Rafał Kołodziej Rafał Kołodziej
89
BLOG

Impresja Leona

Rafał Kołodziej Rafał Kołodziej Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Przysunął fotel bliżej okna. Usiadł. Wyciągniętym ramieniem podsunął stolik. Sięgnął po papierosa. Trzymając go w dłoni zanurzył usta w szklance z whisky. Nogi wyrzucił przed siebie, oparł je na szafce. Zapalił papierosa i zapatrzył się za okno. Widział niewiele: kamienice naprzeciwko, brudną ulicę w dole, zmęczonych ludzi uciekających przed deszczem…

Myślami cofnął się kilka lat, do upalnego lata kiedy wraz z kolegą przemierzał półwysep Bałkański na rowerze. Zapamiętał doskonale towarzyszący mu dzień w dzień znój i zmęczenie. Chociaż wspomina tamtą wyprawę jako najlepsze wakacje w życiu, to nie może okłamywać siebie samego, że było łatwo. Pamięta potworne zmęczenie, zniechęcenie, chęć rzucenia wszystkiego i położenia się spać. Kilometry przesuwające się upiornie wolno pod kołami roweru. Obrót za obrotem. Góra-dół, góra-dół. Najgorsze były odcinki lekko z górki, ale z wiatrem prosto w twarz. Wysilasz się jakbyś gnał na wyścigach, napinasz nogi z całych sił, przyginasz się do roweru, aby zmniejszyć opór powietrza, a licznik nie chce przekroczyć 13 km/h. Dramat. Ta okropna bezsilność – starasz się, ale to nie pomaga. Wytężasz ciało, ale wszystko na nic.

Podobnie jest z chorobą. Zaklinasz rzeczywistość. Wysilasz swoją wolę starając się przekonać swoje ciało do zdrowia. Wykłócasz się z lekarzem. To jednak walka z wiatrakami. Rak skóry pozostaje rakiem skóry, nawet, gdy nazwiesz go przejściową dolegliwością dermatologiczną. Nowomowy nauczył się z książki „Rok 1984” Orwella. Zresztą nieraz pomagała mu w pracy. Przecież nie wyrzuca kiepskich pracowników, tylko restrukturyzuje poziom zatrudnienia w celu zoptymalizowania efektywności. Nigdy nie miał z tym problemów. Właściwie, to sprawiało mu nieco przyjemności; szczerze mówiąc to cholerną satysfakcję. Zwłaszcza lubił gnoić młode, ładne kobiety. Te nowoczesne, które miały zamiar przebyć swoimi ślicznymi główkami szklany sufit. Nic z tego. Kiedy Leon stawał na ich drodze mogło iść w dwie strony – albo wylądują u niego w łóżku, albo ona wyląduje na ulicy bez pracy.

Pociągnął kolejny łyk Chivasa. Nie cierpiał tego gówna, ale zajmowane stanowisko wymagało odpowiednich trunków, tak samo jak ciuchów i rozrywek. Od zawsze lubił sport: piłka nożna, koszykówka, potem bieganie, kolarstwo. Jednak do tenisa go nie ciągnęło. Pieprzone przerzucanie zielonej piłeczki ponad siatką przy użyciu paletek. Nigdy nie nazywał tego rakietą. Rakieta kojarzyła mu się z czymś majestatycznym, potrafiącym wyrwać człowieka z objęć grawitacji Matki Ziemi, coś co pozwalało wyjść poza orbitę, poza samego siebie. Dlatego rakietą ochrzcił amfetaminę, bo pozwalała mu wyjść poza siebie.

Co mu zostało teraz? Chemioterapia, leczenie, szpitale, kroplówki, doktorzy w białych kitlach z głębokimi kieszeniami. Głośno westchnął. Wstał i zataczając się podszedł do barku zrobić sobie jeszcze jednego drinka. Jutro się zastanowię, jutro coś wymyślę, podejdę do sprawy konkretnie i jakoś z tego wyjdę. Na pewno coś się wymyśli. Na sto procent. Tylko jutro. Dzisiaj się napiję, żeby wyczyścić umysł. Jutro. Nalał drinka i wypił jednym haustem. Potem nalał drugiego i już nieco spokojniejszy usiadł znowu w fotelu. Poczuł jak fala gorąca rozlewa się w trzewiach...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości