Zelig-ski Zelig-ski
386
BLOG

Protokoły psychiatryczne - teczka ze szpitala w Kobierzynie

Zelig-ski Zelig-ski Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Odcinek 2 (faktycznie trzeci, nic tu się nie zgadza. W tych zapiskach jest taki galimatias, że się w chronologii rozpozna trudno. Daty, dni i godziny przesłuchań są wielokrotnie poprawiane, przekreślane, wymazywane, wpisywane od nowa. Wiele wypowiedzi jest antydatowanych. To się czuje. Ktoś dopisał na jednej z kartek nieporadnym, trzęsącym pismem: Ratunku. Tu jest taki burdel, kostnica (prawdziwa kostnica, gdzie kroją i skrobią a nawet rozłupują kości - skąd nocami wywożą nieboszczyków, na cmentarz albo do spalarni, zresztą kto ich tam wie, może na wysypisko śmieci albo na karmę dla zwierząt -  jest również),  że gdyby cię tu zabili, to byś sam o tym nie wiedział)
 
Ktoś czerwonym ołówkiem dopisał na tekturowej okładce teczki protokołu: „pogmatwaniec”, jakby chciał zaznaczy że było bardzo nerwowo, a na końcu kartki z tego dnia przesłuchań, że go dotkliwie „pobito”. Widocznie doktorzy dali to „choremu” do przeczytania i podpisu, bo niektóre zeznania dawali i kazali się pod nimi podpisać, więc delikwent dopisał to między linijkami doktorskiego tekstu, gdy był pisany naprędce i ręcznie. Wiele takich zdań, dzięki temu, że doktorom nie chciało się czyta powtórnie, dostało się do tekstu przesłuchań i przetrwało jako świadectwo dla potomności.
 
       Ja zaś od siebie – to ja piszę – nie dziwię się temu (nie dziwię się niczemu), bo ci lekarze psychiatrzy, to ludzkie automaty, te doktorki w Kobierzynie sprawiają wrażenie istot bezdusznych, które się nigdy nie dupczą. Ale to tylko takie wrażenie, bo na nocnych dyżurach robią z chorymi psychicznie co innego. Jeśli się trafi chory psychicznie z wielkim kin dybałem, to doktorki szprycują go środkami otumaniającymi, tak że jest wpółprzytomny, ale sprawny płciowo, i tak pobudzonego dupczą całymi nocami do upadu. Nie dziwota, że niektóre są starymi pannami i w ogóle nie wychodzą za mąż, niektóre zaś to stare rozwódki, szprycujące się amfetaminą rozpustnice. Najgorsze, najzajadliwsze na darmowego, wielkiego i bezpiecznego, bo anonimowego chuja są mężatki. Taki wielki na czterdzieści centymetrów penis u chorego na oddziale szpitalnym jest bezcenny, dla wyposzczonych doktorek-mężatek. Mogą się nim szorować po punkcie G i łechtaczce do woli, bez ryzyka kompromitacji i obawy, że się ktoś dowie. Mąż może spać spokojnie, a gdy sam jest lekarzem, to rżnie ładne pielęgniarki na nocnym dyżurze i nigdy się o seksualnych ekscesach swej żony nie dowie.  
 
         Teraz przepisuję słowa chorego, które zeznał do protokołu: Tak jest, pod koniec lat dziewięćdziesiątych leżałem z nim, z tym, o którego pytacie, w jednym z krakowskich szpitali, na zapalenie woreczka żółciowego. Przyplątało się niedokrwienie z przewlekłą anemią, podejrzewali nawet szpiczak mnogi.
 Doktorzy zacierali ręce; „bardo dobrze, bardzo dobrze, ale się trafiła gratka, kandydat na nieboszczyka, szpiczak mnogi, kandydat na nieboszczyka, kandydat na nieboszczyka, prawie trup, stan wymagający dłuższego leżenia na szpitalnym oddziale, postraszymy go, może ma grubszą gotówkę, a pan, panie kolego, będziesz nareszcie miał materiał do specjalizacji...”
- Takie radosne komunikaty, podczas obchodów, przesyłały do siebie ich doktorskie oczy. Kazali mi zrobić badania krwi i zgłosić się z wynikami.
 
- Dłuższe leżenie szpitalu? To mi się nie uśmiechało, nie umiałem chorować. Nie wiedziałem jak trzeba żyć z chorobą serca – którą miałem, o której nikt mi nie powiedział – a tymczasem to cały rytuał. Byłem zmartwiony co zrobię z nadmiarem wolnego czasu, bez codziennego włóczenia po znajomych sklepikach, bez zaglądania do ciuchlandów, gdzie kupowałem stare koszule, buszowania po antykwariatach, wynajdywania przedwojennych książek za dwa złote i czytania starych gazet w Jagiellonce. 
- Uwielbiam codzienne pogaduchy ze starymi subiektami pamiętającymi komunistyczne czasy, ploty z właścicielami małych handelków, z szewcami, krawcami, z wytwórcami kapeluszy... którzy za komuny trzymali się jako tako, a teraz zupełnie zeszli na dziady. Proszę o chwilę przerwy.
 
Dalsze indagacje po przerwie. 
 
Mówi chory, sam, nie pytany, w sposób sponataniczny:  Dzisiaj płaczą, że bankrutują, że w prawdziwym kapitalizmie muszą zamknąć biznes. Rzewnie wspominają dawne, komunistyczne podchody z inspektorami podatkowymi a inspekcje robotniczo chłopskie podczas stanu wojennego wspominają z czułością. Dzisiaj twierdzą, że to było dobre dla inicjatywy prywatnej, w których przekupywali urzędników wiejską kiełbasą i pili wódkę z kontrolerami w urzędach skarbowych albo zwyczajnie, w restauracjach na mieście… i opjali – stare ochlaptusy - naiwniaków z różnych organów społecznych do walki ze spekulacją. Teraz tęsknią do czasów Gierkowskiej prosperity (jak byli więźniowie Auschwitzu do SS-manów), w której nie było jeszcze wielkich, międzynarodowych supermarketów, a oni byli elementem niszowego, drobnego handlu, nieodzownym do wymiany tego, co nie zdołano wyprodukować na wielko-fabrycznych maszynach, co nie mieściło się na spółdzielczych ladach i w zakładowych  magazynach. A nie mieściło się wiele specyficznych, małoseryjnych, często wykonywanych metodą chałupniczą past, czernideł, farbek do prania, farb do kożuchów, czyścideł, miotełek, garnków, zatyczek, rurek, drzwiczek, lufcików... na które wielki przemysł nie miał czasu ani głowy, zajęty wielkoseryjną produkcją klamek dla milionów klientów mieszkań z wielkiej płyty i poczciwych gąsienic do wielkich czołgów oraz luf do haubic i karabinów maszynowych.
 
 (Po krotkiej przerwie):
 
W dalszym ciągu mówi pacjent NN.: Teraz zrozumieli polityczną grę środowisk wielkiej burżuazji, zamierzającej wprowadzić Polskę w orbitę działania wielkich banków monopolistycznego kapitalizmu. Teraz rozumieją dlaczego w roku 1980 był tylko ocet na półkach, rozumieją, że był to efekt inteligenckiej zmowy i pełzającej rewolucji, która miała przynieść korzyść nie tym którzy strajkowali, psuli towary, doprowadzali do zaniku produkcji i szarpali się z milicją, lecz tym, którzy rządzili dystrybucją towarów, pieniędzy i informacji.
        Ba, (mówi z emfazą) taka polityka powszechnego sabotażu działała przeciwko interesowi drobnych sklepikarzy i rzemieślników, którzy tracili klienta pozbawionego możliwości nabywczych. Inteligent ani burżuj nie kupowali u rzemieślnika czy kupca przysłowiowego lufcika, bo i po co, natomiast furman, rolnik czy chłoporobotnik z Kłaja tracili robotę w Hucie im. Lenina i już ich nie było stać na rurę do pieca.
       Inteligencki kierownik, partyjny (również inteligencki) dyrektor, robił wszystko, żeby robotnik wytwarzał mało, trzymał towary w magazynach, wypuszczał pusty pieniądz, fałszował informację, że socjalizm jest niereformowalny, uprawiał szeptaną propagandę, że tylko kapitalizm jest sprawiedliwym systemem zaspakajania ludzkich potrzeb. W jaki sposób rozumowali, że się w kapitalizmie odkują z pomocą Morganów, Rockefellerów, Rothschildów... jeden Bóg raczy wiedzieć.   
         Teraz drobni kupcy przeklinają Wałęsę, dla którego zbierali pieniądze na fundusz wyborczy, żeby został „ich prezydentem”, reprezentant kapitału z robotniczej rodziny, nie wiedząc, że inteligencja opanowawszy „Solidarność” zdradzi nie tylko robotników, ale również drobnych kupców, wytwórców i pachciarzy.     
Zelig-ski
O mnie Zelig-ski

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości