią, czyli znów procedura skutecznie zniechęcająca do działania.
Czy urzędnik, któremu udowodnisz w końcu, że nie udzielił informacji publicznej, poniesie jakieś konsekwencje?
Teoretycznie taka bezprawna odmowa udzielenia informacji ścigana jest karnie. Ale to przepis martwy. Przez 10 lat praktyki nie spotkałem się z przypadkiem, by jakikolwiek urzędnik pociągnięty został za to do odpowiedzialności.
W naszym prawie istnieje coś takiego, jak roszczenie zwrotne Skarbu Państwa wobec urzędnika, który nieodpowiedzialną decyzją naraził państwo na koszty.
To kolejny martwy przepis. Samorządowiec płacący z własnej kieszeni za bezprawną decyzję – to się nie mieści w głowie.
Lenistwo Trybunału
Czy jest tak, że sędziowie wydają inne wyroki, kiedy sprawą interesują się media?
Dziennikarze pełnią funkcję kontrolną i to dobrze – mogą przyczyniać się do lepszego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Tyle że ta różnica w orzekaniu wskazuje na to, jaka jest jakość pracy sędziów na co dzień. Bardzo często jest tak, że również kultura rozprawy jest przy dziennikarzach zupełnie inna. Zresztą niekiedy także obecność innej osoby na sali, nie tylko dziennikarza, daje efekt. Do mnie ludzie często zwracają się z prośbą, bym był choćby obecny na publice na ich rozprawie
Nad przestrzeganiem konstytucji czuwać ma Trybunał Konstytucyjny. Jak oceniasz tę instytucję?
To, co najbardziej w niej razi, to przewlekłość postępowań. Zbadanie formalnej poprawności skargi konstytucyjnej niektórym sędziom zajmuje ponad rok. To naprawdę żenujące. O ile zwykłego sędziego czy prokuratora można skarżyć za przewlekłość, o tyle sędziego TK nie.
Jestem ważniejszym sędzią, więc mogę być bardziej leniwy – to chyba ten sposób myślenia.
Formalne zbadanie skargi to przecież dopiero początek. Jedna z moich skarg leży już trzeci rok, czekając na rozpoznanie.
Otworzyć odpowiedzialność majątkową
90 procent obywateli nie stać na adwokata, tymczasem pojawiają ostatnio projekty, by już w drugiej instancji, przed sądem okręgowym, istniał obowiązek adwokacki lub radcowski.
Oznaczałby w praktyce uniemożliwienie tym 90 procentom ludzi realizacji prawa do odwołania się od wyroku. To drastyczne pogwałcenie prawa do zwyczajnej kontroli wyroków. Twierdzę, że z uwagi na stan naszego wymiaru sprawiedliwości, spora część istniejących na papierze praw obywatelskich jest martwa. To byłoby pogłębienie tego stanu.
Z powodu zamknięcia się korporacji mamy za mało adwokatów i zwykłego człowieka na obrońcę nie stać. Tymczasem dodatkowo słyszymy o jakichś taryfach minimalnych. Adwokat nie może wziąć mniej?
Może. W sprawach cywilnych taryfa minimalna to sumy, jakie sąd zasądzi ci od przeciwnika jako zwrot kosztów, jeśli z nim wygrasz. W sprawach karnych taryfa minimalna to 360 złotych. Ale adwokat zawsze może wziąć mniej. Zdarza się to jednak bardzo rzadko.
Adwokaci często sugerują klientom, że chcieliby wziąć mniej, ale nie mogą, bo mają określoną taryfę minimalną.
Nie wiem, możliwe. Dla odmiany taryfa notarialna określa stawki maksymalne. Kiedy zawierałem umowę intercyzy i dzwoniłem po notariuszach, wszyscy podawali mi stawkę maksymalną jako... minimalną. W końcu jedna z kancelarii zgodziła się negocjować i obniżyła mi cenę o 100 złotych. Niektóre taryfy są poza wszystkim nierealistyczne. Za sporządzenie skargi konstytucyjnej, co jest zadaniem poważnym, minimalna taryfa wynosi 120 złotych, nierzadko długotrwała sprawa w sądzie pracy o przywrócenie do pracy kosztuje 60 zł, a za udział w posiedzeniu dotyczącym warunkowego przedterminowego zwolnienia, które z reguły trwa pięć minut, 150 złotych. Zupełna nieadekwatność.
Czy na patologie, o których rozmawialiśmy, da się w ogóle coś zaradzić? To przecież efekt historii – zniszczenia przedwojennych sądów, półwiecza braku niezawisłości, potem braku weryfikacji i kontynuacji działania wielopokoleniowych sitw.
Jeśli tak jest, to trzeba starać się wypalić te patologie żelazem. Na początek zrezygnować z niepisanej, ale obowiązującej zasady bezkarności sędziów. Otworzyć szeroko odpowiedzialność majątkową za błędy funkcjonariuszy publicznych. Odpowiedzialność finansowa powinna dotyczyć także sędziów, za których sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem wyroki Polska musi płacić odszkodowania w wyniku wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Oczywiście, że takie sprawy trzeba by rozpatrywać indywidualnie. Niech się taki sędzia partacz broni, niech dowodzi, że to nie głupota i niedbalstwo z jego strony, tylko przyczyny obiektywne. Może jeśli sędziowie, którzy z jakichś powodów nie potrafią wydać prawidłowego wyroku, poniosą konsekwencje majątkowe swoich błędów, to sami zrozumieją, że lepiej byłoby odejść z zawodu.
Inne tematy w dziale Polityka