Łodzianie sprawę zapewne znają, ale myślę, że innych też może to zaciekawić: demokracja po łódzku wygląda tak.
Niedokładnie pamiętam to z moich czasów szkolnych, ale (na przykład) szkolne wyjście do kina zatwierdzał chyba tylko wychowawca, co najwyżej dyrektor, a lekcje na pewno nie były odrabiane. Jeśli nadal tak jest, to chyba należy wysłać łódzkich uczniów (i nauczycieli) na obowiązkową projekcję "Rejsu", by wbili sobie do głowy poniższe:
"Więc dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko aplauz i zaakceptowanie."
PS.
W poprzedniej notce było merytorycznie.