W kalendarzach wydawanych w PRL przez wiele lat ograniczano się, paradoksalnie, do imion chrześcijańskich, posiadających świętych patronów.
Toteż w moim domu moje imieniny obchodzono w dniu patronki mojego drugiego imienia – św. Anny, 26 lipca. I wcale mnie to nie cieszyło, jako, że dzień ten był w środku wakacji i moi rówieśnicy „rozjechani” byli na różne obozy harcerskie, kolonie i wczasy rodzinne.
W dziecięcych latach nie otrzymuje się kwiatów, a prezenty w tamtych czasach były albo praktyczne, albo kupowano mi najbardziej przeze mnie oczekiwane i cenione książki, nuty i obowiązkowe przy takich okazjach słodycze.
Kilka dni przed moimi lipcowymi imieninami przypadało święto 22 lipca, które w środowisku w jakim wzrastałam mijało bez echa, a jedynie rozstawione w mieście megafony i rozwieszone flagi polskie i radzieckie wskazywały, że dzień jest ważny dla władz. Dla mnie był to sygnał, że za kilka dni będzie MOJE święto.
Trochę się czułam pokrzywdzona tymi moimi imieninami.
Ale kiedy zaczęłam dorastać i wraz z prezentami pojawiać się zaczęły bukiety kwiatów, lipcowych pełne kolorów, zapachów, bujnych i okazałych – z niechęcią przyjęłam pojawienie się w kalendarzu imienia Renaty w dniu 12 listopada.
Znów czułam się pokrzywdzona tym, że moja rodzina, przyjaciele i znajomi samorzutnie przerzucili okazję składania mi życzeń na ten zazwyczaj ponury, jesienny dzień. Że zamiast letnich zapachów i kwiatów z przydomowych ogrodów - dostaję okazjonalne, kwiaciarniane bukiety a to chryzantem, a to gerber, a to innych nieznanych mi z nazwy kwiatów o kolorach przedziwnych i pełnych hodowlanej sztuczności,. Jedynie róże nadawały tym bukietom nastrój przytulności i swojskości.
W jakiś czas potem jednak inne święto zaczęło towarzyszyć mim imieninom. Znów przypominało mi, że to już jutro... I goście, moi goście zaczęli się pojawiać w wigilię moich imienin. Po Mszy świętej za Ojczyznę, po uroczystościach, po spotkaniach okazjonalnych, wszystkie drogi moich bliskich prowadziły do mojego domu. Z biało-czerwonymi flagami, chorągiewkami w rękach, z kwiatami, z prezentami, od wczesnych godzin południowych 11 listopada zaczynały się moje wspólne z Ojczyzną imieniny. I tak jest do dziś.
A jeśli się zdarzy, jak w tym roku, że zaraz potem jest weekend – to przedłuża się ta podwójna frajda, to podwójne święto na dni kilka. Jedni wychodzą , inni przychodzą. I pocztowa skrzynka pełna kartek, powinszowań. I zatrzęsienie maili. I telefony. I pogaduszki na Skype. I ostatnio nawet poczta wewnętrzna w Salonie 24.
Nie czuję się już pokrzywdzona tymi moimi jesiennymi imieninami. Wręcz przeciwnie – wywołują we mnie miły szum w głowie, zaaferowanie, kuchenną krzątaninę, rozproszone bieganie a to do telefonu a to do komputera, przyjmowanie życzeń, buziaki, rozstawianie kwiatów w przedziwnych naczyniach, bo brakuje flakonów i nawet flaga powiewająca na wietrze nie moknie już teraz , bo bezpiecznie pod daszkiem zawieszona.
Jest pięknie w te listopadowe, jesienne dni.
Wszystkim, którzy pamiętali o moim święcie, zwłaszcza salonowiczom – serdeczne Bóg zapłać.
Nie wiem tylko komu mam dziękować za ten szczególny zbieg okoliczności, za to, że taka ze mnie szczęściara, że Renaty wypada akurat 12 listopada.
Virtual Pet Cat for Myspace Renata Rudecka-Kalinowska
Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli/Jarosław Kaczyński/
"Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi".
/Jacek Kurski na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:/
&
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości