- Romney jest na fali wznoszącej. Jest osobą, która przekonała do siebie Amerykanów, choć wcześniej przecież głównym jego problemem było to, że był postrzegany jako konserwatywny dziwak w odróżnieniu od realisty Obamy. Tymczasem w tej chwili Romney jest realistą, a Obama jest specjalistą od obietnic – ocenia w rozmowie z Salon24.pl prof. Zbigniew Lewicki, amerykanista z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Jego zdaniem, choć Obama wygrał ostatnią debatę kadydatów na prezydenta USA, to powinien był znokautować przeciwnika.
Łukasz Mróz: W Radiu Zet powiedział Pan, że ostatnią debatę prezydencką w Stanach Zjednoczonych wygrał Barack Obama. Czy była to znaczna przewaga nad Mittem Romneyem?
Prof. Zbigniew Lewicki: Nie, nieznaczna. Obama wygrał, ale powinien był znokautować przeciwnika. Jest urzędującym prezydentem, który przez cztery lata zdobywał doświadczenie i który przed czterema laty bardzo niewiele wiedział o polityce zagranicznej, ale teraz oczywiście się nauczył. Mając więc przed sobą Romneya, który nie ma żadnego doświadczenia, jeśli chodzi o państwową politykę zagraniczną, powinien był go znokautować. Obama wygrał, ale jest to zwycięstwo dużo mniej wyraziste, niż powinno być.
- Czyli w Pana ocenie żaden z kandydatów nie zadał decydujących ciosów?
- Decydujące ciosy zadał Romney w pierwszej debacie i tego Obama nigdy nie odrobił. Było bardzo blisko nokautu, ponieważ zawodnik – jeśli już używamy tej terminologii – który był bliski wyeliminowania, nagle stał się równorzędnym przeciwnikiem. Natomiast w tej i poprzedniej debacie nieduże zwycięstwa odniósł Obama. Nie były jednak one na tyle duże, by odrobić klęskę z pierwszej debaty. Pierwsza debata jest jak pierwsze wrażenie - robi się je tylko raz. Potem bardzo trudne, czy właściwie niemożliwe, jest odrobienie strat, jeśli takie się pojawiły.
- Jakie zatem szanse na reelekcję ma Barack Obama po wszystkich trzech debatach?
- Są one znacznie mniejsze, niż przed debatami. Wynoszą mniej niż 50%. Romney jest na fali wznoszącej. Jest osobą, która przekonała do siebie Amerykanów, choć wcześniej przecież głównym jego problemem było to, że był postrzegany jako konserwatywny dziwak w odróżnieniu od realisty Obamy. Tymczasem w tej chwili Romney jest realistą, a Obama jest specjalistą od obietnic. Tak się udało republikańskiemu kandydatowi na prezydenta tę perspektywę przełożyć, że w tym momencie ma niewątpliwie niewiele większe, ale jednak większe, szanse od Obamy. Fakt, że można było w wyniku debat tak drastycznie zmienić szanse obu kandydatów, stanie się na pewno klasykiem wyborczym.
- Czy wypominanie Obamie podczas ostatniej debaty odwołania planu budowy amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce było dobrym ruchem ze strony Romneya? Czy przeciętnego Amerykanina obchodzi tarcza antyrakietowa w naszym kraju i może to jakoś zaprocentować?
- Oczywiście przeciętnego Amerykanina tarcza antyrakietowa w Polsce w ogóle nie obchodzi, ale pojawiają się tu dwa inne zagadnienia. Po pierwsze, Romney stara się o wszelkie możliwe głosy, w tym także głosy wyborców pochodzących z Europy Środkowo-Wschodniej. Nie tylko z Polski. A po drugie, Romney podniósł tę kwestię nie tyle w kontekście Polski, co w takim, że Obama nie dba o sojuszników i wdaje się w rozmowy z niewłaściwymi ludźmi, zaniedbując tych, którzy są Ameryce przyjaźni. W tym szerszym kontekście z całą pewnością ten argument nie pozostanie bez echa, bo to jest od dawna jeden z głównych zarzutów w stosunku do Obamy.
- W najbliższych dwóch tygodniach należy spodziewać się zaciętej walki i tego, że może się jeszcze wiele zmienić?
- W ciągu tych dwóch tygodni prawie na pewno nie dojdzie do żadnych dramatycznych wydarzeń. Chyba, że wydarzy się coś na arenie międzynarodowej. Obaj kandydaci koncentrują się w tej chwili już nawet nie na 9 stanach, ale na 109 okręgach wyborczych, gdzie wyniki głosowania zadecydują najprawdopodobniej o ogólnym wyniku. I mieszkańcy tych regionów zalewani są ogłoszeniami radiowymi, telewizyjnymi, ulotkami oraz wizytami aktywistów.
Rozmawiał Łukasz Mróz
Inne tematy w dziale Polityka