Nadchodzą Święta. Nadchodzą coroczne duchy. Duchy minionych świąt. Rokrocznie odkąd założyłem własna rodzinę i na świat przyszło pierwsze dziecko zaczęło się moje świąteczne wspominanie. To jest zupełni niezależne ode mnie. Przychodzi w momencie kiedy poczuję w domu atmosferę i zapach nadchodzących świąt.
W tym roku zaczęło się dużo wcześniej.
Rozmawiałem z koleżanką w pracy na temat potraw świątecznych. Kiedy wymieniłem wszystko co rokrocznie przygotowujemy, koleżanka zapytała ilu gości planujemy na święta, i była bardzo zdziwiona że będzie nas tylko pięcioro.
My i teściowa. „To kto to wszystko zje?!” zakrzyknęła koleżanka. Teraz to ja się zdziwiłem. „Jak to kto, my! Przecież mamy na to dwa tygodnie”. „Jakie dwa tygodnie?!” Spytała zaskoczona koleżanka „Chyba dwa dni?!”.
Musiałem wytłumaczyć że u nas święta trwają od Wigilii do Trzech Króli. A o choinkę dbamy tak żeby stała do pierwszego lutego. Niestety, nie zawsze się to udaje.
No i w tym momencie dopadły mnie duchy minionych świąt. Oczy wilgotnieją, głos więźnie w gardle, a przed oczami stają obrazy rozświetlone blaskiem miłości ludzi którzy już odeszli. Których spotkam kiedyś znowu, ale z którymi już nie spędzę tamtych świąt co minęły.
Wspomnienie domu dziadków, tego ruchu, tego gwaru przygotowań świątecznych.
Czasy były takie że chyba wszystkie wędliny przygotowywane były w domu, wędzone również. Wyobraźcie sobie że dziadkowie mieli w domu wędzarnię. Na wiele tygodni przed świętami dziadek załatwiał z sąsiadem odstawienie do rzeźni, specjalnie na święta hodowaną świnię. Wracała ona w postaci mięs i wyrobów. A pamiętam również czasy kiedy wyroby były robione w domu, pod nadzorem babci. Ona decydowała jakie mięsa na jakie wyroby były przerabiane. Najpierw mięsa były studzone, potem marynowane w specjalnych kadziach, w specjalnej piwnicy, a dopiero po takiej wstępnej obróbce babcia decydowała co z czego miało być zrobione. Mój ojciec był zapalonym myśliwym więc i dziczyzny na święta nie brakowało. Ja jako pierwszy w naszej rodzinie wyłamałem się z tradycji dziedziczenia zamiłowania do polowań. Tato bolał nad tym, ale ja po kilku wycieczkach na polowanie miałem dość i tak mi zostało. Choć nie ukrywam że dziczyznę uwielbiam. Tak wiec dziczyzna kruszała, inne mięsa się marynowały, by potem w postaci szynek, kiełbas, polędwic, pasztetów i innych smakołyków trafić na świąteczny stół. Jedliśmy je potem do następnego świniobicia. Po wyprodukowaniu tych wszystkich wędlin wieszano je w wędzarni na specjalnych zaczepach i wędzono. Różnie, w zależności od rodzaju i celu. Do wędzenia niektórych wyrobów dodawano na przykład gałęzi jałowca. O wszystkim decydowała babcia. Pozostałe mięsa trafiały do pieca, podobnie było z drobiem. Gęsi i perliczki po uboju i sprawieniu stygły i kruszały przez jakiś czas po to żeby potem trafić już po odpowiednim przygotowaniu, do pieca. Ale to działo się już przed samymi świętami. Bigos rozpoczynało się robić mniej więcej tydzień przed świętami. Marynaty zrobione latem i jesienią zawsze były w spiżarni. Ciasta podobnie jak pieczyste przygotowywane były tuż przed świętami. Ruch więc był niemały, a my dzieci tylko przeszkadzaliśmy wtykając nosy i palce wszędzie tam gdzie działo się coś smakowitego. Ale żebyśmy nie przeszkadzali to wysyłano nas na sanki albo do lepienia bałwana. Bo w moich stronach w tamtych czasach śniegu na święta nie brakowało. A po zmroku, siadaliśmy do przygotowywania ozdób choinkowych. Bo nie tylko bombki wisiały na naszych choinkach. Były tam również orzechy włoskie starannie przez nas owijane w „sreberka” i wygładzane tak żeby było widać rysunek skorupki, małe jabłuszka, pierniczki, cukierki, własnoręcznie wykonane łańcuchy, wszystko to trzeba było przygotować do zawieszenia. Nawet prawdziwe świeczki w specjalnych uchwytach były oprócz elektrycznych lampek. A w dniu Wigilii już od rana wypatrywaliśmy pierwszej gwiazdki.
Choinka była najlepszym sposobem żeby się nas pozbyć. A wolno ja było ubierać dopiero w dniu Wigilii o czym niewielu dziś pamięta. Przeto w dniu Wigilii rano przyjeżdżało prosto z lasu świeżo wycięte wysokie do sufitu drzewko a my z wypiekami obwieszaliśmy je bombkami, i wszystkim co przygotowaliśmy. Wyższe partie choinki pomagali dekorować starsi kuzyni albo ktoś dorosły mający za zadanie pilnować żebyśmy nie przeszkadzali w odbywających się w domu przygotowaniach. Na koniec całe drzewko zwieńczano kolorowym szklanym czubem a od niego po całej choince spływały „anielskie włosy”. Tak udekorowana choinka po włączeniu lampek mieniła się wszystkimi kolorami tęczy wprawiając nas w zachwyt. Wszystko się skrzyło światłem i kolorami. Ale to dopiero po wypatrzeniu pierwszej gwiazdki. Dlatego kiedy choinka była już gotowa rozpoczynaliśmy naszą warte przy oknach.
Trzeba było najpierw w mrozem pomalowanej szybie wychuchać otwór żeby można było zobaczyć niebo a potem z nosem przyklejonym do szyby wypatrywać tej pierwszej najważniejszej gwiazdki. Mama wspólnie z babcią rządziły w kuchni a tata z dziadkiem pod byle pretekstem znikali im z oczu by gdzieś w zaciszu testować przygotowane na święta trunki. Nie mam pojęcia jak to się działo, z pewnością była to zasługa babci i mamy ale w pewnym momencie dom cichł i wszystko było gotowe, zawsze w chwili gdy któreś z nas zachłystując się radością odklejało się od szyby z głośnym „Jest, jest pierwsza gwiazdka!”. Teraz można było włączyć lampki na choince, i zaczynały się Święta.
Stół pięknie udekorowany, z siankiem pod obrusem, opłatkami na środku, pachnący wigilijnymi specjałami od których się uginał. Te wszystkie ryby, we wszelkich możliwych postaciach, te kutie, łazanki, pierogi, kompoty, zupy. A w śród tych wszystkich wspaniałości czaił się niestety nasz największy wigilijny wróg. Kisiel owsiany. Przyniesiony jak co roku przez naszą sąsiadkę. Co zrobić, taka tradycja. Nie było możliwości nie zjeść odrobinę. Podarowane z dobrego serca nie mogło być wzgardzone. Podejrzewam że wszyscy mieli do tego kisielu podobny jak my stosunek. Ale jak powiedziałem, z dobrego serca podarowane….
Najpierw była modlitwa i można było zaczynać. Dla nas dzieci wigilijna kolacja to była istna katusza. Co tam karp, czy pierogi, kiedy miał przyjść św. Mikołaj. A przychodził kiedy już wszyscy pojedli pogadali i pozostawał tylko deser. Gaszono żyrandol a za oświetlenie służyła choinka i świece w świecznikach na stole
Wtedy przychodził On. Wysoki, że w drzwiach schylać się musiał. W czerwonym, długim, płaszczu podbitym futrem, w czapie biskupiej i z pastorałem w ręce. I najważniejsze, z wielkim workiem prezentów z którego ku przestrodze wystawały rózgi. Te rózgi wywoływały w nas popłoch i zmuszały do natychmiastowego rachunku sumienia. Czy aby na pewno byłem grzeczny przez cały rok? Było rytualne powitanie i rozmowa z dorosłymi. Chyba tylko po to żeby nasze napięcie jeszcze bardziej wzrosło, potem zwracał się do nas z sakramentalnym pytaniem czy byliśmy grzeczni. Każdy indywidualnie musiał zdać egzamin ze znajomości pacierza, i relację z wybryków, bo dziwnym trafem zawsze wiedział coś co my byśmy najchętniej w tym momencie zapomnieli. No i po solennej obietnicy poprawy sięgał do przepastnego worka i szukał, przebierał, a mnie serce mało nie wyskoczyło z piersi i wreszcie wyciągał ten wyśniony, wymarzony prezent. Potem już byliśmy zbyt zajęci prezentami by zwracać uwagę na cokolwiek. Aż w końcu przytulając do piersi właśnie otrzymane zabawki śpiewaliśmy ze wszystkimi kolędy i rozluźnieni, zmęczeni emocjami już, już mieliśmy zasypiać kiedy kolejna kolęda nas budziła. W pewnym momencie za oknem zaczynały się odzywać przytłumione śniegiem głosy dzwonków przy końskich uprzężach. Zaczynały w oddali błyskać latarnie u sań. Czas na Pasterkę. Czasem jeżeli bardzo się upieraliśmy zabierano nas do kościoła, co i tak kończyło się zaśnięciem na rękach taty czy mamy. Ale warto było zobaczyć pełen światła i ludzi kościół rozbrzmiewający głośnym „Bóg się rodzi. Moc truchleje…” a potem zasnąć bezpiecznie po to, by obudzić się we własnym łóżeczku obok nowej zabawki.
Pierwszy prezent jaki pamiętam a miałem może cztery latka, może trzy (choć nie wiem czy to możliwe żeby trzylatek pamiętał) to były klocki. Sześcienne drewniane klocki, na każdym boku fragment obrazka. Trzeba było z tych fragmentów ułożyć cały obrazek. Ileż to było zabawy.
Piszę to wszystko już dziś bo jutro będzie urwanie głowy i tak już do wigilijnej wieczerzy a i moje Duchy Minionych Świąt mogą mi nie pozwolić napisać to wszystko bez niebezpiecznego wzruszenia.
A i tak do opisania zostali mi kolędnicy, i wizyty księdza proboszcza „po kolędzie”. I tyle jeszcze rzeczy...
Wszystkim którzy kiedykolwiek odwiedzili mój blog, wszystkim z którymi zetknął mnie los w moim życiu. Tym którym los łask swych dotychczas poskąpił i wszystkim dla których los był łaskawy, wszystkim potrzebującym, życzę na to Boże Narodzenie by obfity stół świąteczny, i obfite łaski Boga były ich udziałem już zawsze. By „Bóg się rodzi, moc truchleje…” rozbrzmiewało głośno i radośnie w ich domach i sercach już zawsze. By los postawił na ich drodze tylu życzliwych ludzi ilu ja spotkałem. By zawsze mieli co wspominać z radosnymi i wdzięcznymi duchami minionych świąt.
Wesołych Świąt.
Warszawa dnia 24 grudnia Roku Pańskiego 2007.
Złote myśli takich różnych:
„czasem mam ochotę powiedzieć prawdę, ale to zabrzmi dziwnie, w tej mojej funkcji mówienie prawdy nie jest cnotą, nie za to biorę pieniądze, i nie to powinienem tu robić” Donald Tusk, Przekrój nr 5/2005
“Główną motywacją mojej aktywności politycznej była potrzeba władzy i żądza popularności. Ta druga była nawet silniejsza od pierwszej, bo chyba jestem bardziej próżny, niż spragniony władzy. Nawet na pewno…” Donald Tusk Gazeta Wyborcza”, 15–16 października 2005 "Uważam, że PO to twór sztuczny i pełen hipokryzji. Oni nie mają właściwie żadnego programu. Nie wyrażają w żadnej trudnej sprawie zdania. Nie występują pod własnym szyldem, bo to ich zwalnia z potrzeby zajmowania stanowiska w trudnych sprawach. To jest oczywiście gra na bardzo krótką metę. Udają, że nie są partią, a nią są. Udają, że wprowadzają nową jakość, że są tam nowi ludzie. (...) O PiS nie chcę mówić. Tam są moi przyjaciele. (...) Samego PiS nie chcę oceniać, jest tam dużo wspaniałych ludzi." Stefan Niesiołowski - w wywiadzie "Naśladujmy Litwę", Życie 01.08.2001 "Platforma jest przede wszystkim wielką mistyfikacją. (...) W istocie jest takim świecącym pudełkiem. Mamy do czynienia z elegancko opakowaną recydywą tymińszczyzny lub nowym wydaniem Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, której kilku liderów znakomicie się odnalazło w PO." Stefan Niesiołowski - "Świecące pudełko", Gazeta Wyborcza 19.09.2001 " PSL nie musi - PSL CHCE! Nie opuszcza się zwycięzcy - co najwyżej można się z nim targować i więcej uzyskać. A co ma PiS do zaoferowania PSL? Swoją nędzną koalicję z SLD? Odpowiedz sobie sama - czy lepiej dzielić łupy na trzy, czy na dwa?" - RR-K ....................................................................................................................................................................................................................................................................... "Liberalizm to mamienie naiwnych - liberalizm dla wszystkich kończy się tam, gdzie zaczyna się interes ich narodu".
Albert Einstein
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka